Wiktoria Drozd (Digital Heart): żyjemy w czasach propagandy sukcesu
14.09.2021 | Autor: Marta Wujek
Wiktoria Drozd, właścicielka firmy Digital Heart, przyjęła moje zaproszenie do cyklu wywiadów poświęconych porażkom w biznesie. Jakie było moje zaskoczenie, gdy na pierwsze pytanie odpowiedziała: Nie mam na swoim koncie porażki. Zobaczcie, czym według przedsiębiorczyni różni się porażka od błędu i czego nauczyło ją prowadzenie własnego biznesu.
Prowadzisz firmę? Ucz się od najlepszych w branży i weź udział w najbardziej przedsiębiorczej konferencji w Polsce, Founders Mind 🧠
Sprawdź szczegóły wydarzeniaDołącz do klubu przedsiębiorczych osób – Founders.pl.
Ten materiał jest częścią cyklu poświęconego tematyce porażek w biznesie. W poprzednim odcinku: Emilia Sędziak (beEmily): oblicz ile lat zajęło Ci zdobywanie wiedzy i dolicz to do ceny swoich produktów
Wiktoria Drozd jest właścicielką firmy Digital Heart, w której wspiera firmy w starcie i wzroście. Dostarcza holistyczną wiedzę, w jaki sposób edukować odbiorców, by stali się Twoimi klientami. Dziś rozmawiamy z Wiktorią o tym, jakie błędy biznesowe popełniała na swojej drodze i jakie wnioski z nich wyciągnęła.
Co było Twoją największą porażką biznesową?
Wiktoria Drozd: Nie mam na swoim koncie porażki.
Jak to?
Nie zrozum mnie źle, błędów mam całą masę, ale jako porażkę traktuje coś, co wynika z trwałego zaniedbania, które prowadzi do długofalowych konsekwencji np. niesłuchania potrzeb zespołu, wskutek czego odchodzi jego duża część, albo nagły spadek przychodów, bo klienci są masowo niezadowoleni z dostarczanych usług, albo za późne wyłapanie jakiegoś trendu, który powoduje, że sytuacja klientów będzie niestabilna. Mocno się staramy, aby takie czasy nie nadeszły, albo chociaż potraktowały nas łaskawie. Po prostu wiemy, gdzie nie chcemy być i robimy wszystko, aby do tej czarnej dziury się nie zbliżyć.
Za to błędy to zupełnie coś innego. Taki, który nauczył mnie najwięcej dotyczy zespołu i wydarzył się mniej więcej w drugim miesiącu po zatrudnieniu pierwszych pracowników. W tamtym czasie pozyskaliśmy też zupełnie nowy projekt. Na własnej skórze przekonałam się o tym, że zabrakło nam procesów na to, aby jasno sprecyzować oczekiwania klienta i pomimo realizowania jego najlepszego interesu, pożegnaliśmy się w bardzo złych emocjach.
Jak sobie z tym błędem poradziłaś?
Nie schowaliśmy głowy w piasek. Postaraliśmy się, aby mimo wszystko porozmawiać i skonfrontować obydwie strony. To pomogło usłyszeć wcześniej ukrytą perspektywę, przyjąć feedback i wyciągnąć wnioski. Mimo wszystko efekt dla współpracy był negatywny, nie zobaczyliśmy pieniędzy za miesiąc pracy marketera, grafika i stratega, ale też nie zawalczyliśmy o nie w procesie sądowym – odpuściłam i skupiłam się na tym, aby te pieniądze zarobić i załatać płynność finansową. Wewnętrznie przegadaliśmy, co zawiodło, przygotowaliśmy rozwiązania, które od razu podłapaliśmy do pozostałych współprac. Chociaż wciąż mam poczucie, że tzw. „pierwszy miesiąc współpracy” to wciąż niewyczerpany temat, to mam pewność, że nie popełniamy dwa razy tych samych błędów. Za to czekają na nas nowe.
Gdyby można było cofnąć czas, co zrobiłabyś inaczej w tym kontekście?
Zabrakło nam kilku rzeczy: weryfikacji produktu na rynku, jasnego sprecyzowania oczekiwań klienta i efektu projektu na poszczególnych etapach, sukcesu w ciągu pierwszych 3 tygodni współpracy oraz sprawdzenia formy prawnej klienta. W pierwszej kolejności zaczęłabym od weryfikacji długość prowadzenia firmy, jej forma i gotowość do zabezpieczeń prawnych współpracy pokazuje siłę partnera i to, jak poważnie traktuje Wasz układ. Ze względu na to, że nasze działania są holistyczne, projekty trwają minimum 6 miesięcy i zakładają co najmniej 4 specjalizacje. Do procesu ofertowego włączyliśmy też gotowe plany przedstawione na wykresie gantta z podziałem odpowiedzialności między nas, a klienta jeszcze zanim podpiszemy umowę.
Jakie wnioski wyciągnęłaś z tego doświadczenia?
Bardzo długo myślałam, że klienci będą kupować tylko gotowe rozwiązania. Nic bardziej mylnego. Pomimo tego, że wiem, jak układać procesy sprzedażowe w lejki konwersji, to ich sukces nie zależy tylko ode mnie. Zaczęłam przyjmować, że większość proponowanych działań to hipoteza, którą sprawdzamy. Pewnie, czasami z góry wiem, jaki będzie wynik, jeśli zrobiłam coś setki razy, ale zazwyczaj to wciąż hipoteza oparta o doświadczenia. Po pierwsze za mało w życiu widziałam, aby wiedzieć na 100%, po drugie rynek nasyca się bardzo szybko, po trzecie konsumenci zmieniają swoje zachowania jak rękawiczki, no i po czwarte produkt, który sprzedajesz, ma swoją specyfikę, trzeba ją zbadać i uwzględnić. Jako przedsiębiorca – zwłaszcza w usługach – nie możesz wiedzieć, jaki wynik da równanie z czterema niewiadomymi, ale możesz zagwarantować, że wiesz, jak się tego dowiedzieć. To otwiera na popełnianie błędów i wyciąganie wniosków wraz ze swoim klientem, który też chce się tego nauczyć.
Na jakie „czerwone lampki” warto zwracać uwagę, prowadząc własny biznes?
W specyfice mojej firmy leży dbanie o dwa czynniki: bez zespołu nie poprowadzę projektów, a bez projektów nie będę mieć zespołu. Dlatego wszelkie oznaki komunikacji potrzeb i oczekiwań są na wagę złota. Trzeba o nie wprost pytać, składać obietnice, które możesz dotrzymać i nie dawać ich na wyrost.
Gdy wyczuwasz, że klient powoli się wycofuje to czas na reakcję i pytanie o feedback, zanim będzie za późno, by cokolwiek naprawiać. Twoi partnerzy też muszą dostać zapewnienie, że mogą Ci komunikować swoje oczekiwania. Wsłuchuj się w zespół, bo zwłaszcza na początku dzielenie się swoimi potrzebami nie będzie ich mocną stroną. Wszelkiego rodzaju pomruki możesz traktować jako race świetlne. Ja jeszcze sprawdzam założenia budżetowe ze stanem konta, oszczędzam sobie stresu i rozczarowań, a wiedząc, co dzieje się w finansach, mam uporządkowane podstawy w głowie i mogę dbać o całą resztę.
Jak myślisz, dlaczego przedsiębiorcy nie chcą opowiadać o swoich porażkach?
Żyjemy w czasach propagandy sukcesu. Wchodzisz na social media i uderza Cię fala: nowe projekty, nowe firmy, nowi pracownicy, rebrandingi, wzrosty 300%, a Twoja codzienność to raczej dokładnie odwrotność. Na jeden sukces składa się tysiąc kroków, a wśród nich większość to błądzenie po omacku, zwłaszcza jeśli idziesz wybraną ścieżką po raz pierwszy. Wtedy błędy są nieuchronne. Gdy dociera do Ciebie kolejny sukces konkurencji, to w jaki sposób masz się przebić z tym, że po raz kolejny, bez skutku, próbujesz osiągnąć to, co koleżanka z branży właśnie „z łatwością” zdobyła? Te emocje nie są proste i nie są sexy, chociaż mam nadzieję, że po prostu jeszcze nie są – bo dopiero się z tym oswajamy. Z drugiej strony nie możemy odbierać sobie sukcesów, w końcu przejście tego tysiąca kroków jest warte pochwalenia się, tylko w tym wszystkim warto nie zapominać o procesie i o tym, że na ten sukces pracuje kilkaset błędów: utraconych projektów, zrażonych klientów, zwolnionych pracowników lub tych, którzy odeszli, złych inwestycji czasu i pieniędzy, czasami miesięcy bez wypłacania sobie ani grosza, czy bardzo, ale to bardzo intensywnej pracy całego zespołu i zachwianego work-life balance.
Czy powinniśmy wstydzić się swoich porażek?
Wszyscy jesteśmy przestraszeni, bo robimy nowe rzeczy, których prawdopodobnie nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy, ale udajemy, że wiemy, co robimy. Myślimy, że musimy znać wszystkie odpowiedzi. Od lat warunkują nas do tego w szkole, w domu, w pracy, że przestrzeganie reguł przyniesie nam dobrą ocenę, a dobra ocena to wszystko za czym powinniśmy gonić. Bo za błędy, dostaje się baty, kary i szlabany. Takie podejście nie buduje przestrzeni do wyciągania wniosków – chociaż te wychodzą od błędów i wtedy właśnie uczymy się najwięcej.
Jako dzieci popełnialiśmy ich mnóstwo, tylko po każdym upadku na pupę, dalej próbowaliśmy wstawać i jednak łapać równowagę, by nauczyć się chociażby chodzić. Na poziomie neuronalnym za takie zachowanie odpowiada wyrzut dopaminy. Jeśli jednak zabroni się nam próbować, analizować i doświadczać na własnej skórze, obszary mózgu odpowiedzialne za krytyczne myślenie przestają być aktywne i nie możemy rozwiązać problemu, popełniamy ten sam błąd cały czas. Moim zdaniem to właśnie odbierania sobie możliwości popełnienia błędów powinniśmy się wstydzić, a nie tego, że do nich dochodzi.
Jaką dasz radę dla młodych przedsiębiorców, którzy stawiają pierwsze kroki w świecie biznesu?
Pamiętaj o ludziach. Sukcesu nie osiągniesz sam, sama. Na Twój sukces nie składa się tylko Twoja praca, tylko Twój pomysł, czy tylko Twoje pieniądze. To dzięki ludziom zachodzisz dalej i nie ma co wstydzić się tego, że czegoś nie możesz zrobić samodzielnie. Pytaj ich o to, jak im pomóc w codziennych zmaganiach, umacniaj kompetencje, pozwalaj na błędy i nie udawaj, że wiesz, jeśli nie masz zielonego pojęcia – rozwiązania możecie wymyślać wspólnie. Ja dopiero po założeniu firmy nauczyłam się mówić „nie wiem” i dorosłam do tego, że po pierwsze nie muszę wiedzieć, a po drugie zawsze mogę się dowiedzieć. Polecam każdemu początkującemu przedsiębiorcy takie spuszczenie pary z oczekiwań wobec siebie. Dobrze robi na głowę.
Zostaw komentarz