Marketing i Biznes Start-up zone Poland by Locals – pierwsza w Polsce platforma zrzeszająca lokalną turystykę

Poland by Locals – pierwsza w Polsce platforma zrzeszająca lokalną turystykę

Poland by Locals – pierwsza w Polsce platforma zrzeszająca lokalną turystykę

Prowadzisz firmę? Dołącz do Founders Mind, najlepszej konferencji dla biznesu w Polsce

Sprawdź szczegóły wydarzenia

W obecnych czasach popularne jest zamawianie taksówki, jedzenia, wynajmowanie roweru, skutera czy umawianie się do kosmetyczki, fryzjera poprzez aplikację. Okazuje się, że trend ten wkracza na nowe obszary. Sebastian Małyszczyk oraz Wojciech Jurojć stworzyli platformę, która skupia w jednym miejscu lokalne atrakcje turystyczne. Poland by Locals rozwija swoje skrzydła w Trójmieście, ale panowie docelowo chcą objąć swoją usługą cały kraj.


Nie przez przypadek Sebastian i Wojtek zajęli turystyką. Obydwoje są doświadczonymi podróżnikami przez duże P. Cenią lokalną kulturą, którą mieli okazje poznawać w najdalszych zakątkach świata. Obecnie próbują zarazić ludzi swoim podejściem do podróżowania na lokalnym podwórku i nie tylko. W ramach swojej działalności uruchomili również projekt World By Locals. Jednak zacznijmy od początku.

Sebastian

Sebastian skończył studia geograficzne. Na uczelni poznał swoją żonę, Bożenę. – Jednym z bardzo ciekawych aspektów studiowania geografii są podróże, które organizowane są w ramach SKG. Za naszych czasów można było zwiedzać nasz kraj, a potem również startować w międzynarodowych mistrzostwach autostopowych. Braliśmy z żoną w nich udział, a później nawet sami je organizowaliśmy. I tak to się zaczęło. Wszyscy gdzieś wyjeżdżali, więc i my zapragnęliśmy podróżować – wspomina Sebastian.

turystyka
fot. mat. pras.

Najpierw zwiedzili Syrię i Jordanię. Jednak dla nich to wciąż było za mało. Tuż po ukończeniu studiów pojechali do Kopenhagi na pół roku do pracy. Odłożyli zarobione pieniądze i udali się do Ameryki Południowej. Wspinali się od Ziemi Ognistej aż po Kubę. Podróż zajęła im półtora roku. Ich wyprawa nie miała nic wspólnego z popularnym all inclusive. Przez ten czas mieli okazję skorzystać z każdego możliwego środka transportu i sypiać w przeróżnych warunkach.

– To była wyprawa życia, która nauczyła nas zaradności. Musieliśmy współgrać z miejscami do których trafialiśmy. W tamtych czasach Internet nie był tak powszechny jak obecnie. Nie było zatem opcji rezerwowania hoteli online, czy nawigacji w telefonie. Nie czerpaliśmy wiedzy z przewodników, ale od lokalnej społeczności.  I to właśnie dlatego, pojawiło się w nas zainteresowanie lokalnością – tłumaczy Sebastian.

Tak zwani lokalsi byli dla nich bardzo pomocni. To dzięki nim mogli zobaczyć miejsca, o których nie sposób przeczytać w żadnym z przewodników. Poza tym, to właśnie tubylcy wskazywali im miejsca gdzie można tanio zjeść, czy przenocować się za grosze. Zdarzało się również, że ktoś z mieszkańców zapraszał ich do swojego prywatnego domu, czy wprowadzał ich w miejsca zamknięte dla turystów, jak na przykład miejskie sauny.

Czarna Wołga

Po powrocie do Polski Sebastian i jego żona, zainspirowani doświadczeniami z podróży, zaczęli przyglądać się swojemu regionowi. Był to rok 2012, czyli sam początek piwnej rewolucji kraftowej nad Wisłą. Postanowili więc otworzyć pub z takim piwem w Sopocie, ale skierowany do mieszkańców Trójmiasta. Tak powstał lokal Czarna Wołga.

turystyka
fot. mat. pras.

Pomysł na pub był strzałem w dziesiątkę. Bardzo szybko zyskał on sympatię lokalnych mieszkańców. Sebastian o tych, którzy byli najczęstszymi gośćmi, mówił meble. Stali bywalcy mieli nawet przy barze tabliczki ze swoimi imionami. – Z biegiem czasu zaczęły powstawać odjechane konkursy, na przykład na najwyższy zostawiony rachunek (śmiech). Zwariowane były te wyczyny. Podstawowych, stałych gości mieliśmy stu – wspomina Sebastian.

Niestety po czterech latach lokal musieli zamknąć, ponieważ skończył się okres koncesji, a miasto nie chciało wydać pozwolenia na jego przedłużenie. Był to kolejny przełom, który przybliżył Sebastiana do realizacji swojego planu, związanego z turystyką lokalną. Zanim jednak to się stało, poznał Wojtka, który był jednym ze wspomnianych mebli w jego lokalu.

Kilka lat później Wojtek tak pisał o Czarnej Wołdze w swojej książce „Spotkania w Azji”: „Tu dokonywała się nagła zmiana rzeczywistości: z tej sopockiej, stricte komercyjnej na swojską, sprawdzoną, ludzką. […] Pierwsze, co zobaczyłem, to swojski bar, przy którym ludzie intensywnie dyskutowali na przeróżne tematy. […] Atmosfera tu panująca przypominała mi zachodnie bary i azjatyckie restauracyjki, gdzie gościnność splatała się z dobrym gustem i dobrocią gospodarzy. […] Widać było, że wytworzyła się tu swojego rodzaju otwarta i chłonna społeczność ludzi, stałych, regularnych bywalców. Nie byli to ludzie bez umiaru żłopiący wódkę i piwo od rana do wieczora, ale inteligentne osoby, które miały chęć na dobre oryginalne piwo, kawę lub drinka. Podróżnicy, muzycy, pisarze, informatycy, białe kołnierzyki, niebieskie kołnierzyki, koszule w kratę i wielu innych. Nikt tu nie czuł się wykluczony, to miejsce było otwarte dla wszystkich. […] Turyści rzadko zachodzili do baru, zresztą nie o nich walczyli właściciele.”

– Wojtek z czasem zaczął pomagać w pubie. Natomiast kiedy okazało się, że musimy zamknąć lokal z powodów administracyjnych, wspólnie zaczęliśmy zastanawiać się na tym jaki biznes można otworzyć. Myśleliśmy o turystyce, bo okazało się, że podróże są bliskie również sercu Wojtka. Wiedziałem też, że w grę nie wchodzą wyjazdy po świecie, bo miałem wtedy już dziecko w drodze. Do korporacji czy na etat nigdy nie chciałem iść, bo zawsze pracowałem dla siebie. I tak zaczął kiełkować pomysł o Poland by Locals – wspomina Sebastian.

Wojtek

Wojtek jest absolwentem politologii i ekonomii. Jednak podobnie jak Sebastiana, od zawsze ciągnęło go do podróżowania po świecie. Można powiedzieć, że ten człowiek nie potrafi usiedzieć dłużej w jednym miejscu. Wszystko zaczęło się od trzymiesięcznych praktyk, które odbył w 2009 roku w Indiach. Następnie, w 2010 roku, poleciał do Tajlandii, gdzie dostał pracę w marketingu.

turystyka
fot. mat. pras.

– Po roku wróciłem do Polski. Jednak nie potrafiłem się tu odnaleźć. Znalazłem więc pracę w korporacji w Czechach i tam spędziłem kolejne trzy lata i znów wróciłem do kraju. Wtedy kolega wyciągnął mnie do baru Czarna Wołga, gdzie poznałem Sebastiana. W międzyczasie dostałem kolejną pracę. Tym razem w Polsce, ale wiążącą się z wyjazdami do Azji. Niestety kolejny raz nie mogłem się odnaleźć, wiec znów zrezygnowałem – opowiada Wojtek.

Za każdym razem, kiedy rezygnował z kolejnych etatów, Wojtek pakował plecak i uciekał do Azji. Pewnego dnia zrozumiał, że podróże to jest właśnie to, czego potrzebuje i chce robić w życiu. Stworzył inicjatywę Gdzie Raki Zimują, w ramach której zabiera ludzi na lokalne podróże po Azji. Wprowadza swoich turystów do tamtejszych grup społecznych i pokazuje na czym polega świadome podróżowanie.

W międzyczasie powstała, cytowana wyżej książka  „Spotkania w Azji”. – Jest to książka, która jest zapisem moich doświadczeń. Sam ją wydałem, blisko 1000 sztuk się sprzedało. Dystrybucję prowadziłem minimalnie przez Internet, a głównie na spotkaniach. Ostatni rozdział jest o Sebastianie i jego żonie Bożence – dodaje Wojtek.

turystyka
fot. mat. pras.

Jednak wyjazdy organizowane w ramach inicjatywy Gdzie Raki Zimują odbywały się jedynie w okresie zimowym. Przez pozostały czas Wojtek przebywał w Trójmieście. Zaczął więc szukać jakiegoś zajęcia na miejscu, na okres zimowy. W tym samym czasie Sebastian zastanawiał się, co będzie robił po zamknięciu Czarnej Wołgi. Można powiedzieć, że spotkali się w idealnym momencie. – Wiedziałem, że Sebastian ma podobne doświadczenia do moich, a co najważniejsze, taki sam, lokalny sposób podróżowania – dodaje Wojtek.

Poland by Locals

Panowie wspólnie zaczęli przyglądać się rynkowi turystycznemu w Trójmieście. Okazało się, że ruch turystyczny, zwłaszcza po Euro 2012, bardzo szybko zaczął rosnąć. Statystyki wzrosły nawet o kilkadziesiąt procent! Jednocześnie zaczęły przypływać statki turystyczne ze Skandynawii. W tym roku do Gdańska ma dopłynąć 76 takich promów, a na każdym z nich klika tysięcy potencjalnych klientów turystycznych.

– Stwierdziliśmy, że jest to ogromny potencjał! Przejrzeliśmy ofertę turystyczną Trójmiasta i okazało się, że ta oferta jest… żadna. Mamy wspaniałych przewodników, którzy mają niesamowitą wiedzę, ale ich wycieczki nie są organizowane w sposób świeży, alternatywny i nowoczesny. Nie są dostosowani do nowoczesnego klienta, który wszystko sprawdza na Facebooku i aplikacjach – dodaje Sebastian.

Wtedy przyszedł pomysł na stworzenie platformy Poland by Locals, która będzie zrzeszać niekoniecznie licencjonowanych przewodników (choć takich również), ale przede wszystkim lokalnych miłośników, pasjonatów, którzy chcą coś pokazać w swoim mieście. Jak do tej pory na polskim rynku nie istnieje druga taka platforma, która decentralizuje turystykę i wychodzi poza utarte szlaki. Co z resztą stało się hasłem przewodnim Poland by Locals: „Poza utartymi szlakami”.

turystyka
fot. mat. pras.

– Najpierw wymyśliliśmy kilka własnych, podstawowych wycieczek, które miały dać świeży powiew. Później zauważyliśmy, że w Trójmieście jest wiele wspaniałych osób, które mają ogromną wiedzę na temat regionu, więc powstał pomysł na platformę. Kto jak nie mieszkaniec Gdańska lepiej przekaże taką wiedzę? Następnie postanowiliśmy nie ograniczać się do Trójmiasta. Zapragnęliśmy podpiąć pod to całą Polskę. W tym celu zaczęliśmy szukać inwestorów i tu pojawiły się schody – tłumaczy Sebastian.

Niestety inwestorzy nie chcą wchodzić w branżę turystyczną, bo (jak mówi Wojtek i Sebastian) jest to dla nich nieskalowalny, czarny rynek, który nie jest przewidywalny, bo jest zbyt dużo czynników które na niego wpływają. Niemniej panowie cały czas wierzą w to, że uda im się stworzyć ogólnopolską platformę i cały czas szukają zarówno inwestorów, jak i osób, które zechciałby otworzyć filie Poland by Locals w innych miastach.

– Chcielibyśmy docelowo rozwinąć nasz projekt, jako platformę ogólnopolską. To jest to, do czego dążymy. Model biznesowy jest tak skonstruowany, że będziemy pobierać od danej wycieczki procent. W zamian będziemy rozwijać platformę, dbać o jej jakość, oferować pomoc przy tworzeniu nowych wycieczek, robić filmy promocyjne i tworzyć content na stronę i Facebooka tak, by wszystko było spójne. Natomiast osoba, która weszłaby z nami w partnerstwo, musiałaby jedynie nadzorować przebieg wydarzeń w swoim mieście. Prowadzimy już wstępne rozmowy z kilkoma osobami na ten temat – komentuje Wojtek.

– Bardzo chcielibyśmy być takim „Pyszne.pl” ale dla turystyki. Jednak by to osiągnąć, potrzebujemy mocnego kopa, którym ktoś by nas rozpędził i wzmocnił. Głównie chodzi o promocję, na którą trzeba wydać przeogromne pieniądze – dodaje Sebastian.

– Po ostatnim roku widzimy, że jest dużo osób, które chcą do nas dołączać i dodawać do nas swoje oferty. Tak więc w tym momencie już nie tylko my kreujemy naszą ofertę, ale również sami przewodnicy. Cały czas łapiemy nowe kontakty i po pierwszym sezonie, który był mocno eksperymentalny, widzimy że to działa i trzeba rozwijać to dalej – kontynuuje Wojtek.

Obecnie w Poland by Locals dostępnych jest 30 ofert wycieczek oraz 5 eventów, które odbywają się cyklicznie. Jednym z nich jest wycieczka do AleBrowaru, na której miałam przyjemność być i opisać ją w jednym z naszych poprzednich materiałów. Sebastian podkreśla, że akurat ta atrakcja była w 100 proc. pomysłem Michała Saksa, właściciela browaru. Poza tym panowie oferują dla mieszkańców Trójmiasta spływy kajakowe, turnieje piłki nożnej, czy cykliczne wycieczki rowerowe (start codziennie o 10.00 rano).

Panowie praktycznie cały czas wymyślają nowe projekty, tak by ich oferta była jak najbardziej zróżnicowana. – Zależy nam na tym, by dywersyfikować naszą ofertę. Mamy wycieczki bliższe i dalsze ale zawsze w oparciu o localsów. Kraftowe piwa, wina, kulinaria, eventy sportowe. Dużym światowym trendem ostatnio jest food tour, czyli połączenie historii i zwiedzania z kulinariami. Dlatego dla zagranicznych gości mamy kursy gotowania polskiej kuchni – dodaje Wojtek.

turystyka
fot. mat. pras.

– Bardzo ciekawym projektem, do którego powoli wkraczamy, jest też enoturystyka w Polsce. Mamy naprawdę bardzo duży potencjał w polskich winnicach. Prowadzą je ludzie z ogromną pasją, którzy niejednokrotnie rzucili swoje zawody, czy korporacje i zajęli się robieniem wina, spędzając całe lata na tworzeniu winnic. Mój brat jest kierownikiem informacji turystycznej w Zielonej Górze i bardzo mocno siedzi w winiarstwie, dzięki niemu mamy wiele bardzo ciekawych kontaktów – dodaje Sebastian.

World By Locals

Każdy kto zna Sebastiana i Wojtka mógł się spodziewać, że prędzej czy później Trójmiasto stanie się dla nich zbyt małe. I nie mam tu na myśli planów o ogólnopolskiej ekspansji. Na bazie doświadczeń, jakie panowie zdobyli podróżując po świecie, stworzyli drugą odnogę biznesową pod nazwą World By Locals. Założenie jest takie same: zwiedzać lokalnie, poza utartymi szlakami, jednak tu w grę wchodzą wycieczki zagraniczne.

– Obecnie mamy program na Tajlandię. W zeszłym roku pojechały na niego trzy grupy. Teraz doszła również Gwatemala, którą prowadzi Sebastian. Dzięki naszym podróżom mamy ciekawe znajomości wśród społeczności lokalnych na świecie, które umożliwiają nam wejście w zakamarki tych krajów, w które zwykły turysta nigdy nie dotarłby. Przykładowo program na Gwatemalę pomógł nam stworzyć nasz serdeczny przyjaciel, który tam mieszka – opowiada Wojtek.

– Tajlandia jest propozycją świadomego podróżowania połączonego z przygodą kulinarną. Mamy w załodze kucharza, który zna wszystkie tajniki tajskiej kuchni. Natomiast Gwatemala jest bardziej survivalowa. Totalne przeciwieństwo all inclusive w Egipcie. Oczywiście nie mówimy, że to jest złe, jednak nie jest to coś, co chcielibyśmy robić. My chcemy angażować localsów. Przewodnik z Polski nigdy nie będzie tak dobrze znał tradycji, zwyczajów, kuchni i kultury danej społeczności, niż osoba bezpośrednio z danego miejsca – dodaje Sebastian.

Action Track

Sebastian i Wojtek cały czas udoskonalają swoją ofertę, wprowadzają innowacje, próbują różnych rozwiązań. Przy tym otwarci są na różnego rodzaju współprace z innymi firmami. Action Track to aplikacja stworzona przez Finów, dawnych przyjaciół Wojtka. Dzięki niej można tworzyć interaktywne szlaki turystyczne. Obecnie pozwala ona na podpięcie 500 osób jednocześnie pod każde wydarzenie.

turystyka
fot. mat. pras.

–  Aplikację można przyrównać do Pokemon Go, z tą różnicą, że w Action Track możesz wrzucić każdego rodzaju treść: szlaki historyczne, turystyczne, edukacyjne, interdyscyplinarne. Tak więc możesz się do nas zgłosić i powiedzieć, że masz grupę 70 osób i musisz ich przeprowadzić przez Sopot. My robimy Ci plan, uczestnicy ściągają aplikację i mają w niej dedykowany pod siebie, specjalny scenariusz – tłumaczy Sebastian. Ostatnią grą, którą panowie stworzyli dzięki Action Track, jest gra Solidarnościowa. Oczywiście można w nią zagrać na terenie Stoczni Gdańskiej.

– Przenosisz się do 1980 roku i jesteś robotnikiem, który przyjeżdża na stocznię. Stajesz się czynnym uczestnikiem sierpniowych strajków. Dostajesz różne zadania i instrukcje. Najpierw przy pomocy kompasu musisz znaleźć trzech liderów strajku. Od nich dowiadujesz się dlaczego strajk się w ogóle odbywa. Potem dostajesz pytanie, czy chcesz wziąć udział w strajku. Każdy chce (śmiech). Wtedy otrzymujesz różne misje do wykonania. Przykładowo musisz roznieść ulotki między zakładami,  by wszystkich poinformować o strajku, bo przecież wyłączono radiowęzły. Dzięki takiej zabawie czynnie zwiedzasz całą Stocznię. Między innymi historyczną sale BHP, gdzie były podpisywane porozumienia, wydziały mechaniczne, elektryczne, remontowe, warsztat Wałęsy itd.. – tłumaczy Wojtek.

– Poza tym możemy jednocześnie 100 osób, podzielić na 5 grup i puścić ich w miasto różnymi trasami. Dać im zadania, by ze sobą grywalizowali i aplikacją doprowadzić ich do mety, na której czekamy z wynikami i kolażem zdjęć, które robią uczestnicy podczas gry – dodaje Wojtek.

turystyka
fot. mat. pras.

Obecnie usługa udostępniana jest za darmo. Panowie wpadli na pomysł, który nazywają „Jedno Euro”. Będą się starali zainteresować nim Europejskie Centrum Solidarności. Turysta miałby dostęp do gry na terenie Stoczni za opłatą jednego euro, które pobierałoby Poland by Locals. Solidarność nie płaciłaby za usługę nic. Jak mówi Sebastian byłaby to sytuacja win-win-win.

Finansowanie i marketing

Jak do tej pory cały projekt jest finansowany z prywatnych środków Sebastiana i Wojtka. – Pukaliśmy do wszystkich drzwi, szukaliśmy też dotacji, niestety spóźniliśmy się, bo dotacje w dużych miastach szybko się kończą. Poza tym, jak już wspomniałem, turystyka jest nieprzewidywalna i niesprzedawalna. Bo to nie jest produkt, który można dotknąć i oszacować ile się go sprzeda i ile na tym zarobi. Jest zbyt wiele czynników, które na turystykę wpływają, a na które nie mamy wpływu – jak chociażby pogoda. Jednak nie poddajemy się, nie tracimy nadziei i cały czas próbujemy – dodaje Sebastian.

Wbrew pozorom nie trzeba mieć ogromnych nakładów finansowych na stworzenie firmy jak Ponand by Locals. To co najważniejsze, to gwarancja ubezpieczeniowa Organizatora Turystyki. Jest to gwarancja, ubezpieczenie lub fundusz bankowy. Koszt takiej opieki na rok to od 1500 do 2000 złotych. Chroni ona turystów przed nieprzyjemnymi sytuacjami. Między innymi takimi, jakie miały miejsce kilka lat temu, kiedy to polskie biura turystyczne wysłały turystów do Egiptu, a w trakcie trwania turnusu zbankrutowały. Osoby przebywające zagranicą miały wtedy problem z powrotem do kraju. Kiedy wykupi się takie ubezpieczenie, należy udać się do Urzędu Marszałkowskiego, by zostać wpisanym na spis wszystkich przewodników, organizatorów turystyki i biur podróży.

Poza tym największą inwestycją, jak się okazuje, jest marketing. Panowie od samego początku zdecydowali się na zatrudnienie osoby dedykowanej do tego zadania. – Jest to dziedzina, która szybko się zmienia, wiedzieliśmy, że sami tego nie ogarniemy. Dlatego zatrudniliśmy marketingowca. Jarek jest z nami praktycznie od samego początku. On jest z młodszej generacji, ma 25 lat, więc żyje Facebookiem i social mediami, w których doskonale się odnajduje. To on nas nakręca. Kiedy kręciliśmy pierwsze filmy promocyjne, nie chcieliśmy pokazywać naszych twarzy. Woleliśmy pozostać w cieniu. Jarek wytłumaczył nam, że obecnie jeśli nie utożsamisz się z firmą, a ludzie nie rozpoznają jej po twojej twarzy, to tracisz na tym. I miał rację, bo kiedy się przełamaliśmy, zauważyliśmy znacznie lepsze wyniki naszych reklam w Internecie – dodaje Wojtek.

Sebastian i Wojtek zdają sobie sprawę, że aby zrobiło się o nich głośno w całym kraju, potrzebują dużych nakładów finansowych na reklamę. Dlatego nieustannie szukają zewnętrznego finansowania. Jednak nie siedzą z założonymi rękoma. Cały czas wprowadzają ulepszenia w swojej komunikacji z potencjalnymi klientami i starają się zaskoczyć ich nowymi treściami. Jakiś czas temu kupili dwa drony, by kręcić relacje z wycieczek i eventów. Jak mówią, jest to nowość w branży turystycznej, bo do tej pory wycieczki reklamowane były jedynie kolorowymi fotografiami okraszonymi tekstem.

Poza tym nieustanie szukają nowych możliwości. Organizują darmowe wydarzenia dla potencjalnych klientów. Przykładowo zorganizowali wycieczkę po Gdańsku dla gości konferencji organizowanej przez Miasto Gdańsk. Plus przygotowali z tego wydarzenia film dla organizatorów. W zamian za to dostali możliwość wystawienia swojego stanowiska na tej konferencji, bez żadnych opłat.

– Partnerzy są ważni. Dobrze jest wyszukiwać partnerów mocniejszych od siebie, bo oni ciągną do góry. Można robić dla nich za darmo jakieś usługi, żeby ich przekonać do siebie. Mamy na przykład restauracje, które chcą się wypromować i zgłaszają się do nas, żebyśmy zorganizowali jakiś event u nich, coś oryginalnego, co przyciągnie ludzi. My zyskujemy potencjalnego partnera w postaci znanej restauracji, pojedynczy klienci się o nas dowiadują, a właściciele lokalu mają reklamę – tłumaczy Sebastian.

Na koniec Sebastian i Wojtek podkreślają, że kiedy tworzy się nowy biznes, warto rozmawiać o nim z ludźmi. – Nie wolno bać się pytać. Kiedyś myśleliśmy, że nie powinniśmy mówić o tym, co chcemy zrobić, bo zaraz ktoś nam ukradnie pomysł. Jednak to było błędne przekonanie. Jeśli nie zaczniemy pytać, nigdy nie dowiemy się jakie jest zapotrzebowanie na rynku. Dzięki temu, że się otworzyliśmy, wszyscy zaczęli nas wspierać i udzielać cennych rad – tłumaczy Sebastian.  

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl