• Chcesz opowiedzieć nam historię swojego biznesu? Napisz do nas na adres: redakcja@marketingibiznes.pl.
Korpo Voice, nakładem 60 tys. egzemplarzy, przed pandemią pojawiało się na ulicach Warszawy, Wrocławia, Gdańska i Krakowa. Justyna Szawłowska w trakcie lockdownu bierze głęboki oddech i spełnia się jako świeżo upieczona mama, jednak nie oznacza to, że zwalnia na stałe. Jej Korpo TV zyskuje na popularności, a ona, jako stuprocentowa bizneswoman, już rozgląda się za nowymi obszarami biznesowymi do zagospodarowania. Rozmawiam z Justyną o konflikcie z byłą wspólniczką i o tym, czy z duchem przedsiębiorczości człowiek się rodzi.
Kiedy pojawił się pomysł o stworzeniu własnej gazety?
Justyna Szawłowska: Moja przygoda z Korpo Voice zaczęła się w dokładnie takim samym momencie, w którym znajduję się obecnie. Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, usilnie myślałam nad tym, co zrobić, żeby po urlopie macierzyńskim nie wracać do korporacji. Jednak, jak się okazało, młoda mama w tym okresie ma nieco inny stan umysłu, w związku z tym podczas urlopu nie wymyśliłam absolutnie nic. Mało tego, byłam bardzo sfrustrowana, że miesiące mijają, za chwilę wracam do korpo i nie mam żadnego pomysłu na siebie. I rzeczywiście wróciłam do poprzedniej pracy, ale po dwóch miesiącach, kiedy odświeżyłam umysł, synek poszedł do żłobka, a ja wróciłam do wcześniejszego trybu pracy, olśniło mnie.
To znaczy?
Podczas roku, kiedy nie było mnie w pracy, nasza słynna Domaniewska zaczęła być nazywana Mordorem. Miejsce to zrobiło się w pewien sposób modne i dużo osób wręcz zaczęło chwalić się tym, że pracuje właśnie w Mordorze. Chodząc do pracy każdego dnia na trasie, jaką pokonywałam z autobusu do mojego biura, dostawałam mnóstwo ulotek. Doszłam do wniosku, że właściciele sklepów i lokali usługowych z okolicy traktują mnie, jako fajnego klienta docelowego. Korpoludek to osoba dobrze zarabiająca, młoda, wykształcona, więc jest to klient doskonały. Pomyślałam sobie wtedy, że zamiast tych wszystkich ulotek można by wydrukować jedną gazetę, w której znalazłyby się wszystkie te reklamy. To był mój pomysł na to, jak ten projekt zawiązać biznesowo. Natomiast druga kwestia była taka, że ja nigdy nie lubiłam korporacji, a pracując w niej od wielu lat, dostrzegałam absurdy, do jakich w niej dochodzi. Wiedziałam też, że tą świadomość mam nie tylko ja. Miałam wrażenie, że wchodząc do korporacji, zakładamy maski i przenosimy się do innego świata. Właśnie dlatego chciałam powiedzieć o tym głośno, a gazeta dała mi taką możliwość.
Co było dalej?
Udało się. Zrealizowałam swój plan. Powstała gazeta, która jest bezpłatna i rozdawana bezpośrednio pod biurowcami. Od powstania idei w mojej głowie, do pierwszego wydania minęły niecałe cztery miesiące. Pierwszy nakład liczył 5 tys. gazet i został rozdany na warszawskim Mordorze.
Ludzie dziś coraz mniej czytają, polskie tytuły prasowe znikają z rynku. Nie bałaś się, że Twoja gazeta będzie lądować w koszu na śmieci?
Zdawałam sobie sprawę z tego, że jakiś procent naszego nakładu z pewnością wyląduje w koszu. Natomiast za każdym razem starałam się tak ustawić i zaplanować miejsca dystrybucji, żeby gazeta trafiała w ręce osób, które w mojej ocenie będą nią zainteresowane, czyli w ręce pracowników korporacji.
Skąd miałaś pewność, że właśnie ich zainteresujesz tym, co tworzysz?
Zadbałam o konkretny content. Bardzo mocno skupiłam się na tym, żeby to nie była jedynie gazeta reklamowa, którą zazwyczaj przegląda się i wyrzuca, ale żeby było w niej również coś ciekawego do poczytania, co jest osadzone w realiach korpo świata. Byłam pewna, że takie podejście się obroni i nie pomyliłam się. Korpo Voice jest dziś czytane od deski do deski. Skąd to wiem? Jeśli popełnimy jakąś literówkę, lub na etapie składu pojawi się jakiś błąd, to chwilę po dystrybucji dostaję liczne maile i wiadomości na Facebooku na ten temat od moich czytelników. Tak więc papier się w tym przypadku obronił. Dodam jeszcze, że ja pracując w korporacji, po 8 godzinach spędzonych przed komputerem, wracając do domu, nie chciałam patrzeć już na żadne ekrany, bo bolały mnie oczy, więc sama chętnie sięgałam po Metro czy Nasze Miasto, więc uznałam, że to ma sens.
Gazeta Korpo Voice to gazeta dla Korpoludków, ale też tworzona przez Korpoludków. Opowiedz proszę, kim są Twoi dziennikarze, których ładnie nazywasz, dziennikarzami obywatelskimi.
Mój zespół to kontynuacja mojej idei, jaka przyświecała mi, kiedy zabrałam się za ten projekt. Nie chciałam, żeby w gazecie pojawiały się jedynie moje spostrzeżenia na temat korporacyjnej rzeczywistości. Chciałam, żeby każdy Korpoludek miał możliwość przelania na papier swojej frustracji, złości, radości, czy jakichkolwiek innych emocji, jakie w nim siedzą. Każdy, absolutnie każdy, kto ma ochotę dać upust swoim emocjom, poprzez napisanie artykułu, może wysłać maila na redakcja@korpovoice.pl i zrobimy to. Najczęściej moi dziennikarze piszą pod pseudonimem z racji tego, że czasami są to grube historie i niektórzy obawiają się zwolnień. Piękne jest to, że piszą absolutnie wszyscy.
To znaczy?
Od sekretarek, które witają nas w biurowcach, przez specjalistów, marketingowców, informatyków, grafików po dyrektorów i prezesów naprawdę bardzo dużych firm. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, że udało mi się to stworzyć. Materiały nie są tworzone za pieniądze, co bardzo często jest mi zarzucane. Natomiast osoby, które wytykają mi to, że nie płacę korpodziennikarzom, to w głównej mierze zawodowi dziennikarze, którzy nie rozumieją tego, że dla Korpoludka napisanie artykułu do Korpo Voice to pewnego rodzaju hobby i sposób na oderwanie się od pracy. Dla nich fun polega na tym, że ich artykuł zostanie opublikowany w gazecie i wydany w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy. Gazetę tworzą ludzie z krwi i kości, którzy na co dzień siedzą za biurkami.
Po drodze była trudna lekcja biznesowa. Początkowo Twoja gazeta nazywała się Głos Mordoru. Jednak nie dogadałaś się z ówczesną wspólniczką i Wasze drogi się rozeszły, a Ty byłaś zmuszona zmienić nazwę gazety. Co się wydarzyło?
Tak, mam trudne doświadczenie związane z posiadaniem wspólnika. W momencie, w którym odchodziłam z Polska Press miałam umowę o zakazie konkurencji. Miałam wspaniały pomysł na własną gazetę, niestety zapisy w tej umowie nieco pokrzyżowały moje plany, bo zgodnie z nimi przez pewien okres, po zakończeniu współpracy z firmą, nie mogłam działać na rynku jako wydawca. Tak pojawiła się konieczność posiadania partnera biznesowego, który będzie mógł oficjalnie się tym zajmować. W ten sposób pojawiła się w tej historii moja wspólniczka, zresztą moja koleżanka, która powoli kończyła w tamtym okresie urlop macierzyński.
Co się więc stało, że musiałyście się rozstać?
Od początku wiedziałam, że Głos Mordoru, to mój projekt, któremu ja będę przewodzić. I tak było. Przez pierwsze dwa lata byłam machiną zarządzającą tym wszystkim i wykonującą 90 proc. pracy. W pewnym momencie nasze podejście zaczęło się rozchodzić w różnych kierunkach. Mój błąd polegał na tym, że moją wspólniczką, była moja koleżanka, którą bardzo lubiłam. W związku z tym nie sprawdziłam na początku jej umiejętności i tego czy ona rzeczywiście będzie w stanie pomóc mi prowadzić gazetę. Niestety okazało się, że ta osoba nie przynosiła mi żadnej pomocy, a nawet wręcz przeciwnie. W tym okresie czułam, że chcę rozwijać nasz projekt, myślałam o kolejnych miastach, a jej podejście w pewien sposób zaczęło mnie ograniczać. Zaczęłyśmy rozmawiać o rozstaniu i to był moment, w którym wylano mi wiadro zimnej wody na głowę.
Co się stało?
Okazało się, że nie mogę tak po prostu odejść z tego projektu, bo to nie jest moje – wszystko formalnie należało do mojej wspólniczki. Nie zadbałam o żaden aspekt prawny mojego dziecka, bo tak nazywam swoją gazetę. Nie byłam w urzędzie patentowym, tytuł zgłosiłam na nie swoją firmę, szybko okazało się, że poza swoją wiedzą i ludźmi, którzy stanęli za mną, pozostaję z niczym. Próbowałam wykupić gazetę, dogadać się, jednak nie udało się. Nie dziwię się tej sytuacji, po drugiej stronie obudził się zmysł przedsiębiorcy i rozumiem, że moja wspólniczka nie chciała oddać tego projektu. Nie chciałam walczyć w sądzie. Powiedziałam sobie: masz wiedzę, wiesz jak to robić, ludzie stoją za Tobą. Obróciłam się więc na pięcie i z miesiąca na miesiąc wydałam Mordor Voice. Pierwsze wydanie, jakie zrealizowałam już sama, było pod tytułem Mordor Voice. Jednak moja była wspólniczka napisała pozew i zagroziła mi karą, jeśli będę używać tej nazwy, bo jest ona bardzo zbliżona do Głosu Mordoru. Więc kolejne wydanie miało już tytuł Korpo Voice.
Nie było Ci żal Mordoru w nazwie?
Nie. Przeanalizowałam to i doszłam do wniosku, że biznesowo Modor nie jest mi potrzebny w nazwie. Poza tym był to moment, kiedy wychodziłam z gazetą na nowe miasta Kraków, Gdańsk i Wrocław, a w tych miastach nie ma Mordorów.
Z miesiąca na miesiąc musiałaś zmieniać nazwy, do tego stres związany z konfliktem, konieczność wydania gazety… Jak udało Ci się spiąć to wszystko, w końcu nie opuściłaś ani jednego wydania.
Cała załoga, która robiła ze mną Głos Mordoru pozostała ze mną. Nasz grafik jest moim znajomym, to ja miałam kontakty do reklamodawców, ludzie piszący i czytający nas stanęli w tym sporze po mojej stronie i wiedzieli, że to ja wymyśliłam i tworzę tę gazetę. Tak naprawdę robiliśmy dokładnie to samo, tylko nazwa się zmieniła. Dzięki temu udało się opanować ten kryzys bardzo płynnie.
Czego nauczyła Cię ta historia?
Zaraz po zmianie na Korpo Voice zadbałam o urząd patentowy i dobrego księgowego. Dostałam porządną nauczkę, a dziś mogę tylko osobom, które myślą o własnym biznesie powiedzieć, żeby wyciągnęły wnioski z moich błędów. Zadbajcie o prawne aspekty swoich działań i zróbcie to na samym początku, już na etapie posiadania samego pomysłu. W przeciwnym razie może Was spotkać to, co mnie spotkało. Czyli obudziłam się po dwóch latach i okazało się, że jestem nikim w swoim własnym biznesie.
Jaki obecnie masz nakład?
Gazeta jest wydawana w Krakowie, Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu. W okresie pandemii co prawda nie drukujemy się w papierze, ostatnie wydanie było we wrześniu, jednak był to już nakład 60 tys. egzemplarzy. 30 tys. w Warszawie i po 10 tys. na pozostałe miasta. Fantastyczne jest to, że cały ten nakład znika w ciągu trzech godzin, moja gazeta jest mocno rozchwytywana. W okresie pandemii działamy bardziej online, znajdziecie nas na Facebooku, LinkedIn, ruszyliśmy też z Korpo TV.
Opowiedz więcej o Korpo TV. Skąd ten pomysł?
Pomysł powstał kiedy po trzech latach funkcjonowania gazety, odnotowałam lekki spadek sprzedaży reklam. Tak, jak powiedziałaś na początku, rzeczywiście jest taka tendencja, że ludzie odchodzą od papieru. Duzi klienci, którzy zakładają całoroczne kampanie reklamowe z dużym budżetem, zaczęli rezygnować z prasy. W związku z tym wiedziałam, że muszę na to zareagować i część biznesu przenieść do online. Wcześniej w Polska Press byłam marketing menagerem serwisu DomGratka.pl, więc wiem, z czym się je internet. Szybko stwierdziłam, że aby zaistnieć w sieci z dużymi graczami reklamowymi, będę musiała mieć produkt na bardzo wysokim poziomie, co jest wyzwaniem przy niskich budżetach na własną reklamę.
Co zatem postanowiłaś?
Doszłam do wniosku, że muszę stworzyć coś, co będzie na tyle unikalne, że ludzie sami będą chcieli to oglądać. Słynę z tego, że bardzo lubię rozmawiać z ludźmi. Ktoś podsunął mi pomysł, żebym zaczęła nagrywać swoje rozmowy. Pierwszy odcinek zrobiłam w Chorwacji, kiedy udało mi się wyrwać na wakacje bez dzieci. Nagrałam odcinek dla korporodziców, którzy wiecznie mają wyrzuty sumienia, bo nie spędzają z dziećmi tyle czasu, ile by chcieli. Mówiłam na tym nagraniu o tym, że mimo tego, że cały rok jesteśmy mocno zapracowani, warto pozwolić sobie na ten luksus, by w wakacje wyjechać samemu, bez dzieci, bo to zrobi dobrze dla naszych umysłów, a szczęśliwi rodzice, to szczęśliwe dzieci. To była bardzo spontaniczna akcja. W nocy w hotelu ściągnęłam na telefon program do montażu, przygotowałam wideo i okazało się, że nie tylko daje mi to radość, ale również podoba się widzom. Następny odcinek nagrałam z mamą, która nigdy nie pracowała w korporacji, więc uznałam, że to będzie ciekawe ujęcie dla moich odbiorców. Potem okazało się, że tematy zaczynałam znajdować dosłownie na każdym kroku.
A gdzie tu ujęcie biznesowe?
Pierwsze odcinki nie były sponsorowane, nie zarabiałam na nich. Jednak przecierałam szlaki, uczyłam się nagrywać, montować, ćwiczyłam dykcję. Mam w tym obszarze oczywiście jeszcze bardzo dużo do zrobienia, ale ku mojemu zaskoczeniu te filmiki dotarły do moich klientów, którzy sami zaczęli mnie pytać o możliwość reklamy w Korpo TV. Tak zaczęło się to kręcić również finansowo.
Skąd w Tobie duch przedsiębiorcy? Z tego co pamiętam, Twoi rodzice całe życie prowadzili własne biznesy. Przedsiębiorczości można się według Ciebie nauczyć, czy trzeba się z nią urodzić?
Wydaje mi się, że trzeba mieć to w sobie. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jestem uzależniona od własnego biznesu. To nie jest tak, że robię to, bo chcę, robię to, bo muszę. Osoba, która nie ma w sobie takiego zmysłu z pewnością może wykształcić w sobie syndrom przedsiębiorcy, ale wydaje mi się, że takie osoby nie potrafią kompleksowo patrzeć na biznes. Jeżeli ja mam to w krwi i kości i całe moje życie obserwowałam rodziców, którzy byli przedsiębiorcami, to chyba jestem na to skazana. Dodatkowo moi rodzice byli osobami, które wszystko musiały same ogarniać. Posiadanie własnego biznesu w latach 80’ to był prawdziwy hard core. Nie było nic, a oni musieli wszystko robić sami. Tak jest też dzisiaj. Prawdziwy przedsiębiorca musi mieć oczy dookoła głowy. Kiedy opowiadam ludziom, jak wiele rzeczy robię sama, własnymi rękoma w gazecie, to te osoby są bardzo zaskoczone i pytają mnie, skąd mam te umiejętności.
Skąd je masz?
No właśnie, to nie do końca jest tak, że ja je mam. Mam predyspozycje do wykształcania ich w sobie. I tu zaznaczę, że nie mam ich na 100 proc. Nie nauczę się super montażu, super grafiki czy świetnie pisać, ale muszę liznąć każdy z tych tematów, żeby być samodzielna. Z drugiej strony są osoby, które doskonale odnajdują się w korporacji. Taka osoba przychodzi do pracy i wykonuje zadanie od A do Z, a przy tym robi coś, co ktoś jej każe zrobić. Jeśli taka osoba otworzy własną działalność, to bedzie go z czasem z sukcesem prowadzić, ale wydaje mi się, że będzie robiła to dużo wolniej i będzie potrzebowała mieć dużo więcej osób wokół siebie, które będą jej podpowiadały różne rzeczy w określonych kategoriach. Podsumowując, instynkt przedsiębiorcy pomaga podejmować szybkie decyzje i zbierać wiedzę z różnych obszarów.
Czyli biznes to Twój sposób na życie.
Tak. Nie wyobrażam sobie powrotu na etat. Dodam jeszcze, że branża, w której działam jest sexy, bo jeśli masz media, to możesz robić wszystko. Bardzo to lubię i stało się to moim stylem życia.
Jakie są Twoje dalsze plany?
W międzyczasie poszukiwania nowych inspiracji oraz aby nie utknąć w pieluchach i zupkach przyglądam się światu technologii oraz innowacji. Mój partner od lat prowadzi firmę G1ANT, która związana jest robotyzacją i sztuczną inteligencją i niejako stałam się ambasadorem tych rozwiązań i szerzę wiedzę dot. możliwośći tych technologii w firmach, oswajam właścicieli firm, pracowników na wyższych stanowiskach zarządcach, że automatyzacja jest naturalną ewolucją. Także można powiedzieć , że obecnie działam w branży która wydawała mi się jeszcze chwilę temu fantastyką . W gazecie nie raz przecież pisaliśmy artykuły typu ” czy zastąpią nas roboty”, a dziś realnie wdrażam te „roboty” w firmach. wiem też , że nie zastąpią nas korpoludków ale… bardzo odciążą i pomogą – zwłaszacza w czasach pandemii.
Zostaw komentarz