Jak w wielu startupach i u nich zaczęło się od chęci ucieczki z korporacji i faktu, że na rynku brakowało odpowiedzi na ich potrzeby. Kiedy wpadli na pomysł, wiele osób pukało się w głowę i mówiło: „skutery elektryczne na minuty w Polsce!? To nie na ten klimat!”. Jednak udało się, a pierwszy rok zamknęli podwajając założone cele. Właśnie otworzyli drugi sezon z blisko 700 skuterami (rok temu zaczynali z 6), całą zastosowaną elektronikę w pojazdach stworzyli sami – a to wszystko z własnego finansowania. Dziś Blinkee.city – pierwsza sieć skuterów elektrycznych w Polsce, obecna jest w 11 miastach nad Wisłą i nie jest to ich ostatnie słowo, bo właśnie szykują się do szerokiej ekspansji zagranicznej.
To co ich wyróżnia, to fakt, że całą elektronikę, jaka jest zastosowana w skuterach, sami stworzyli. Skutery produkowane są w Polsce na ich specjalne zamówienie, a w karcie pojazdu przy marce wpisane jest: Blinkee. Praktycznie rzecz biorąc w całym skuterze nie ma żadnego elementu, który pochodzi z masowej produkcji. Cały pomysł jest autorski. Ale po kolei…
Jadę na spotkanie z chłopakami do ich siedziby w Warszawie przy ulicy Wiertniczej. Dokładnie rok po powstaniu firmy, 8 marca otworzyli drugi sezon Blinkee. To doskonała okazja, by z nimi porozmawiać i zapytać o podsumowania. Wzdłuż drogi pełno domów jednorodzinnych, w których kryją się siedziby różnych firm. Ogródek jednego z nich już z autobusu przykuwa uwagę… dookoła pomarańczowego budynku stoi mnóstwo nowiusieńkich, owiniętych jeszcze foliami skuterów.
Panowie zapraszają mnie do sali konferencyjnej. W biurze cały coś się dzieje. Telefony dzwonią jeden za drugim. Ktoś wchodzi, podsuwa chłopakom dokumenty do podpisania, to któryś z nich pilnie musi odpowiedzieć na maila. Mają ręce pełne roboty. Mimo niewielkiego zamieszania, wykazują się podzielnością uwagi i odpowiadają na wszystkie moje pytania.
Marcin i Paweł z Kamilem znają się od 16 lat. Poznali się na Wojskowej Akademii Technicznej, gdzie studiowali. Wszyscy mieszkali w tym samym akademiku, a nawet na tym samym piętrze. Paweł studiował Systemy Informatyczne oraz Elektronikę i Telekomunikację, Marcin Systemy Informatyczne, a Kamil Elektronikę, z której udało mu się obronić tytuł doktorski.
Tuż po studiach każdy z nich trafił do korporacji. Marcin i Paweł cały czas myśleli o założeniu własnej firmy. Mieli kilka pomysłów, jeden nawet próbowali zrealizować. – Mieliśmy mega pomysł. Jednak próbowaliśmy budować go po godzinach. To może działać pod warunkiem, że nie ma się rodziny. Jeśli się ją ma, to nie ma na to szans. Więc nie wypaliło. Kiedy w naszych głowach pojawiła się idea Blinkee, podeszliśmy do tematu zupełnie inaczej – komentuje Marcin.
Na sam pomysł wpadł Marcin. Poszedł z nim do brata, który od razu podchwycił temat. Paweł jest zapalonym motocyklistą, więc wizja oparta o dwa kółka przypadła mu do gustu. Poza tym obaj mieszkają na obrzeżach miast i od dawna szukali rozwiązania na ominięcie codziennych korków. Razem zaczęli modyfikować pomysł. Zanim jednak wyklarowali ostateczną wizję wiedzieli, że będą potrzebowali zdolnego elektronika. Pomyśleli więc o Kamilu.
Tak więc siedzieli w trójkę i dopracowywali plan. Początkowo myśleli o skuterach elektrycznych pozostawianych w stacjach ładowania, jednak ostatecznie stanęło na modelu bezstacyjnym. Panowie podkreślają, że Blinkee to nie tylko sposób szybkiej komunikacji po zatłoczonym mieście, ale również styl życia. – Wszystkich nas meczą zakurzone ulice, a o problemie smogu mówi się coraz więcej. Nasze rozwiązanie jest alternatywą na walkę z zanieczyszczonym powietrzem – dodaje Marcin.
Początki salonowe
Początki Blinkee były typowo garażowe, a w zasadzie salonowe. Ponieważ pierwsze prace odbywały się w domu Pawła. Panowie z sentymentem wspominają czasy, gdy przesiadywali u Pawła. Dom zastawiony był różnymi częściami do skuterów, a w pracę nad pierwszymi egzemplarzami zaangażowane były żony chłopaków i ich przyjaciele.
Oczywiście nie obyło się bez wpadek i z perspektywy czasu – śmiesznych historii. Przykładowo jeden ze skuterów, który jeździ po ulicach Stolicy, do dziś ma na namalowany na fotelu gustowny fresk autorstwa dzieci Pawła. W styczniu 2017 roku odbywały się pierwsze testy. Panowie na zmianę jeździli na skuterach po ulicach Warszawy przy minusowych temperaturach.
– Było tak zimno, że jeździliśmy 20 minut, po czym zatrzymywaliśmy się przy piekarni. Wchodziliśmy do środka i grzaliśmy ręce ciepłymi workami foliowymi, które wkładaliśmy pod rękawiczki. Następnie ruszaliśmy dalej, a kiedy czuliśmy, że ręce znów nam odmarzają, zawracaliśmy do wspomnianej piekarni – wspomina Paweł.
8 marca 2017 roku na ulice Warszawy miało wyjechać sześć Blinkee. Wyjechało pięć. Dzień przed wielką premierą Paweł do nocy czyścił skutery. Jeden z nich był włączony. Ponieważ elektryczny skuter po odpaleniu nie wydaje z siebie żadnych dźwięków, Paweł nic nie zauważył. Polerując pojazd złapał za manetkę, a skuter wylądował kilka metrów dalej, parkując na latarni. Niestety nie mieli wtedy zbyt wielu zapasowych części, więc szósty skuter dołączył do floty dopiero po tygodniu.
Autorskie rozwiązania
Od początku stawiali na niezależność, dlatego wszystkie rozwiązania zastosowane w skuterach są ich autorstwa lub zrobione na ich specjalne życzenie. – Skutery produkowane są na nasze zamówienie. Jest to w całości nasza marka, która jest wpisana w dowodzie jako Blinkee. Tak więc można powiedzieć, że jesteśmy polską marką skuterów. Pojazdy zostały specjalnie przygotowane pod nasz system. Cała elektronika i „mózg” urządzenia zamknięte zostały w małym pudełku, które łączy się z podzespołami skutera jedną, specjalnie przygotowaną wtyczką (interfejs). W innym wypadku elementy elektroniczne odpowiedzialne za komunikację pojazdu z aplikacją, akcelerator, połączenie z kufrem, lokalizację skutera etc. wymagałyby okablowania całego skutera – tłumaczy Paweł.
– Zdecydowaliśmy się robić własną elektronikę, bo mamy dzięki temu większy wpływ na funkcjonalności w naszych skuterach a w przyszłości i w innych typach pojazdów, np. w samochodach. Przykładowo możemy wpływać na sposób i dokładność lokalizacji skutera, a w najbliższym czasie planujemy wdrożyć monitorowanie statusu skutera na podstawie danych z akcelerometrów (zamiast z GPS). Żadna elektronika w tego typu rozwiązaniach nie była nigdy projektowana tak, by działała zarówno w skuterze jak i w samochodzie, a nasza na to pozwala. Poza tym nasze rozwiązanie jest tańsze od tego, które funkcjonują na rynku – tłumaczy Kamil.
Ważna była też bateria. Zespołowi zależało na tym, aby była wydajna, łatwa w wymianie i szybko się ładowała. Ten element również jest specjalnie dostosowany pod ich rozwiązanie. Obecnie skutery, które poruszają się po mieście są cały czas monitorowane pod względem naładowania baterii. Użytkownik, który rozpoczyna jazdę, widzi w aplikacji, jaki proc. mocy ma dany pojazd i ile km na takim poziomie naładowania przejedzie. Natomiast przez cały czas po mieście jeździ serwis, który wymienia baterie oraz serwisuje skutery.
Na tym polu początkowo również zdarzały się małe wpadki. – Kiedyś przez kilka dni, dla części wynajmów, nie mogliśmy sobie poradzić z błędem w kwestii kończenia usługi. Użytkownik nie mógł zakończyć usługi. Kiedy zdiagnozowaliśmy problem, deweloperzy pracowali nad rozwiązaniem, a my w tym czasie siedzieliśmy we trzech i jak tylko ktoś kończył jazdę, zmienialiśmy ręcznie status, żeby użytkownik mógł kliknąć przycisk zakończ. Zdarzyło się wtedy, że jeden z naszych klientów jeździł skuterem do 3 w nocy, a my siedzieliśmy w biurze i czekaliśmy, aż skończy przejażdżkę – wspomina Marcin.
Pierwsze biuro
Tuż po wystartowaniu usługi w marcu 2017 roku, zespół doczekał się swojej pierwszej siedziby. Opuścili salon Pawła i przenieśli się do biura przy Placu Zawiszy w Warszawie, które miało 16 metrów kwadratowych. – Byliśmy wtedy tacy dumni, w końcu to nasze pierwsze biuro i to praktycznie w centrum! (śmiech) – dodaje Kamil.
Na tej powierzchni pracowało 6 osób. W jednym pokoju, na 4 piętrze, mieściło się biuro, warsztat, serwis i punkt ładowania baterii. – Pamiętam, że ładowane baterie tak bardzo szumiały, że nie dało się pracować. Dlatego wystawialiśmy je za okno, żeby móc usłyszeć swoje myśli – komentuje Marcin. Już po miesiącu chłopcy podjęli decyzję o zmianie lokalizacji i przenieśli się do obecnej siedziby przy ulicy Wiertniczej. Aktualnie poszukują kolejnego biura, które pomieści przynajmniej 20 osób oraz oczywiście będzie miało wydzieloną strefę do prac inżynieryjnych.
Dziś mają do dyspozycji 150 metrów kwadratowych oraz spory ogródek. Niedawno jednak okazało się, że to nadal zbyt mało przestrzeni, dlatego dziś mogą się pochwalić dodatkowym magazynem. Nie było innej możliwości, bo Blinkee drugi sezon otworzyło z 700 skuterami, a nie 300-400 jak zakładali w optymistycznych planach rok temu (do wakacji flota ma liczyć 1000 pojazdów). W zeszłym roku użytkownicy Blinkee łącznie przejechali 204 tys. km. Po skończonej rozmowie Kamil zabrał mnie do tego magazynu. Akurat trafiłam na dostawę nowych pojazdów.
Model biznesowy
Cały biznes Marcina, Pawła i Kamila jest finansowany przez nich samych. Do tej pory nie dostali ani jednej złotówki z zewnątrz. – Nie chcemy finansować się na zewnątrz. Z drugiej strony jesteśmy tak młodą firmą, że z kredytowaniem od banku byłoby ciężko – tłumaczy Marcin. Obecnie każde zarobione pieniądze chłopcy reinwestują w firmę.
– Kiedyś słyszałem, że startup kończy się wtedy, kiedy założyciele wypłacą sobie trzy razy pod rząd pensje (śmiech). My tego etapu jeszcze nie osiągnęliśmy, ale mamy nadzieję, że w tym roku to się uda i staniemy się małą, rozwijającą się firmą. Natomiast jeśli chodzi o pozostałe definicje startupu: nie mamy jeszcze dwóch lat, wciąż jesteśmy małym przedsiębiorstwem, jesteśmy innowacyjni i mamy bardzo duży potencjał wzrostu, więc wciąż jesteśmy startupem – dodaje Kamil.
To co pozwala Blinkee na tak szybki rozwój, to fakt, że założyciele nie muszą płacić licencji za urządzenia i system, bo sami je zbudowali. To znacząco obniża koszty utrzymania. Według Blinkee, jeżeli ktoś obecnie chciałby wejść w biznes z zakresu usług współdzielonych, to najbardziej opłaca mu się wejście z nimi we współpracę. Przy możliwościach, jakie dają potencjalnym partnerom, budowa takiej firmy od podstaw, wydaje się być zupełnie nieopłacalna.
Współpracować z Blinkee można na dwa sposoby. Jako inwestor lub jako partner. W pierwszym przypadku można kupić wybraną ilość skuterów i oddać je pod skrzydła Blinkee. Czyli kupujemy skutery, wrzucamy je do sieci Blinkee i czerpiemy korzyści finansowe z tego, co te skutery wypracowały. Natomiast w modelu partnera, możemy w nowym mieście w Polsce lub poza granicami kraju otworzyć własną sieć pod brandem blinkee.city. Wtedy po stronie partnera jest dbanie o flotę i serwis.
Ekspansja
Blinkee blisko w ciągu roku trafiło do 11 miast w Polsce. Jednak dla zespołu to wciąż za mało i szykują się do wyjścia poza granice kraju. Zarobione pieniądze zainwestowali na start w Hiszpanii oraz równolegle podpisali umowę z Partnerem na Węgrzech. W tych państwach polskie skutery ruszą jeszcze w tym roku, przed końcem kwietnia. Prowadzą rozmowy z osobami z Chorwacji, Grecji i Belgii. Poza tym mają chętnych na wejście w ich inwestycyjny w Chicago, Chinach i Szwajcarii.
W Hiszpanii gotowe są już struktury. – Najpierw polecieliśmy na spotkanie gospodarcze w Ambasadzie Polskiej w Hiszpanii. Tam nawiązaliśmy kontakty, poprzez które doszliśmy do urzędu miasta i dowiedzieliśmy się, jakie warunki musimy spełnić. Mając takie informacje wiedzieliśmy, w jaki sposób stworzyć struktury. Obecnie finalizujemy tworzenie spółki w Hiszpanii i w kwietniu ruszamy. Do Ambasady w Hiszpanii dostaliśmy kontakt z Ministerstwa Energii w Polsce – tłumaczy Paweł.
Jednak wyjście poza granice kraju to nie jedyny cel Blinkee. – Planujemy też poszerzanie naszych usług o kolejne pojazdy. Docelowo chcemy być operatorem usług sharingowych. Dzięki temu, że mamy własną elektronikę, jesteśmy w stanie zintegrować się prawie z każdym pojazdem. Gdyby partner chciał pod naszymi skrzydłami lub pod własną marką ale z naszym rozwiązaniem, rozwijać na przykład sieć samochodów, to nie ma problemu – dodaje Kamil.
W dłuższej perspektywie będzie można również kupić skuter na własne potrzeby. Tak więc docelowo na Blinkee będą mogły jeździć nie tylko osoby z dużych miast, w których ta usługa jest obecna. Jednak wiąże się to ze stworzeniem struktur sprzedażowych, na co aktualnie zespołowi brakuje czasu. Trzeba będzie więc jeszcze chwilę poczekać na to rozwiązanie.
Przepis na sukces
Według Marcina, Pawła i Kamila kluczem do sukcesu jest zgrany zespół. I właśnie taki tworzą razem ze swoimi pracownikami, a zatrudniają na ten moment 10 osób pracujących w biurze oraz 8 osób pracujących w „terenie”. Podkreślają przy tym, że każdy z założycieli jest zupełnie inny, dzięki czemu doskonale się uzupełniają. – Każdy z nas ma inny apetyt na ryzyko, inne kompetencje i inne doświadczenia życiowe, co doskonale się sprawdza, bo każdy z nas ma inne spojrzenie ale jeden cel – tłumaczy Marcin.
Mimo ogromnego sukcesu, jaki udało im się osiągnąć w zaledwie rok, bazując jedynie na własnym finansowaniu, założyciele podkreślają, że cały czas ciężko pracują, a czas na odcinanie kuponów jeszcze daleko przed nimi. Każdy kto chce założyć własny biznes, według nich powinien liczyć się z bardzo długą i trudną drogą, która nie ma nic wspólnego z barwnymi opowieściami pt. „od zera do milionera”.
– To ciężka praca. Wszyscy pracujemy od 9 czasami nawet do 23, a i zdarza się wciąż, że musimy zarwać całą noc. Niektórzy uważają, że sam pomysł wystarczy, jednak ciężka praca to klucz. Do tej pory nie wypłacamy sobie wypłat, choć moglibyśmy już to robić. Wszystkie środki reinwestujemy w firmę. W tym roku planujemy zacząć wypłacać sobie wynagrodzenia, ale póki co każdy pieniądz, który trafia do nas z Blinkee wraca do Blinkee. Widzimy tak duży potencjał wzrostu, że taka strategia bardziej nam się opłaca – tłumaczy Marcin.
Zostaw komentarz