Marketing i Biznes: Początkowo skoncentrowaliście się na rynku B2C, ale potem dokonaliście przejścia na rynek B2B. Czy możesz opowiedzieć nam o kulisach tej ewolucji mindsetu i co skłoniło Was do tej zmiany? Jakie były kluczowe trendy i sytuacja rynkowa, które wpłynęły na Waszą decyzję?
Wiktor Jodłowski: Od początku byliśmy zorientowani na B2C, bo taki user jest po prostu bardziej zaangażowany w naukę. Zgłasza się na kurs z własnej inicjatywy i płaci własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi. To inna motywacja niż wtedy, gdy szef mówi, że masz iść się uczyć, bo nie radzisz sobie z klientami z zagranicy i on za to zapłaci. To motywacja przez “muszę”, a nie “chcę”. Przez 7-8 lat widziałem to jako problem, bo chciałem pracować wyłącznie z klientami, którym mogę skutecznie pomóc. Dzisiaj patrzę inaczej, szerzej. Rynek też ewoluował i nieco dojrzał.
Dzisiaj patrzę tak — ja i moi ludzie dostarczamy świetną usługę. Zarówno pod kątem edukacyjnym, jak i obsługi klienta od A do Z. To, kto i z jakim zaangażowaniem korzysta z niej, to już nie mój problem, tylko jego.
Na szczęście coraz więcej pracowników w coraz większej liczbie firm nie czeka, aż pracodawca zdecyduje się zorganizować szkolenie językowe. Aktywnie o to zabiegają. Niektórzy wręcz wprost tego oczekują i to jest bardzo dobra informacja dla naszego biznesu.
Wracając do motywacji kursantów — jeśli user B2C ma ochotę marnować kasę na kurs, do którego się nie przykłada, to ja już wiele więcej nie zrobię. Stosujemy w Talkersach szereg technik angażujących kursantów w naukę, bo to również część metody — utrzymanie motywacji. Natomiast jest granica naszego wpływu, którą nauczyłem się rozpoznawać i akceptować. Możesz pomóc człowiekowi schudnąć, ale nie pójdziesz za niego na siłkę, ani nie zjesz za niego zdrowej szamy.
Jeśli user, którego naukę opłaca klient B2B, pomimo wsparcia go identycznymi narzędziami psychologicznymi, miga się od nauki, temat prędko wypływa. Mamy ku temu skuteczne narzędzia — raporty frekwencji i raporty postępów. Jeśli z info umieszczanych w nich przez lektora prowadzącego danego kursanta wynika, że marnuje on budżet szkoleniowy firmy, to dajemy klientowi znać i on decyduje, co chce z tym fantem zrobić. Wspieramy jednak już nie niańczymy klientów 🙂
Drugim bodźcem do otworzenia się na klienta B2B był czysty pragmatyzm finansowy — przestała mnie satysfakcjonować rentowność, którą uzyskiwaliśmy wyłącznie na biznesie B2C. Jednym z najniżej wiszących owoców okazał się rynek szkoleń językowych w firmach. Rok od kiedy zacząłem aktywnie pozyskiwać takich klientów już niemal 20% kursantów pochodziło właśnie z tego źródła. A to tylko poprzez monetyzację mojej marki osobistej i sieci kontaktów. Dzisiaj tworzymy dział sprzedaży B2B, który stopniowo przejmuje ode mnie te obowiązki. To swoją drogą fascynujący poligon doświadczalny dla mnie. Po latach oddelegowania niemal wszystkiego, co się da, wracam do korzeni – do bycia w okopach razem z moimi wojownikami.
Prowadzisz firmę? Dołącz do nieformalnych spotkań dla przedsiębiorców, Founders Beer
Jaką rolę odegrał personal branding zarówno w budowaniu firmy Talkersi, jak i w całej strategii marketingowej firmy? Czy możesz podzielić się swoimi doświadczeniami w rozwoju personalnego brandu i opowiedzieć, jak wpłynęło to na Twoją firmę?
Ogromną. Prędko odkryłem, że budowanie marki osobistej rozumiem intuicyjnie i jara mnie znacznie bardziej niż marki firmy. W związku, z czym skupiłem swoją uwagę na tym pierwszym, to drugie powierzając w dużej mierze innym ludziom.
Przez długi czas, z wizerunkowego punktu widzenia marki Wiktora Jodłowskiego i Talkersów były sklejone, zmiksowane w percepcji odbiorcy. Z czasem jednak zaczęliśmy coraz więcej pokazywać inne osoby tworzące organizację. Coraz mniej decyzji (świadomie i celowo) wokół brandu firmowego podejmowałem ja. Coraz więcej kursantów i obserwujących zaczęło przychodzić z rekomendacji kursantów, którzy skorzystali z usług Talkersów, nie znając mnie (albo co najwyżej kojarząc). Dziś już tylko ok. 10% osób obserwujących Talkersów w sieci to również moi znajomi. To dla mnie jeden z papierków lakmusowych pokazujących sukces tej transformacji, tego rozklejenia marek — 90% fanów Talkersów nie wie, kim jestem albo ma mgliste o mnie pojęcie.
Patrzę na siebie jako boostera marki Talkersi, czołowego ambasadora. Ale dbam o to, by nie było znaku równości pomiędzy tymi brandami — to by ograniczyło moje biznesowe ruchy. A interesuje mnie znacznie więcej branż niż tylko szkolenia z j. angielskiego (od niedawna współtworzę biuro księgowo-doradcze, a kolejne projekty na horyzoncie). Unikam przypięcia mi łatki “Pan od angielskiego”. Dlatego też od początku na moim profilu osobistym tworzyłem głównie treści biznesowe tylko czasami puszczając oko do tych, którzy oczekiwali ode mnie inspiracji do nauki języka. Jodłowski to biznes i rozwój osobisty, a Talkersi to angielski i rozwój osobisty. Są punkty wspólne, są unikalne propozycje wartości każdej z tych marek.
Z oddaniem operacyjnych sterów pracownikowi związane były na pewno wyzwania. Jakie lekcje wyniosłeś, oddelegowując odpowiedzialność zaufanej osobie?
Jeśli narysujemy ośkę, której jednym ekstremum jest brak zaufania do pracowników i mikrozarządzanie (“beze mnie nic nie zrobią dobrze”), a na drugim ekstremum jest totalne zaufanie i abdykacja (“zrobią wszystko dobrze beze mnie”), to naturalnie bliżej ciągnie mnie do tego drugiego.
Zazwyczaj daję olbrzymi kredyt zaufania ludziom. Statystycznie rzecz biorąc dobrze na tym wychodzę. Ci, których im obdarzam i dowożą wyniki, kompensują z nadwyżką straty generowane przez tych, którzy to zaufanie nadużywają dla własnych korzyści.
Pułapka, w którą wpadłem na pewnym etapie rozwoju, to zbyt daleko idące oddelegowanie. Są rzeczy, które delegować można, a są takie, które warto zostawić dla siebie. Pewnych rzeczy moi ludzie nie zrobią za mnie — strategia; filozofia firmy; trzonowe założenia kultury organizacyjnej; całkowicie nowe inicjatywy, na które nie mamy benchmarków, więc trzeba eksperymentować itp. Więc moja ścieżka dotyczy uczenia się, co deleguję, a co zostawiam dla siebie. Nie komu ufam, a komu nie — tutaj strategia pt. “łatwo mnie oszukać, ale tylko raz” długofalowo zdaje egzamin.
Jakie są plany na przyszłość dla Talkersów? Czy możesz powiedzieć o ewentualnych nowych inicjatywach lub ekspansji na kolejne rynki?
Skupiamy się na tzw. operacyjnej doskonałości. Nie łapiemy nowych srok za ogon, tylko szlifujemy to, co już działa. To skalujemy i planujemy skalować. Czyli trzymamy focus na jak najlepszym dla klienta i najszczelniejszym dla firmy obsługiwaniu klientów B2C i B2B. Widzę w danych i wierzę, że dzięki tak ułożonym priorytetom będziemy się zdrowo rozwijać.
Jedną z rzeczy, które zaktualizowałem w moich przekonaniach, jest to, że Talkersi w takiej formie, którą jestem zainteresowany rozwijać, najprawdopodobniej nigdy nie staną się ogromną firmą. Kiedyś to było dla mnie źródłem frustracji. Dziś jest źródłem spokoju. Przestałem oczekiwać od tej organizacji, że stanie się wielka pod względem rozmiaru.
Skąd u mnie taka hipoteza: ano stąd, że Talkersi to świetna tradycyjna firma usługowa w nowoczesnym wydaniu. Ale wciąż usługowa. To nie apka, to nie technologia. To jedni ludzie świadczący świetną usługę dla drugich ludzi “własnymi rękami”. A widzę, że dziś i w najbliższych latach (dekadach?) to firmy technologiczne będą kręcić miliardy w edukacji. Mnie miliardowa skala interesuje, tylko nie poprzez stricte technologię. Lubię jej używać jako narzędzia do wzrostu firmy, ale nie interesuje mnie robienie z Talkersów aplikacji albo marketplace’u.
Między innymi dlatego rozwijam również inne projekty, a o Talkersów dbam, bo to moje pierwsze biznesowe dziecko, które wnosi unikalną wartość na rynku. Jest dla mnie bardziej źródłem satysfakcji, salą treningową pod kątem liderstwa i narzędziem budującym wiarygodność biznesową, niż źródłem bogactwa finansowego. Jest wiele znacznie bardziej dochodowych biznesów niż prowadzenie szkoły językowej. Stąd moja decyzja o osobistej dywersyfikacji branż, w które angażuję swoje zasoby.
Doskonale czuję się z tym, że stworzyliśmy i rozwijamy zgrany talkersowy team, który wiele przeszedł i trzyma się razem. To mi pasuje i patrząc na zaangażowanie naszego core teamu, im również. Naprawiamy jeszcze kilka moich błędów menedżerskich z przeszłości, tak aby osoby niebędące na stanowiskach liderskich chciały zostawać z nami dłużej. Ale już teraz widzę pierwsze oznaki tego, że jesteśmy na właściwej ścieżce.
Prowadzisz firmę? Dołącz do nieformalnych spotkań dla przedsiębiorców, Founders Beer
Na szczególną uwagę zasługuje specjalizacja Talkersów w osiąganiu quick winów w nauce języka obcego. Jakie techniki stosujecie na co dzień, aby umożliwić Waszym klientom szybkie i efektywne osiąganie celów językowych?
Przede wszystkim — zanurzamy każdego uczestnika w języku angielskim od pierwszej minuty lekcji. U nas uczysz się angielskiego po angielsku. Nie zakuwasz formułek gramatycznych, które nauczyciel podaje Ci w języku polskim. Tak proste założenie połączone z odpowiednimi kompetencjami starannie wyselekcjonowanych i wyszkolonych lektorów potrafi sprawić cuda. Cuda takie, że ludzie, którzy od wielu lat powtarzali w kółko – “nie umiem angielskiego, nigdy się go nie nauczę” itp. – zaczynają gadać. Ich zaskoczenie i radość to jedna z najcenniejszych wartości dla mnie w tym biznesie.
Nie doświadczam tego na co dzień, bo już od dawna nie prowadzę osobiście lekcji. Ale zaglądam do recenzji, które zostawiają kursanci, więc ten vibe mi się regularnie udziela.
Elementem, który również wyróżnia nas na tle wielu konkurentów (btw, ciekawostka branżowa — w Polsce działa ok. 3000 szkół językowych i ponad 50 000 korepetytorów j. angielskiego), jest autorskie narzędzie do mierzenia postępów naszych kursantów. Nasza metoda jest konwersacyjna — a to oznacza, że progress jest często ciężko odczuwalny dla kursanta. Tutaj świetną robotę robią nasze talkersowe Metodyczki, które stworzyły narzędzia do oszacowania kompetencji kursanta na starcie każdego kursu oraz mierzenia go co 10 spotkań z lektorem. Tu również zahaczamy o core’owe założenie metody Talkersów — uczymy wyłącznie 1-na-1 lub 1-na-2. Wierzymy i widzimy w efektach, że taka formuła daje najszybsze rezultaty i jest adekwatna dla coraz większej rzeszy kursantów, którzy nie odnajdują się w zajęciach w większych grupach. Z rozmaitych powodów wolą zacisze i prywatność spotkań wyłącznie z lektorem, bez obecności innych uczestników.
A tak w ogóle, to podzieliliśmy się naszą metodą w wersji “zrób to sam” ze światem. Bezpłatnie. Wierzę, że z nauką języka obcego jest jak z odchudzaniem. Dwukrotnie schudłem kilkadzięsiat kilogramów – raz z trenerem i dietetykiem, raz zupełnie sam. Więc da się i tak, i tak. Do każdej ścieżki trzeba jednak podejść nieco inaczej, by osiągnąć cel. Jeśli czyimś celem jest samodzielne zmierzenie się z tym tematem, to zostawiam tutaj bezpłatnie sprawdzoną przez nas w boju instrukcję obsługi.
W ciągu 10 lat działalności Talkersów zdobyliście zaufanie wielu znanych marek. Czy możesz opowiedzieć o wybranej współpracy, która szczególnie zapadła Ci w pamięć oraz przybliżyć, jak Wasze usługi wpłynęły pozytywnie na biznes klienta?
Przychodzą mi tu do głowy dwa przykłady — mikroprzedsiębiorcy i średniej firmy.
Niedawno firma InnerWarSaga, która specjalizuje się w hipnoterapii, zaczęła obsługiwać klientów z zagranicy. Przykładem świeci tutaj Founder i CEO, czyli Paweł Pawlak, który osobiście zaczął uczęszczać na kurs, co pomogło mu obsługiwać klientów, do których dotychczas nie miał dostępu. Z potwierdzonych źródeł wiem, że szykuje kolejnych kursantów dla Talkersów wśród hipnoterapeutów, których zatrudnia.
Przykładem większej firmy jest jeden z najszybciej rosnących software house’ów w Europie, który pochodzi z Polski – Escola S.A.. Ich sprzedaż za granicą stanowi już 40 procent wyniku całej firmy i stale rośnie. Jak łatwo sobie wyobrazić, język angielski się im przydaje, by generować takie wyniki liczone w milionach złotych. Niewiele więcej mogę zdradzić, ale powiem jeszcze, że pracujemy z Escola już niemal 2 lata i wiele osób z ich teamu skorzystało oraz korzysta ze wsparcia naszych lektorów. To dla mnie mocny sygnał, że nasza usługa sprawdza się, i w B2C, i w B2B.
Zadowolenie klientów z Waszych benefitów językowych osiąga wysokie statystyki w granicach 93%. Jakie czynniki doprowadziły do tego, że Wasze metody nauczania i procesy obsługi są tak skuteczne i cenione przez kursantów?
O metodach już opowiedziałem wyżej, a jeśli chodzi o procesy obsługi, to tutaj najlepiej byłoby zapytać liderkę Opiekunek Talkersa (nasza autorska nazwa na dział obsługi klienta). Bo to ona, wraz z teamem, siedzi w temacie.
Natomiast ze strategiczno-filozoficznego punktu widzenia od pierwszego dnia w biznesie ‘wychowuję” wszystkich w tym, by:
- odpisywali wszystkim i odbierali/oddzwaniali do każdego;
- dbali o precyzję komunikacji;
- wywiązywali się ze wszystkich małych i dużych obietnic, jakie składają.
Tak wiele firm wykłada się na tym, że nie odpisują, nie oddzwaniają. Albo w ogóle, albo bardzo późno. Gdy już jest często po ptakach — klient albo sam rozwiązał problem, albo mleko się już rozlało. Albo odpisują po łebkach, nie wczytując się w wiadomość klienta.
To mnie z jednej strony dziwi, a z drugiej cieszy — zostawiają tym samym więcej klientów dla takich firm jak Talkersi.
Na doświadczenie z naszej usługi składa się nie tylko obsługa klienta przez działy sprzedaży i obsługi, ale również lektorów. To oni są sercem tej usługi i bez ich świetnej roboty nie bylibyśmy w miejscu, w którym jesteśmy dziś. Tutaj, znowu, musielibyśmy zapytać samych lektorów oraz metodyczki, które ich na co dzień wspierają, jak tworzą swoją magię. Ale ze strategiczno-filozoficznego poziomu mogę powiedzieć, co komunikowałem od kiedy założyłem tę firmę niemal 10 lat temu:
- nauka ma być na maksa praktyczna i nastawiona na efekt w postaci swobody wypowiedzi kursanta;
- budujemy relacje z klientami na lata, nie stosujemy taktyk “wyciskania całego soku z cytryny”;
- wspieramy samodzielność językową naszych kursantów, nie uzależniamy ich od naszej usługi.
Patrząc po wynikach liczby kursantów (1400), absolwentów (3000+), ocenach jakości (93%), niskiemu wskaźnikowi wypowiedzeń umów przez klientów (średnia poniżej 1% miesięcznie) i procencie klientów z rekomendacji (40%+) robimy to skutecznie.
Przedsiębiorcy często stają w obliczu wyzwań związanych z rotacją pracowników. Jakie konkretnie podejście lub strategie oferują Talkersi, aby pomóc firmom w obniżeniu rotacji i zwiększeniu zaangażowania pracowników?
Dobre kursy z języka angielskiego dla pracowników to jeden z silnych bodźców, które wpływają na ich rotację. Zrobione dobrze dokładają cegiełkę do “zostawalności”. Zrobione źle mają raczej neutralny wpływ (raczej nikt nie odchodzi z roboty, bo pracodawca zapewnił beznadziejny benefit językowy). Nie będę tutaj jednak budował aury potężnego impaktu, bo jest tu zbyt wiele zmiennych, żeby tak uogólniać i ciężko wykazać bezpośrednio korelację pomiędzy dobrym kursem j. angielskiego, a wskaźnikiem rotacji.
To trochę jak ze sztuką brandingu – budujesz przemyślaną komunikację, dbasz o szereg szczegółów, robisz to konsekwentnie przez X lat i “nagle” masz mocną markę. Ciężko wtedy wykazać, że konkretny wpis na socialach albo starannie zaprojektowane zdanie na Twojej www wpłynęło na siłę Twojej marki. Ale kumulacja tych wszystkich drobiazgów wykonanych dobrze daje potężny efekt biznesowy, który już można policzyć. Jak np. koszt pozyskania leada niższy niż u konkurencji, “bo Ty masz brand, a oni nie” – z układaniem i wdrażaniem benefitów jest analogiczna sytuacja. Dobrze zrobione benefity (wśród wielu elementów polityki dbania o pracowników) dają mierzalny skumulowany efekt biznesowy w dłuższym ujęciu czasowym.
Klienci dzielą się jednak na dwa typy (moja własna typologia):
- benefitowi
- oraz zorientowani na ROI
Tych benefitowych zazwyczaj łatwiej pozyskać. Mniej trzeba się nagimnastykować sprzedażowo, by udowodnić, że warto zainwestować w taki benefit. Słowo klucz – “warto”. Oni nie patrzą na to, czy to się opłaca, bo nawet nie zamierzają tego szczególnie mierzyć. Zazwyczaj albo wystarczy im wynik ankiety zadowolenia kursantów, albo to, że nikt z pracowników nie składa reklamacji.
Tych zorientowanych na zwrot z inwestycji trudniej pozyskać. Oni chcą twardych danych. Mierzenia postępów. Wypisywania z listy osób, które nie chodzą na lekcje, albo nie robią progressu, by za nich niepotrzebnie nie płacić. To bardziej wymagający, ale również bardziej świadomy klient. Wie czego chce i zazwyczaj wie, czego i za co może oczekiwać.
Co ciekawe, gdy pytam klientów wprost, czy są zorientowani na perspektywę benefitową, czy ROIową, to znakomita większość odpowiada, że interesuje ich ROI. Natomiast słowa, które wypowiadają przed lub po są dla mnie znacznie bardziej wiążącym wyznacznikiem, czy rozmawiam z “benefitowcem czy ROIowcem”. I w oparciu o to dostosowuję moją komunikację. Bo usługę realizujemy identycznie w obu przypadkach – to jest kwestia tego, w jaki sposób przedstawiamy i raportujemy decydentowi B2B przebieg współpracy.
Na koniec dnia klient kupuje rozwiązanie, a nie poszczególne jego elementy. Klient benefitowy chce zazwyczaj kupić święty spokój i poczucie, że spełnia standardy rynkowe. Klient ROIowy kupuje wizję przyszłych zysków, które osiągnie sprzedając te same usługi/produkty, ale fakturując w EUR, USD czy GBP, a nie PLN.
I my właśnie od niemal 10 lat w budowaniu takiego rozwiązania dla firm zainteresowanych rynkami, na których funkcjonuje się w j. angielskim, się wyspecjalizowaliśmy.
Wychodzenie na rynki zagraniczne to krok, który dla wielu firm może być trudny i wymagający. Jakie jest Wasze podejście do ekspansji zagranicznej oraz jaką radę dałbyś innym przedsiębiorcom, którzy planują podobny krok?
Moje podejście do ekspansji jest takie, że każda firma potrzebuje jasnej strategii działania — z niej wszystko wynika. W tym decyzja, czy rozwijać się globalnie, czy lokalnie. Daleki jestem od uogólnień, że to “jedyny słuszny kierunek”. Niektórych satysfakcjonuje prowadzenie najlepszego warsztatu samochodowego w mieście albo małej sieci w województwie. Po co go wtedy nękać hasłami “GO GLOBAL or die!”?
A jeśli już dany przedsiębiorca decyduje się na rozwój za granicą, to nie odkryję Ameryki mówiąc, że kompetencje językowe będą mu albo jego ludziom potrzebne. Wszystko zależy od tego, czy przedsiębiorca jest osobiście zaangażowany w proces ekspansji, czy deleguje to do swoich ludzi. Oraz od tego, na jakie rynki uderzają — to determinuje wybór języka. Talkersi specjalizują się w języku angielskim — tu jesteśmy wręcz fanatycznie sprofilowani na jedną niszę, by zaspokajać tę potrzebę najlepiej w Polsce. Jednak Jodłowski, jak już wspominałem, ma szersze pole manewru. I na przykład, od niedawna, przy wsparciu zaufanych firm, realizuję projekt szkolenia z języka norweskiego dla kilkuset uczestniczek.
A jak wyjść za granicę biznesowo, to nie wiem, bo Talkersów prowadzę w Polsce — tu musielibyśmy pogadać z naszymi klientami firmowymi, którzy odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej. To głównie software house’y, firmy TSL i księgowe.9. Wychodzenie na rynki zagraniczne to krok, który dla wielu firm może być trudny i wymagający. Jakie jest Wasze podejście do ekspansji zagranicznej oraz jaką radę dałbyś innym przedsiębiorcom, którzy planują podobny krok?
Jaka filozofia oraz wartości przyświecają Talkersom, które jednocześnie kierują Waszą codzienną pracą oraz mają wpływ na podejmowane przez Was decyzje?
Spisaliśmy je tutaj. To jest w ogóle ciekawy temat z perspektywy czasu. W 3-4 roku działalności przeczytałem na jakimś blogu albo książce biznesowej, że warto określić swoje wartości w biznesie. Intuicyjnie wiedziałem, że te wartości już tam są. Że trzeba je tylko nazwać. Nie trzeba i wręcz nie warto ich wymyślać. Wtedy byłyby sztucznym tworem. Co każdy by czuł na poziomie podświadomym = nie rezonowałby = w najlepszym przypadku ignorował, w najgorszym zwalczał fejkowe wartości kreowane na siłę.
No więc usiadłem te lata temu nad kartką i przekminiłem, jakimi wartościami ja i moja wspólniczka (oraz dziś żona, Maja) kierowaliśmy już wtedy w naszych wówczas dotychczasowych decyzjach. Wyszło mi ich chyba z 7. Stwierdziłem — za dużo, żeby ktokolwiek to zapamiętał, w tym ja. Skróćmy do 5 maks. Poddałem wszystkie 7 pod dyskusję i głosowanie na pracowniczej grupie Talkersów i tak oto wyłoniliśmy 5 zwycięzców. Którzy, jak zauważyłem po czasie, układają się w piękny akronim P.I.E.S.Z. Brakuje tylko O. i możemy powiedzieć, że Talkersi idą do celu PIESZO. Nie szukają dróg na skróty.
Swoją drogą, o tym O. myślimy ostatnio coraz poważniej, żeby wprowadzić na stałe do kodeksu talkersowych wartości. Chodzi o ownership, branie pełnej odpowiedzialności za każdą sytuację. Doświadczenie biznesowe w ostatnich latach nauczyło mnie brania tej odpowiedzialności i w codziennych bieżących sprawach wymagamy tego od naszych współpracowników. Czego nie robiliśmy tak skrupulatnie kiedyś. Więc to zapewne kwestia czasu, aż dodamy i będzie komplet. Tylko z tym trzeba ostrożnie, bo wartości to core, z którym, ani nie warto, ani nie opłaca się kombinować. Stanowi fundament wszystkich innych działań w organizacji, dlatego wszelkie zmiany muszą być przetestowane, przemyślane i wprowadzone z głową.
MYŚLISZ O NOWYM PROJEKCIE? POZNAJ WIKTORA I ZRÓB RAZEM BIZNES → https://www.facebook.com/wiktor.jodlowski
Zostaw komentarz