Na spotkanie z moim rozmówcą przyjechałem do Wrocławia, choć jak się okazało – obaj tego samego dnia wyruszyliśmy do biura Onetu z Warszawy. Na rozmowę mamy 2 godziny, bo popołudniu Bartek rusza do Poznania – gdzie mieści się siedziba JakDojadę. Choć ma dopiero 34 lata, pełni kluczową rolę w transformacji Onetu w erze mobile – jest, dokładnie rzecz ujmując, Head of mobile & digital. – Nie przywiązuj do tego zbyt dużej wagi; to bez znaczenia – stwierdza krótko.
Zaczynamy rozmowę.
Daniel Kotliński, MiB: O której zaczynasz dzień?
Bartek Pucek, Grupa Onet-RASP: Między 6 a 7. Chciałbym wcześniej – idealnie byłoby wstawać o 5 rano.
A o której zasypiasz?
Staram się między 22 a 23, ale nie zawsze się udaje. Przez to mam krótsze okienko poranne, kiedy wszyscy jeszcze śpią – a w którym mogę ćwiczyć, czytać, realizować najważniejszy element pracy.
Korzystasz z jakichś metod, dzięki którym jesteś bardziej efektywny?.
Istnieje pewien zestaw truizmów, do których mało kto się stosuje, a bardzo często to w nich jest zawarta cała potrzebna wiedza. Moja droga, aby być maksymalnie efektywnym – samodyscyplina. Uważam, że to jedna z najbardziej niedocenianych cech, jaką człowiek powinien posiadać .
Jest wrodzona czy nabyta?
Nabyta. Samodyscyplinę ćwiczysz, nie da się jej odziedziczyć, ale można ją podglądać i podziwiać u innych. To jest oczywiście bardzo trudne. Każdy ma ochotę zjeść ciastko, poleżeć, zamiast poćwiczyć, obejrzeć, zamiast przeczytać – kluczem staje się dziś umiejętność odpowiedniego dozowania przyjemności. Te małe rzeczy, których na co dzień nie widzimy, ale dostrzegamy w dłuższej perspektywie – budują nas czas i utrwalają nasze nawyki. Dobrym przykładem są smartfony – to jest narzędzie, które otwiera okno na świat.
Daje dostęp do hydrantu informacji – pytanie tylko, czy potrzeba pić akurat z hydrantu? Samodyscyplina to proces, dzięki któremu najpierw to dostrzegasz, potrafisz to ocenić, a potem coś z tym zrobić.
No to okno na świat czy zalew informacji?
Jest zasadnicza różnica między zdobywaniem wiedzy, a absorbowaniem informacji. Większość osób dziś głównie konsumuje ogromne ilości informacji, ale nie przyswaja wiedzy.
Może jesteśmy swoimi największymi wrogami.
Pojawia się ciekawe pytanie – kto powinien kontrolować dostęp do tego hydrantu. Powinieneś to robić sam czy powinien to robić algorytm? Jeśli nieumiejętność z jego korzystania utrudnia ci rozwój…
Wracając do samodyscypliny, jej piękno tkwi w tym, że jest tak samo diabelnie trudna, jak i trywialnie prosta. Na koniec dnia powinieneś zadać sobie tylko jedno pytanie – co zrobiłem dziś, aby jutro być o jeden procent lepszym?
Jeden procent. Strasznie powolny proces.
Większość osób, myśląc o swoim życiu prywatnym, o swojej pracy i pasjach, chciałaby szybkiego efektu. I zniechęca się, jeśli gratyfikacja nie jest natychmiastowa. Ludzie wychodzą z mylnego założenia, chcąc oraz razu widzieć końcowy, wymarzony efekt, ale ich nie osiągają, więc szybko się zniechęcają lub rezygnują z wyzwania.
Jeden procent dziennie skutkuje tzw. financial compounding Warrena Buffeta. Procent do procenta, do procenta, do procenta… i nagle okazuje się, że wzrost jest wykładniczy. Dwa najlepsze źrodła, żeby zapoznać się z terminem “compound learning” jest książka The Art of Learning: An Inner Journey to Optimal Performance Josh Waitzkin oraz świetny kurs online Learning How to Learn na Coursera.
(źródło: http://www.joemartinfitness.com/tag/the-compound-effect/)
Myślenie o wielkich celach może paraliżować. Wartościowa zmiana przychodzi z czasem, dlatego polecam wszystkim postarać się być lepszym tylko o jeden procent, niż dnia poprzedniego. Taka działa dyscyplina i matematyka. Efekt u mnie widzisz np. jeżeli zaczynasz słuchać audiobooków:
Czy Bartek Pucek chce być o jeden procent lepszy dla samego bycia lepszym, czy jest coś, co go z zewnątrz motywuje?
Wkurza się za każdym razem jak się mu nie udaje. W życiu czy w pracy popełniłem i popełniam nadal błędy, niektóre zostają potem gdzieś głęboko i musisz to w głowie przepracować. Ja akurat nie potrzebuje zewnętrznej motywacji. Mam wewnętrzną konkurencję z samym sobą.
Każdy ma idealną wizję swojego dnia…
…która się prawie nigdy nie udaje. Ciągle nas coś rozprasza. Moją metodą na to jest przygotowanie wieczorem listy najważniejszych rzeczy, spotkań, zadań, jakie mam do zrobienia kolejnego dnia – i za wszelką cenę staram się je zrobić i planuje swoje zadania właśnie w kalendarzu. A wszystko inne? To już tylko kontrolowanie chaosu (śmiech).
Co ciekawe, te wszystkie palące rzeczy, które się na tej liście nie zmieściły, niezrobione, często przestają mieć znaczenie; świat się nie zawalił. Umiejętność doboru rzeczy ważnych, zwłaszcza w dużych organizacjach, to fundamentalna trudność, bo dla każdego “moje jest najważniejsze”.
No to jak zidentyfikować te najważniejsze rzeczy?
Sądzę, że odpowiedź sprowadza się do kultury firmy. Czy pracujesz w środowisku, które promuje pracę nad produktami realizującymi faktyczne potrzeby użytkownika? Profesor Christensen, autor m. in. The Innovator’s Dilemma i Competing Against Luck, wykorzystuje określenie jobs-to-be-done. W tym ujęciu, użytkownik wynajmuje produkt, aby spełnił określone zadanie.
To znaczy?
Kiedy idziesz do sklepu z narzędziami po wiertło, twoim planem nie jest zakup wiertła marki X w sklepie Y sam w sobie – twoim problemem jest wywiercenie dziury w ścianie i na przykład powieszenie czegoś. Wynajmujesz więc to wiertło do wykonania określonego zadania.
Powtórzę – kultura organizacyjna musi promować tworzenie produktów, które odpowiadają na potrzeby/problemy użytkowników. Później, jak wiesz, dlaczego i w jakim momencie user chce korzystać z twojego produktu, możesz nadawać priorytety swoim potrzebom; powstania funkcjonalności X, funkcjonalności Y. Poznanie potrzeb użytkowników ustawia hierarchię pracy, zadań, ich priorytetów.
Jak to przekłada się na pracę nad JakDojade albo apką Onetu?
Nasze główne wyzwanie to walka o atencję użytkownika. W przypadku Onetu chcemy, aby wynajmował naszą aplikację do bycia na bieżąco z tym co się dzieje; ale nie konkurujemy tylko z innymi wydawcami.. Konkurujemy z porannym pośpiechem, brakiem internetu w metrze, książką, informacją o pogodzie, z grami, czy wolnym czasem spędzonym jeszcze inaczej… Musimy rozpoznać, ilu na rynku jest takich użytkowników, którzy chcieliby wynająć naszą apkę, gdzie pojawiamy się w życiu naszego użytkownika oraz dlaczego.
W przypadku Jak Dojadę użytkownicy wynajmują nasza aplikację, aby dostać się z punktu A to punktu B. Wygodnie, na czas oraz od niedawna również z możliwością zakupu biletu na podróż, ponieważ nasz użytkownik oczekuje od nas, że wynajmuje nas do całej podróży, a nie tylko sprawdzenia rozkładu jazdy.
Dlaczego Onet konkuruje o uwagę z porannym pośpiechem czy grami?
To, co jest skończone w czasie, to atencja użytkownika. “Okienko” trwa między porankiem a wieczorem, więc w sektorze konsumenckim, dopóki nie dostarczasz niezbędnych do przeżycia funkcjonalności, istnieje nieskończenie wiele powodów, by twój user skorzystał z innej aplikacji czy serwisu, niż twoja. I to nie musi być aplikacja newsowa – Onet konkuruje o uwagę zarówno z portalami informacyjnymi, jak i z Pokemon Go.
To “okienko” ma swoje niuanse; w inny sposób korzystają mężczyźni, w inny – kobiety, w inny sposób robi się to w dużych miastach, w inny – w małych. Liczy się także to, czy w danym obszarze częściej wykorzystywane jest WIFI, czy dane pakietowe. Inaczej konsumowany jest news, inaczej – video. To też się dzieli na dłuższe i krótkie.
Pytań jest bardzo dużo, ale na samym spodzie jest to fundamentalne – jaką ktoś ma potrzebę, aby wynająć twój produkt?
Jak często przeciętny użytkownik smartfona spogląda na jego ekran?
Mogę odpowiedzieć inaczej. Na jednej z konferencji ostatnio podano, że że przeciętny użytkownik przewija palcem 100 metrów feeda.
Niech to wybrzmi.
Składa się na to od 3 do 5 tysięcy interakcji z ekranem dziennie.
Masowa halucynacja… Po co my to w sumie robimy? Czy to jest ten sam mechanizm, który stoi za uzależnieniem?
Jest wiele głębokich uczuć i emocji, które to urządzenie w nas wzbudza. Dostęp do informacji, dostęp do finansów, kontaktu z bliskimi, dostęp do sfery społecznościowej, możliwość podzielenia się tym, jak wygląda lub chciałbym, żeby wyglądało, moje życie. Dostęp do narzędzi, które wcześniej były rozproszone pomiędzy różne media i urządzenia. Nagle okazuje się, że to nasza skrzynia skarbów. Nie chcemy się jej pozbywać.
Najlepszym ćwiczeniem samodyscypliny jest odłożenie telefonu po powrocie do domu popołudniu i nie dotykanie go aż do poranka następnego dnia, a dla ludzi o naprawdę stalowych nerwach – wyłączenie go w piątek i ponowne uruchomienie w poniedziałek rano.
Na samą myśl czuję się nieswojo.
Spróbuj odblokować swój telefon i podać go drugiej osobie. Większość ludzie, którzy to zrobią, czują się właśnie nieswojo przy tej czynności. Telefon to jest takie narzędzie, po które wrócisz do domu, kiedy go zapomnisz. Poza portfelem i kluczami, niewyłączonym żelazkiem – wrócisz tylko po telefon. I nie da się go wyeliminować, przynajmniej do czasu, aż kolejne urządzenie nadpisze telefon.
Dla producentów aplikacji to w sumie dobrze.
Niekoniecznie, to bardziej skomplikowane. Pojawienie się danej technologii jest szansą dla wszystkich, ale z biegiem czasu większość atencji zabierają platformy. W Stanach to jest Facebook, w Chinach – WeChat. Nie oznacza to, że nie ma innych produktów, ale rynek głównie wygrywają platformy, które potem starają się kontrolować cały ekosystem. Na 10 najczęściej pobieranych aplikacji w USA większość należy do Facebooka i Google. Niezależnym developerom, w niektórych kategoriach, jest bardzo ciężko konkurować, bo rynek jest już mocno nasycony.
Czy Onet zamierza stać się taką platformą?
Najgorszą rzecz, jaką moglibyśmy zrobić, to koncentrować się na dodawaniu “jeszcze więcej funkcjonalności”. W przypadku JakDojade czy Onetu, dla nas najważniejsze jest zrozumienie dlaczego ktoś chce i jak używa naszych produktów.
Dobrym przykładem było wprowadzenie w wersji 4.0 speech-to-text. Zauważyliśmy, że część osób chce korzystać z aplikacji, jednocześnie prowadząc auto albo znajdując się w zatłoczonej komunikacji miejskiej.
Dostrzeganie takich zależności to zupełnie inny sposób na rozwijanie produktów, niż myślenie w kategoriach “dodajmy kolejną funkcjonalność”. Niezwykle istotna dla podjęcia biznesowo uzasadnionej decyzji jest także skala. Czy mamy wystarczająco dużo użytkowników, którzy uruchamiają aplikację w korku?
Albo – jak wielu użytkowników mamy między 7. a 9. rano? Ile osób korzysta z naszej aplikacji w Wielkiej Brytanii – czy możemy dla nich zrobić coś, co ułatwi realizację zadania?
Potrzeba, skala i kontekst – dopiero potem myślenie o funkcjonalnościach. Zanim jednak dojdzie do implementacji, przeprowadzamy testy, eksperymentujemy, popełniamy błędy, uczymy się na tym, wycofujemy się z jednych zmian, inne wdrażamy. To jest proces, który nie mógłby się zadziać, gdyby nie odpowiedni ludzie w odpowiednim czasie i miejscu.
Czym ty się w ogóle zajmujesz w tej firmie?
Moja rola to pomoc w transformacji firmy do bycia mobile-first w każdym aspekcie tego pojęcia; biznesowym, innowacyjnym, produktowym, marketingowym, akwizycyjnym. Można powiedzieć, że działam “w poprzek” organizacji i są to 3 fundamenty:
Zmiana kulturowa – w jaki sposób przejść z “posiadamy umiejętności, które były fantastyczne w internecie 5 lat temu” do “posiadamy umiejętności, które są przydatne teraz” lub lepiej, “będą przydatne za 5 lat”. W tym aspekcie koncentrujemy się na ludziach – nasze oczko w głowie, moje najważniejsze działanie. Podchodzimy do tej kwestii systemowo, poprzez organizację szkoleń, warsztatów, spotkań.
Zmiana w strategii – jak przygotować strategię dla Grupy, która będzie odpowiadać na najnowsze trendy związane z mobilem i innowacjami, które dzieją się w danym sektorze.
Zmiana związana z innowacjami – jakie nowe pomysły, funkcjonalności i eksperymenty możemy próbować, aby 1 na 10 wdrożyć w tym czy innym produkcie.
Ty te eksperymenty i funkcjonalności wymyślasz?
Nie, oczywiście że nie. Jak każdy w firmie mam swoje pomysły, ale mamy to szczęście, ze pracuje u nas naprawdę wiele utalentowanych osób i cała trudność polega na tym, żeby pozwolić im działać. W tak dużej organizacji, ostatnia rzecz, na jaką można narzekać, to niedobór pomysłów. Ważniejsze od tego, co zdecydujemy się robić, jest decyzja, czego nie robimy.
Bardzo często ta decyzja ma dużo większe znaczenie niż to, co zdecydujemy się wdrożyć. Moją rolę porównałbym więc do…
…filtra?
Tak, dokładnie. Albo do Szerpy – tego, który wskazuje, toruje drogę na himalajski szczyt, do pewnego momentu, ale jego zdobycie pozostawia zespołom. Natomiast oficjalna nazwa mojego stanowiska brzmi Head of mobile & digital – ale nie ma to żadnego znaczenia.
Czy na każdym rynku, w którym działacie, jest taki Head?
Nie. Polska jest naszym największym rynkiem i stanowi hub – technologiczny, innowacyjny – dla innych krajów. Tutaj często zapadają decyzje, które promieniują na biznesy grupy za granicą. Natomiast współpracujemy w całym regionie i wymieniamy się wiedzą, doświadczeniami, technologią, czy przygotowujemy w Polsce produkty, które potem mają premierę w całym regionie.
To stanowisko jest konsekwencją wielu decyzji, które podjąłeś w przeszłości.
Zgadza się. I tych dobrych, i tych błędnych. Jak u większości osób w moim wieku (1983), siedzących w branży, moja przygoda z technologią zaczęła się od pierwszego komputera i pierwszego dostępu do sieci w połowie lat 90. Zaczęły powstawać pierwsze projekty, serwisy, produkty – a jednym z nich był serwis randkowy, który robiłem z kolegami na studiach. I to nie był bardzo udany projekt. Główną lekcją było wtedy to, że wiem jak mało wiem.
To, co wtedy postanowiłem, to nauczyć się, jak działa biznes internetowy, od lepszych ode mnie. I tak ta nauka trwa. Ostatnio spotkałem się z pojęciem “infinite learner” i uważam, że świetnie oddaje to, czym jest dla mnie praca.
Z kim pracowałeś u progu swojej kariery?
Z wieloma osobami, które dziś kształtują tę branżę. Ja mam to szczęście, że ciężko pracując, miałem przyjemność uczyć sie od naprawdę ciekawych osób. Szczególnym okresem na pewno była praca przy boku Michała Brańskiego czy teraz Alka Kuteli. Generalnie starałem się wybierać firmy, które w swoją kulturę mają wpisaną zachętę do eksperymentowania, samorozwoju i dynamicznego działania na rynku. Po drodze poznałem setki ciekawych ludzi, tysiące punktów widzenia. Dopiero z perspektywy czasu docenia się jakie to fascynujące.
Wtedy też zrozumiałem zarówno prostotę, jak i siłę zasady jednego procenta. W pewnym momencie odblokował się bardzo wyraźny wzrost wykładniczy; książki, które czytasz, zaczynają być coraz trudniejsze, dostrzegasz głębię rzeczy, których się uczysz, przestajesz rozumieć wszystko, a starasz się selekcjonować zagadnienia i wejść w nie bardzo głęboko, aby stawać się ekspertem.
Dla mnie tą dziedziną stał się mobile, potem produkt jako taki, a dalej – innowacje, nowe modele biznesowe i – dzisiaj – strategia
Czy 2007 rok – pierwszy iPhone i Appstore – też był dla ciebie znaczącym momentem?
Tak, wtedy mniej więcej wskoczyłem na “falę”. Szybko pojąłem, że ona dotrze do nas w ciągu 2-3 lat. Zrozumienie, w jaki sposób mobile zmienia modele biznesowe, zachowania konsumentów, jak otwiera możliwości w dostępie do informacji – to wszystko przychodzi oczywiście z czasem, ale mając pierwszego iPhone’a miałem w ręku wiedziałem, że to coś innego, ale nie spodziewałem się, jak bardzo transformujące jest to medium.
Byłeś też jakiś czas w Stanach.
Na Stanfordzie. I powiem szczerze, że naprawdę warto jest mieć poczucie bycia najgłupszą osobą w pokoju – tylko dzięki temu jesteś w stanie naprawdę się rozwijać. Otaczanie się mądrzejszymi od siebie to najlepsze, co możesz sobie zrobić.
Ile czasu tam spędziłeś?
Do USA staram się wyjeżdżać minimum raz w roku. Na Stanfordzie spędziłem dwa miesiące, w 2012. To był executive education z całą masą niesamowitych ludzi. Od szefa agencji turystycznej w Szwajcarii, przez założyciela największych linii lotniczych w Ameryce Południowej, prezesa drugiej czy trzeciej największej koreańskiej firmy, po szefową ogromnej agencji digitalowej w Brazylii. Byłem tam najmłodszy – i to było dla mnie picie z hydrantu (śmiech).
Doświadczenie, otwartość, umiejętność dzielenia się wiedzą, pomoc – życiowe doświadczenie, którego nie da się przecenić. I dużo, bardzo, bardzo dużo pokory.
To był twój pomysł, żeby tam pojechać?
Tak. I ciężkie pieniądze, które na to wydałem, również (śmiech). Ale to nie była trudna decyzja – kupić np. samochód, czy zainwestować w edukację? Zawsze, kiedy mam możliwość w coś zainwestować – Stanford, czy teraz, Disruptive Strategy na Harvardzie, ale też czytanie książek, spotykanie się z ludźmi, którzy są mądrzejsi ode mnie – inwestuję w edukację. Efekty nie zawsze widzisz od razu, ale długofalowo to ma ogromne znaczenie.
Ze dwa lata temu zacząłeś wrzucać do sieci szczątkowe informacje o zainicjowanym przez siebie funduszu – 10x. Długo czekałem, żeby w końcu zadać to pytanie – co się z tym projektem stało?
Chciałem stworzyć nieduży fundusz VC, który wspierałby spółki na bardzo wczesnym etapie rozwoju. To miał być w całości prywatny kapitał, ale z szeregu przyczyn – makroekonomicznych, dostępu do kapitału, opłacalność takiego funduszu okazała się zerowa.
To znaczy?
Nawet jeśli zbierzesz kapitał, który wystarczyłby na zaistnienie jako średni fundusz, w granicach 10-40 milionów złotych, matematycznie w Polsce to się nie spina. Jedyną osobą, która może sensownie zarobić w takim VC, to jego właściciel – nie inwestorzy. U nas sens mają naprawdę małe, butikowe fundusze koinwestujące, albo fundusze większe, powyżej 80 czy 100M PLN – których będzie coraz więcej. To jest popyt na inwestycje i podaż projektów. Jeżeli jest mało dobrych projektów, a bardzo dużo kapitału, to model nie działa. Poza tym z perspektywy czasu widzę, że są w tym ludzie 10x lepsi ode mnie. Ale idea inwestowania jako taka jest mi cały czas bliska. Jestem tym typem człowieka, który czerpie przyjemność z czytania dokumentów S1 spółek technologicznych debiutujących na giełdzie.
Jak oceniasz kulturę inwestycyjną w Polsce?
Środowisko rozwija się bardzo dobrze. Widać to choćby po przyroście kancelarii, które obsługują deale, nie bez znaczenia pozostaje wsparcie fundacji Startup Poland czy inicjatyw sektora publicznego. To jest proces, który został uruchomiony – jego rozwój, zanim będziemy mogli mówić o dojrzałym rynku, może potrwać i dekadę. Tym niemniej, należy go zdrowo stymulować, ale potrafić także krytycznie na niego spojrzeć. To, co działo się w Berlinie, Tel Avivie – te ekosystemy nie powstały z miejsca, to jest proces.
Rynek się standaryzuje i widać wyraźną poprawę w porównaniu do tego, co było jeszcze kilka lat temu. Fantastycznie jest patrzeć z boku jak ludzie osiągają sukcesy w czymś, co robią bardzo dobrze.
Ostatecznie, wybrałeś karierę korporacyjną. Masz ulubiony produkt z portfolio Grupy?
Każdy startup jest na drodze do zostania korporacją! I to trudne pytanie – bo każesz wybierać (śmiech). Pomimo bycia introwertykiem, najbardziej lubię ludzi, którzy pracują nad tymi wszystkimi produktami – bez dwóch zdań. Bo niezależnie od tego, jaki im dasz produkt do realizacji, zrobią go najlepiej jak potrafią.
Ale mogę powiedzieć, jak szczególne jest dla mnie JakDojadę. Dokonaliśmy akwizycji w zeszłym roku i jesteśmy z tego bardzo dumni; a próbowało wiele funduszy i różnych grup interesu (śmiech). Founderzy są cały czas na pokładzie, firma, w ujęciu procentowym, rośnie dwucyfrowo – zarówno pod względem użytkowników, jak i przychodów. To jest brand, który jest uwielbiany przez swoich użytkowników – kochają tą markę, ale też bardzo dużo od niej oczekują.
To także produkt, który – ze względu na swoją skalę – pozwala nam na wiele eksperymentów. Poza tym, wyróżniają go aż trzy modele biznesowe – tradycyjny, reklamowy, drugi – subskrypcyjny, a więc opłacasz dostęp do bardziej zaawansowanych funkcjonalności, i trzeci – właśnie uruchomiona sprzedaż biletów.
W końcu!
Idea może wydawać się prosta, ale wyzwanie jest ogromne. Zależy nam, aby kupowanie biletów było tak samo proste i intuicyjne w każdym mieście, jak sprawdzanie w nich trasy.
Od dawna nie kupuję kartonikowych biletów, korzystam tylko z SkyCash. Uważasz, że to już na tyle duży rynek, że warto się nim zainteresować?
Tempo wzrostu wśród użytkowników kupujących cyfrowe bilety jest – znów w ujęciu procentowym – trzycyfrowe, natomiast oczywiście wciąż przeważa kupno tradycyjnych biletów. Digitalizację tego nawyku obserwujemy, co pewnie nie dziwne, wśród najmłodszych użytkowników (core osób korzystających z JD to 18-34 lata).
Podkreślasz, że Onet to organizacja zachęcająca do eksperymentowania. Czy to jest jakoś formalnie zorganizowane? Od czego się taki proces zaczyna?
Zaczyna się zawsze tak samo – od zatrudnienia najlepszych ludzi.
Po drugie – jeśli masz tych fajnych ludzi, to oni będą sami mieli potrzebę eksperymentowania i naturę “ryzykanta”; nie będą bali się porażki. Muszą dostrzegać wspomniane wcześniej kontekst oraz skalę, a następnie sprawdzać hipotezy i wracać z wnioskami.
Jeżeli się sprawdza – wdrażamy, mierzymy i myślimy jak to ulepszyć. Tyle teorii. Na co dzień próbujemy ją wcielać w życie i to wyzwanie dla każdej firmy.
Czy tak właśnie zaimplementowana została funkcja czytania newsów? Ktoś wpadł na pomysł, poszło wyżej, zostało wdrożone?
Planowaliśmy nową odsłonę aplikacji Onetu, która zresztą stała się później nową odsłoną wersji mobile web, a potem wersji desktopowej także. Ale przy planowaniu apki, zastanawialiśmy się, co może być naszym efektem “wow”, a jednocześnie ściśle wpisywać się w zapotrzebowanie użytkowników. Na to nałożyły się trendy, które wszyscy w branży ciągle obserwujemy.
Umiejętność przetrawienia tych informacji, wyciągnięcia wniosków, jest jedną z najtrudniejszych rzeczy. Jeśli tego nie zrobisz, to podejmiesz decyzję “robimy wszystko” – a na koniec dnia, w konsekwencji, nic nie robisz dobrze.
Powiedzmy sobie szczerze, myśmy funkcji czytania na głos nie odkryli pierwsi na świecie. Ale postanowiliśmy sprawdzić ten trend z potrzebami naszych użytkowników. Następnie faza developmentu, która bynajmniej nie była trywialna – złożyło się na to mnóstwo czynników. I funkcja czytania wpisała się idealnie w apkę w całkowicie nowej odsłonie – pracowało nad nią łącznie ponad 40 osób, przez 5-6 miesięcy.
Jest takie zdjęcie na naszej wewnętrznej gali, People Awards, na którym te 40 osób jest. Zrobiliśmy coś, z czego każda z tych osób może być dumna. Mimo, że przychodząc codziennie do pracy, wykonując szereg drobniejszych obowiązków, nie czuć tak tego. Satysfakcja pojawia się w tych “skumulowanych momentach”.
Utrzymanie koncentracji, motywacji i wizji, aby produkt był najlepszy w swojej kategorii, w Polsce, być może w Europie – to największy sukces zespołu, który za tą aplikacją stoi.
Mając takie zasoby, skalę, dostęp do bogactwa danych jak u Was, łatwo mówić o eksperymentach. Ale co w sytuacji, kiedy tej skali nie ma? Nie sądzisz, że aspekt intuicji jest jakoś pomijany, a jak mantrę powtarza się “testuj, mierz, wyciągaj wnioski”?
Branża startupowa jest szczególnie podatna na ten kult, ale też z tego kultu wyrosła. Choć faktycznie, rzadko mówi się o tym, że intuicja się nie skaluje. Intuicja jest bardzo ważna w początkowej fazie rozwoju każdej firmy, absolutnie fundamentalna, ale się nie skaluje.
Nie masz danych, na których możesz się opierać, podejmując decyzje, opierasz się więc na tym, co czujesz, co podpowiada ci rynek i otoczenie. Nie da się tego procesu zautomatyzować, choć można go do pewnego stopnia sekwencjonować (jak badać rynek, testować hipotezy, jak stworzyć poprawnie MVP etc.). Im dynamiczniej się rośnie, tym łatwiej intuicję weryfikować przez dane.
W dużej organizacji problem jest odwrotny – kiedy masz dużo danych, cała trudność polega na tym, jak poprawnie je interpretować. Brak intuicji na tym etapie może sprawić, że nie dostrzeżesz rosnącego w twoim cieniu konkurenta, który nagle wywróci rynek do góry i sam będzie nadawał tempo.
Taka duża firma, jak Onet, może zostać zaskoczona?
Kodak, Blackberry, Microsoft czy Nokia – każda z tych firm została zaskoczona. To nie było tak, że oni nie widzieli trendów, ale kultura tych organizacji premiowała status quo. Ich “premia” nie była wypłacana za ryzyko, tylko za stan zastany.
Ryzykiem startupów są nowe modele biznesowe.Wracając na chwilę do Christensena – on wyróżnia trzy rodzaje innowacji.
Pierwsza, sustaining, “podtrzymująca”. W tych innowacjach wygrywają zazwyczaj starzy gracze, ci, którzy już są na rynku jakiś czas. Nawet, jak pojawisz się z czymś nowym na rynku, jakiś istniejący podmiot tę nowość zaadaptuje i dzięki skali, będzie mógł szybciej albo skuteczniej ją rozpropagować. Oczywisty przykład: Snapchat i Facebook.
Druga, new market disruption. Ktoś wchodzi i tworzy całkowicie nowy rynek, który nie istniał wcześniej. I tutaj praktycznie zawsze wygrywają nowi gracze – lub starzy, którzy odpowiednio szybką kupią nowych.
Trzecia, low-end disruption. To innowacje, które wchodzą “od dołu” rynku, znajdują nieobsłużony element starego rynku i bardzo szybko zdobywają w nim duży udział, z czasem zastępując starych graczy – przykładem jest chociażby Netflix vs Blockbuster.
Gdzie w tej klasyfikacji byłaby Tesla?
O Tesli właśnie pisałem pracę na Disruptive Strategy, próbując odpowiedzieć na pytanie, czy Tesla to “disruptor”. Jeśli zastosujesz powyższą matrycę, to okaże się, że to sustaining innovator – a więc tworzy technologię, która jest bardzo łatwo kopiowalna przez istniejących na rynku producentów. Według tej teorii, starzy gracze będą tak szybko adaptowali to, co wprowadza Tesla, że nie uda jej się wybić. Co fascynujące, jeżeli pomyślisz o Tesli nie jako firmie budującej samochody, a budującej baterie, definicja się zmienia o 180 stopni.
Bardzo ciekawe jest to, jak będzie naprawdę. Musk już wielokrotnie udowadniał, że niemożliwe nie istnieje (śmiech). Zobaczymy.
Czytasz jedną książkę tygodniowo.
Nie wiem, czy średnio tak wychodzi, bo czasem jest więcej, a czasem mniej. Ale ja absolutnie nie chcę się fiksować na ilości – interesuje mnie jakość. Jestem zły, kiedy wybiorę lekturę i okaże się ona słaba.
Co wtedy? Doczytujesz do końca, porzucasz?
Porzucam, bez litości (śmiech). Zdenerwowany na siebie, że nie sprawdziłem wystarczająco dobrze przed zakupem.
Jakie książki czytasz?
Głównie trzy rodzaje. Science-fiction – dzisiaj premiera Artemisa, książka autora Marsjanina… mam zresztą kilka przy sobie.
(Bartek schyla się do walizki i wyjmuje trzy książki)
Lessons of history – fantastyczna, to byłby drugi rodzaj książek, historyczne/biograficzne, no i zawodowe – np. ta związana jest z transformacjami dużych organizacji: Building the Agile Business through Digital Transformation.
Wiele osób zastanawia się, jak znaleźć czas na czytanie jednej książki tygodniowo.
Czasami to jest proste: 200 stron można przeczytać w jedno popołudnie. Kolejną – jadąc pociągiem. Audiobooka można odsłuchać na kilka razy, stojąc w korku. Każdy, kto dojeżdżał na Mordor na Domaniewskiej wie, że można skończyć książkę w dwa dni (śmiech). To nie jest trudne, tylko wymaga: lepszej organizacji czasu i świadomej decyzji. Każdy z nas ma większą lub mniejszą możliwość zorganizowania prywatnego czasu. Kiedy ktoś ogląda mecz piłki nożnej, ja czytam książkę.
Książki to są moje priorytety, mój wybór i samodyscyplina.
Jak w takim razie znajdujesz czas na wrzucanie tylu materiałów na Facebooka?
Postują za mnie boty. Każdą powtarzalną czynność trzeba spróbować zautomatyzować. Spędzam pewnie łącznie 30-40 minut dziennie na konsumpcję informacji, głównie to 2 źrodła: starannie wyselekcjonowane newslettery i Twitter, spośród których wybieram najciekawsze i wrzucam w automat, który publikuje to w jakichś interwałach – co kilka godzin albo następnego dnia. I absolutnie nie mam ochoty konsumować więcej. Trudniejsze i dłuższe rzeczy zostawiam na weekend.
Wskazówka dla osób chcących więcej czytać?
Po prostu zacząć. Wybrać książkę, wziąć do ręki i zacząć.. Książka to jest dostęp do sposobu myślenia innej osoby, do jej wyobraźni, opinii czy sposobu postrzegania… Ciekawa książka zostanie w twoim sposobie myślenia, nawet jeśli nie pamiętasz jej konkretnej treści. Zostaje w postaci doświadczeń czy przemyśleń, niekoniecznie w postaci faktów. Dlatego tak fascynujące jest czytanie książek historycznych czy biograficznych – one pozwalają zauważyć mnóstwo podobieństw w funkcjonowaniu świata na przestrzeni tysięcy lat. Dlatego również nie ma sensu czytać “podsumowań/streszczeń książek”. Nie chodzi o przyswajanie faktów, a takie myślenie wynosimy ze szkoły. Chodzi o naukę myślenia.
A książki SF, po co w takim razie czytać?
One też w gruncie rzeczy pokazują procesy z przeszłości, osadzone w futurystycznym kontekście. To buduje szerszą optykę, otwiera głowę na to, co może się wydarzyć.
Ostatecznie jednak, czytanie książek to przyjemność; ale też już nałóg. Od ostatnich pięciu lat czytanie jest u mnie nawykiem.
Jak więc uzależnić się od książek?
U mnie się to zaczęło od zwykłego postanowienia – zacząłem planować czas na lekturę. Na sztywno ustawiałem czytanie od 21. do 22. Dzisiaj już nie muszę.
Znasz founderów dużych firm, którzy nie czytają?
“Not all readers are leaders, but all leaders are readers” jak powiedział Truman. Wszystkie osoby, które miałem przyjemność poznać na swojej zawodowej drodze, które są dla mnie ciekawe, fascynujące, inspirujące – wszyscy czytają. To są najróżniejsze rzeczy, biografie czy beletrystyka, ale absolutnie wszystkich łączy ten sam nawyk. Nie wszyscy czytają dużo, ale robią to. I nie jest to konsumowanie informacji, tylko poznawanie sposobu myślenia innych ludzi.
Przejdźmy do Chin. Fascynujący temat. Masz jakiś cel w jego zgłębianiu?
Wciąż interesuje mnie najbardziej to, co jest za horyzontem. Jak patrzysz z perspektywy technologicznej, Dolina Krzemowa w społecznej percepcji jest synonimem innowacji i kształtowania trendów. I gdy większość jest skoncentrowana na patrzeniu tam, po drugiej stronie globu ci, którzy uczą się 10 razy szybciej, 3-5 lat temu zaczęli pod względem adaptacji nowych modeli biznesowych i takich technologii jak “machine learning” przeganiać to, co dzieje się na Zachodzie. Chińczycy przeskakują całe etapy rozwoju technologicznego, pracują także dużo więcej, niż Europejczycy czy Amerykanie.
Patrzyłem na to z fascynacją, ale nie rozumiałem tych procesów. Postanowiłem więc “zanurkować” w temacie i się tego dowiedzieć. Jak to wygląda dziś, ale także – jakie są głęboko zakorzenione historyczne uwarunkowania? Jak wygląda historia makro-, a jak mikroekonomiczna? Jakie podmioty działają na tym rynku, w którym kierunku rozwija się myśl innowacyjna? Do tego dochodzi specyfika kulturowa. Kim są dzisiejsi Chińczycy, jak patrzą na świat nastolatki Państwa Środka?
To, co dziś robi Alibaba, Toutiao czy WeChat – to rzeczy, którymi później zachwycają się media, kiedy amerykańskie czy europejskie serwisy dane rozwiązania wprowadzają. Środek ciężkości już się przesunął na teren Azji i niedługo wszyscy to zrozumieją, choćby przez pryzmat ekspancji chińskich startupów w Europie w najbliższych latach.
Obserwacja Chin daje przedsmak tego, co wkrótce będzie trendem na Zachodzie. Więc analiza tych podmiotów daje bardzo świeży, nieprzetworzony insight.
Niezwykła wydaje się skala, z jaką Chińczycy podchodzą do budowania biznesu.
Ogromne wrażenie robi na mnie największa firma bike-sharingowa Ofo, która właśnie dokonuje ekspansji w Europie. To tempo jest trudne do porównania z czymkolwiek. Ale to, co dla mnie najistotniejsze – tam kryje się lekcja. W jaki sposób oni to robią? Muszę się tego dowiedzieć, poznać, zrozumieć, spróbować.
Czym jest Toutiao?
To aplikacja, która serwuje spersonalizowane przez AI, a dokładnie przez machine i deep learning, treści informacyjne. Codziennie tej aplikacji używa 120M Chińczyków i średnio spędzają tam 74 minuty, a przypominam, że największą aplikacją na tym rynku jest WeChat, który jest jeszcze większy.
Mówisz po chińsku?
Tylko podstawowe zwroty, próbowałem już chyba 3 razy i spróbuje na pewno jeszcze kilka. Teraz mam taki plan, że będę się uczył z materiałów idealnych dla dzieci (śmiech).
Czy polska myśl przedsiębiorcza dostrzega szansę w Chinach?
W zależności od branży. W tej naszej, internetowej, często nie dostrzegamy, że tuż obok nas kryje się ogromny biznes, który nie ma nic wspólnego z digitalem. Ale lubimy ten swój bąbelek – polecam jednak jak najczęściej z niego wychodzić (śmiech). Jeśli spojrzeć chociażby na branżę meblarską czy przetwórstwa owoców – są takie dziedziny, w których zajmujemy topowe miejsca na świecie, i w niektórych przypadkach to my eksportujemy do Chin.
Większość polskich startupów technologicznych, która odniosła jakiś globalno-medialny sukces, działa jednak w branży b2b – ten sektor ma swoją lokalną specyfikę. Natomiast podmioty, które widzimy na poziomie konsumenckim na polskim rynku, to niestety są duże firmy zagraniczne, a które w Polsce są przy okazji, bo to atrakcyjny rynek zbytu.
Muszę zapytać o Grupę WP. Ich kierunek rozwoju – widoczny chociażby po akwizycjach dokonanych w ostatnich latach – to poszerzanie działalności w stronę ecommerce’u. Czy Onet także planuje odchodzenie od ścisłej roli wydawcy?
Mogę powiedzieć ci, jak ja na to patrzę z perspektywy tego czym się zajmuję.
Moment, w którym miałbym się oglądać na to, co robi konkurencja, byłby momentem, w którym powinienem zdobyć się na krytyczną autorefleksję; to oznaczałoby, że podążam w złym kierunku. Moim zadaniem nie powinno być to, aby zastanawiać się, co robi konkurencja, tylko to, czego chce ode mnie nasz użytkownik i jak mogę te oczekiwania spełnić. Jeśli to zadanie wykonam dobrze, to nie będę musiał przejmować się konkurencją.
Jeśli pierwszą rzeczą, o jakiej myślę, nie są potrzeby użytkowników, tylko to, jak długo jeszcze będziemy musieli bić się z konkurencją na ułamki procentów, to jest to droga donikąd. Nie ma w tym przyjemności budowania.
Rekrutujesz ludzi?
Tak. Mam taką zasadę, że w pierwszej kolejności sam rozmawiam z ludźmi, którzy pośrednio lub bezpośrednio będą ze mną pracować. Proces zatrudniania jest najważniejszym, a jednocześnie – najtrudniejszym zadaniem, jakie stoi przed każdym liderem czy menadżerem.
Co jest w tym trudnego?
Rozpoznanie kompetencji to jedno, ale poznanie, czy dana osoba pasuje kulturowo do organizacji, wykazuje się odpowiednimi chęciami do działania, czy przejawia podobne wartości na poziomie zawodowym, czy podobnie rozumiecie efekt, który chcecie osiągnąć – to zupełnie coś innego. Niektórzy founderzy czy managerowie nie znoszą rekrutacji – ja uważam, że czas na to poświęcony jest bezcenny. Nie jest przypadkiem to, że zarówno w startupach, jak i dużych organizacjach, większość czasu spędza się na szukaniu ludzi. Ostatecznie, praca którą trzeba wykonać, zawsze na końcu jest zespołowa.
Ile w życiu przeprowadziłeś rozmów?
Myślę, że między 50 a 100.
Jest jakieś pytanie, które zawsze zadajesz?
Oczywiście o książki, jakie kandydat czyta. Ciekawi mnie, czego ludzie są ciekawi.
A odpowiedź, która dyskwalifikuje kandydata, bez względu na umiejętności?
“To proste”.
Rzeczy mogą być łatwe lub trudne, ale jeżeli uważamy, że coś jest proste, najczęściej nigdy nie pomyśleliśmy o problemie jaki trzeba rozwiązać.
Jak zacząć z Chinami – książki polecane przez Bartka:
- China in Ten Words
- China in World History, Third Edition
- From Third World to First: The Singapore Story – 1965-2000
- Everything Under the Heavens: How the Past Helps Shape China’s Push for Global Power
- Deng Xiaoping and the Transformation of China
- One Billion Customers: Lessons from the Front Lines of Doing Business in China
- The Next Factory of the World: How Chinese Investment Is Reshaping Africa
Wybrane ciekawe książki, które czytałem w 2017:
- Principles: Life and Work. Dalio, Ray
- Strategy: A History. Freedman, Lawrence
- University of Berkshire Hathaway: 30 Years of Lessons Learned from Warren Buffett & Charlie Munger at the Annual Shareholders Meeting
- The Art of Learning: An Inner Journey to Optimal Performance
- Dozen Lessons for Entrepreneurs (Columbia Business School Publishing)
- Guns, Germs, and Steel: The Fates of Human Societies
- Technological Revolutions and Financial Capital: The Dynamics of Bubbles and Golden Ages
- Why Zebras Don’t Get Ulcers, Third Edition
- Tribe of Mentors: Short Life Advice from the Best in the World
- Extreme Ownership: How US Navy Seals Lead and Win
Zostaw komentarz