Marketing i Biznes Social media Google i Facebook tracą sojusznika w walce z mediami. Big techy mają 60% rynku reklamowego, a Biden rozważa podatek cyfrowy

Google i Facebook tracą sojusznika w walce z mediami. Big techy mają 60% rynku reklamowego, a Biden rozważa podatek cyfrowy

Google i Facebook dochodzą do coraz częstszych porozumień z domami medialnymi w Australii w sprawie opłat za udostępnianie treści. "Big tech" musi mierzyć się z warunkami, jakie wynikają z ustawy, która zmusza ich do zapłaty mediom. Początkowo rzeczywistość ta była dla nich nie do przyjęcia, a Facebook zdecydował się nawet zablokować część treści w Australii. Google i Facebook nie płacąc za treści, jeszcze bardziej odjeżdżają technologicznie konkurencji, jednak już nawet rząd Joe Bidena, coraz mniej przychylnie patrzy na zachłanność gigantów.

Google i Facebook tracą sojusznika w walce z mediami. Big techy mają 60% rynku reklamowego, a Biden rozważa podatek cyfrowy
Jak monopol Google i Facebook wpływają na reklamę internetową i przychody wydawców? Facebook po zablokowaniu usług w Australii spowodował spadek ruchu na portalach o 19%. Wydawcy medialni próbują dojść do porozumienia z Facebookiem i Google. Rząd Joe Bidena rozważa wprowadzenie podatku cyfrowego dla big-techów.

Prowadzisz firmę? Dołącz do Founders Mind, najlepszej konferencji dla biznesu w Polsce

Sprawdź szczegóły wydarzenia

Facebook i Google muszą płacić mediom

Giganci tacy jak Google czy Facebook wraz z wydawcami mediów, nie tworzą ani idealnego małżeństwa, ani nawet szczególnie udanego związku biznesowego. Big techy mają ogromne zasięgi, odbiorców, platformy, które potrzebują treści, a drudzy ów content tworzą i potrzebują miejsc, żeby rozszedł się on do jak najszerszego grona.

Big techy mają na tyle uprzywilejowaną pozycję, że nie wypłacają pieniędzy mediom za treści umieszczane w “Google News” czy na Facebooku nie płacą. Content generuje ruch, a Facebook wraz z Google zyskują na reklamach. Jednak ci, którzy tworzą informacje, mogą w większości liczyć tylko na szczodrość swoich czytelników, którzy wykupią subskrypcję internetową czy pofatygują się do kiosku po gazetę. Bez zdecydowanych działań państw i konkretnych rozwiązań prawnych – wydawców czeka powolna śmierć. Tworząc treści, które Google czy Facebook agregują na swoich platformach, ponoszą w końcu niemałe koszty.

Mogą Cię zainteresować

Google i Facebook mają 60% rynku reklamowego

Zagrożeń, które stwarza monopol Facebooka i Google jest jednak więcej. Z informacji zawartych na portalu eMarketer.com, dowiadujemy się, że – poza rynkiem chińskim – Google i Facebook dysponują aż 60% reklam online na całym świecie. Kolejne 10% należy do Amazona. Dla całej reszty – czyli m.in. lokalnych mediów – pozostaje jedynie ok. 30%. Jako że reklamy internetowe stanowią obecnie ponad połowę wszystkich wydatków na kampanie marketingowe (i przewiduje się, że będą jedynie rosnąć), przyczyniło się to w znacznym stopniu do spadku budżetów branży informacyjnej w niemal wszystkich państwach świata.

Widzimy, że zasoby finansowe pozwalają firmom “Big Tech” jeszcze bardziej dbać o aspekt technologiczny. Przykład? Internauci, źle odbierają to, że strony internetowe ładują się dłużej niż trzy sekundy. Uciekają z nich i nie dokonują konwersji, czyli nie kupują produktu lub nie czytają treści. Są po prostu niecierpliwimówi Tomasz Dwornicki, założyciel firmy Hostersi, specjalizującej się w dostarczaniu rozwiązań IT w obszarach projektowania infrastruktury serwerowej, wdrażania chmury obliczeniowej, opieki administracyjnej i bezpieczeństwa danych.

Hostersi.pl przeprowadzili swoje badanie szybkości ładowania stron w polskim internecie. Najlepsze wyniki osiągnęły… google.pl i facebook.com, które w pełni ładują się w 1,1 sekundy. Już powyżej trzech sekund (3,2 i 3,3 sekundy) uruchamiają się serwisy Gazety Wyborczej i TVN24, a na to, żeby strona była w pełni funkcjonalna, portal Radia Zet potrzebuje blisko aż 9 sekund.

Facebook walczy z Australią

Jednak nawet w przypadku wprowadzenia uregulowań prawnych Facebook czy Google się nie poddają. Organizacje z Doliny Krzemowej są w stanie posłużyć się szantażem i nawet wyłączyć swoje usługi w państwach, w których sprawy rozwijają się nie tak, jakby sobie tego życzyli. Tak było w Australii, która jako pierwsza przekonała się na czym polega monopol big techów. Państwo to jest w otwartym sporze z Google i Facebookiem od ok. trzech lat. Pod koniec lutego 2021 r. australijscy politycy przegłosowali ustawę, której regulacje mają spowodować, że big techy zaczną płacić lokalnym mediom za udostępnione treści.

Tuż przed decydującymi pracami w australijskim parlamencie Facebook zablokował na kilka dni możliwość udostępniania artykułów. Nie mogli robić tego zarówno australijscy wydawcy, jak i profile prywatne. Straty, które poniesiono, były ogromne. Według analityków z firmy Chartbeat, którzy monitorują australijski rynek prasy i portali newsowych, ruch generowany przez media z Facebooka spadł z 21% do tylko 2%. Niewielkim pocieszeniem było to, że na stronach australijskich mediów zwiększył się ruch pochodzący z serwisów należących do Google, który nie zdecydował się na tak skrajne działania, a jedynie groził wycofaniem swojej wyszukiwarki. Był to skok z 26% do 34%. 

Górą ponownie okazali się potentaci technologiczni. Australia poszła im na rękę i poluzowała pierwotne założenia ustawy. Początkowo media mogły niemal od razu rozpocząć procedurę wiążącego arbitrażu, która w założeniach miała doprowadzić do szybkiego ustalenia opłat za udostępnianie treści. Ostatecznie przyjęto jednak rozwiązanie, że arbitraż będzie stosowany jako ostateczność, po tym, jak mediacje w dobrej wierze nie zakończą się sukcesem. Te mogą jednak ciągnąć się miesiącami.

Media nie są bez szans

Pierwsze sukcesy jednak już za australijskimi wydawcami. Na początku maja konsorcjum telewizyjno-prasowe Seven West Media, które jest właścicielem największego dziennika w Australii, podpisało pięcioletnią umowę dotyczącą udostępniania treści z Google oraz trzyletnią z Facebookiem. Wcześniej podobną umowę podpisała grupa News Corp., należąca do medialnego potentata Roberta Murdocha. Jednak ta dotyczy tylko treści, które generują ruch poprzez wyszukiwarkę Google. 

Jeśli mediacje czy arbitraż są następstwem zmian prawnych, to można ogłaszać sukces. Jednak należy uważać na sytuację, w której firmy “Big Tech” dochodzą do porozumienia z poszczególnymi wydawcami, tworząc pewien wyłom. Reszta może być z tego powodu pod większą presją i w ostateczności podpisywać mało korzystne umowy ostrzega tłumaczy Marek Czyżewski, z serwisu Pravna.pl, który zajmuje się pomocą prawną skierowaną do sektora biznesu. 

Mogą Cię zainteresować

Joe Biden za podatkiem cyfrowym dla Google i Facebooka

Nadzieję dla mediów stanowi też rząd Joe Bidena, który na szczycie ministrów finansów państw z grupy G-20, zapowiedział, że rezygnuje z żądań poprzedniego prezydenta. Donald Trump żądał prawa do jednostronnego veta dla Google lub Facebooka w sprawie podatku cyfrowego. Przeciwko prawu do “bezpiecznej podatkowej przystani” protestowało część państwo UE. Decyzja administracji Bidena wskazuje jednak na otwartość na przyjęcie wspólnego podatku cyfrowego, z którego zyski mogłyby w części trafiać do mediów.

Jednogłośna decyzja jest jednak potrzebna również w samej UE. Od 2019 r. obowiązuje dyrektywa o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. Jednak zaimplementowana jest nadal tylko we Francji (i to nie w pełni). Również polski rząd zastanawia się, w jakiej formie przyjąć unijne rozwiązania. PiS-owi nie podoba się jeden z artykułów dyrektywy, który zdaniem czołowego europosła partii – Jacka Saryusza-Wolskiego – jest próbą “arbitralnej i niekontrolowanej cenzury w internecie, pod pozorem ochrony praw autorskich”. PiS jeszcze w 2018 r. mówił o dyrektywie jako “ACTA2”. Takim samym określeniem posługiwały się organizacje big-tech.

Dyrektywa pozwoli jednak mediom na zawieranie umów licencyjnych z agregatorami wiadomości, które udostępniają ich treści. Bez zgody wydawców platformy dalej będą mogły wyświetlać bardzo krótkie fragmenty materiałów. Przepis ten nie dotyczy prywatnego i niekomercyjnego korzystania z publikacji przez użytkowników indywidualnych czy linkowania. Google zaraz po przyjęciu przez Francję dyrektywy natychmiast zapowiedział, że nie zamierza za nic płacić i będzie publikował tylko dozwolone bezpłatne fragmenty

Mimo nieprzychylnych sygnałów wysyłanych od partii rządzącej również i w Polsce trwają prace nad implementacją ustawy.

Ministerstwo Kultury najprawdopodobniej zaproponuje takie zmiany, które obejdą zapisy o rzekomej cenzurze, ale przyjęte zostaną rozwiązania, które spowodują, że Google i Facebook będą musiały partycypować w kosztach tworzenia materiałów prasowych, które udostępniają na swoich platformach – uważa Marek Czyżewski z Pravna.pl.

To czytają inni

 

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl