Zabrakło nam przewidywania trendów i bycia o krok przed konkurencją
07.10.2021 | Autor: Marta Wujek
Kolejnymi przedsiębiorcami, którzy przyjęli nasze zaproszenie do cyklu o porażkach w biznesie jest zespół Ermlab Software, czyli dr Krzysztof Sopyła (CEO), dr inż. Przemysław Górecki (CTO) i dr Katarzyna Witkowska (PR & Marketing Manager). Zobaczcie, dlaczego przegrali starcie o rynek z takimi gigantami jak Google i jakie wnioski wyciągnęli z tej lekcji.
Fot. Materiały Prasowe. Od lewej: P. Górecki, K. Sopyła
Jesteś przedsiębiorczym freakiem i zależy Ci na rozwoju Twojej firmy? Spotkaj setki podobnych rekinów biznesu podczas konferencji Founders Mind
Sprawdź szczegóły!Ten materiał jest częścią cyklu poświęconego tematyce porażek w biznesie. W poprzednim odcinku: Jeśli prowadzisz biznes, nie zwlekaj ze skalowaniem firmy
Co było Waszą największą porażką biznesową?
Dr Krzysztof Sopyła, CEO Ermlab Software: Gdy w 2014 roku zakładaliśmy Ermlab Software, mieliśmy ambicję, by być nie tylko software housem, lecz także twórcami innowacyjnej platformy obliczeń numerycznych dla projektów data science. Obaj ze wspólnikiem wywodzimy się ze środowiska akademickiego, do dziś zresztą aktywnie publikujemy, więc od zawsze marzyło nam się, by przy pomocy wiedzy naukowej rozwiązywać realne problemy. Tak właśnie powstał PLON.io – nasz autorski projekt usługi SaaS, która, działając w chmurze, służyła do szybkiego uruchamiania projektów machine learning. W tamtym momencie była to ogromna luka na rynku. Nikt takich narzędzi nie tworzył, a potrzeba ze strony użytkowników była dość duża – tu chodziło nie tylko o ułatwienie dla naukowców, ale przede wszystkim dla developerów czy firm organizujących specjalistyczne szkolenia. PLON.io to było nasze oczko w głowie – poświęcaliśmy na to bardzo dużo czasu, chcieliśmy, by narzędzie było perfekcyjne. Okazało się, że z rozpoznaniem potrzeby rynkowej trafiliśmy w punkt – już kilkanaście miesięcy później na rynek zaczęli wchodzić duzi gracze, np. Google, z usługą Colab, która dziś jest, zdaje się, najpopularniejszym tego typu rozwiązaniem. Oni mieli na to ogromne fundusze, rzędu kilku milionów dolarów, my mieliśmy właściwie tylko pomysł, wiedzę i pasję tworzenia – środki, którymi dysponowaliśmy, były nieporównywalnie mniejsze. Wtedy nie mieliśmy jednak świadomości, że to trochę tak, jakbyśmy chcieli kopać się z koniem. Finalnie, po kilku latach, musieliśmy zamknąć projekt i zrezygnować z dalszego rozwijania tego oprogramowania. To była dla nas bardzo trudna decyzja, ale też ogromna lekcja pokory.
Jak sobie poradziliście z tym doświadczeniem?
Dr inż. Przemysław Górecki, CTO Ermlab Software: O Ermlab Software od początku myśleliśmy jako o spółce, której działalność będzie iść dwutorowo. Chcieliśmy rozwijać własny produkt, a jednocześnie zajmować się projektami komercyjnymi. Tej dwutorowości zresztą trzymamy się do dzisiaj – mamy mocny zespół data science, ale zatrudniamy też wielu świetnych Python developerów dedykowanych do projektów webowych. Można więc powiedzieć, że PLON.io umarł śmiercią naturalną – po prostu pewnego dnia uznaliśmy, że czas pozwolić mu odejść i na jakiś czas poświęcić się tylko pracy komercyjnej. Mieliśmy więc to szczęście, że nieudane dla nas prace nad własnym produktem nie wiązały się z biznesowym “być albo nie być”. Fiasko PLON-a, jak już wspomniał Krzysztof, było dla nas lekcją pokory, ale przede wszystkim okazją do biznesowych refleksji. I refleksja była oczywista: zmarnowaliśmy czas i zasoby. Ze wspólnikiem postawiliśmy sobie w pewnym momencie za punkt honoru przeanalizowanie tej sytuacji i wyciągnięcie z niej konstruktywnych wniosków. To były długie rozmowy w biurze, i w tzw. kuluarach. Efektem tych przemyśleń jest inne podejście do tworzenia własnych produktów – bo co do tego, że chcemy tworzyć własne innowacyjne produkty, byliśmy zgodni. Projekt, który rozwijamy obecnie, inteligentny korektor tekstu GoodWrite.pl, to jest już inny poziom biznesowej świadomości. Myślę więc, że odrobiliśmy pracę domową.
Gdyby można było cofnąć czas, co zrobiłbyś inaczej w tym kontekście?
Dr Krzysztof Sopyła: Wszystko lub prawie wszystko (śmiech). Po pierwsze, jeszcze wnikliwiej zbadałbym rynek. W naszym przypadku, gdy projekt ruszał, mieliśmy do czynienia z niszą, tj. kompletnym brakiem rozwiązań o zbliżonych funkcjonalnościach i jednocześnie dużą potrzebą ze strony użytkowników. Mogłoby się wydawać, że to idealna sytuacja. I nam się chyba tak właśnie wydawało. Myślę jednak, że zabrakło nam przewidywania trendów i bycia o krok przed konkurencją. Gdy ta się pojawiła, dysponowała nieporównywalnie większymi środkami i, niestety, nieporównywalnie lepiej dopracowaną strategią. Po drugie, skupiłbym się w równym stopniu na tworzeniu narzędzia, co na opracowaniu szczegółowej strategii marketingowej i sprzedażowej. Znalazłbym klientów jeszcze przed ukończeniem prac nad oprogramowaniem. To wbrew pozorom jest dość proste do zrobienia – można wypuścić na rynek produkt w wersji beta, zaprojektować prosty landing page, uruchomić kampanię kierującą ruch na witrynę i sukcesywnie budować bazę klientów, ale też przede wszystkim analizować opinie użytkowników, w końcu to ich problemy produkt ma rozwiązywać. Z takimi działaniami wystartowaliśmy zdecydowanie za późno. Po trzecie, zbudowałbym zdywersyfikowany zespół. Dzisiaj wiele mówi się o tym, że w interdyscyplinarnych teamach siła, i myślę, że nie są to puste słowa. Tak zresztą pracujemy, tworząc GoodWrite.pl. Mamy zarówno osoby techniczne, jak i językoznawców, statystyków oraz osobę odpowiedzialną za marketing i budowanie relacji biznesowych. Wreszcie, po czwarte, zorganizowałbym zdecydowanie większe środki na rozwój takiego narzędzia. To ważne, zwłaszcza gdy rozpoczyna się prace na bardzo wczesnym etapie świadomości rynku. Trzeba po prostu mieć zasoby finansowe, aby przetrwać ten etap “edukacji” przyszłych użytkowników. My o świadomości rynku mogliśmy mówić dopiero w 2018 roku, czyli po prawie czterech latach.
Jakie wnioski na przyszłość wyciągnęliście?
Dr Krzysztof Sopyła: Do tego, o czym wspominałem powyżej, dodałbym jeszcze jedną rzecz: w biznesie ideały są ważne, ale jeśli mają być efektywne, powinny być też elastyczne. Zawsze w pewnym momencie przychodzi chwila, gdy trzeba je skonfrontować z rzeczywistością. To często nie są łatwe decyzje, ale sukces osiągniesz, tylko będąc realistą. W naszym przypadku konkurowanie z Google czy Microsoft to było porywanie się z motyką na słońce. Powinniśmy przerwać projekt wcześniej, oszczędzając tym samym czas i zasoby, lub zrobić pivot i pójść w stronę, w którą giganci na pewno nie pójdą.
Na jakie „czerwone lampki” warto zwracać uwagę, prowadząc własny biznes?
Dr Krzysztof Sopyła: W przypadku tworzenia własnych produktów najważniejszy jest chyba bieżący monitoring kosztów i stop loss dla projektu w momencie, gdy przekroczy on pewien budżetowy pułap. W tym kontekście warto być czujnym już od samego początku – prowadzić zapisy na wersję demo, analizować liczbę użytkowników wersji beta i możliwie jak najszybciej uruchomić wersję płatną. Zawsze lepiej uciąć projekt za wcześnie niż za późno.
Dr inż. Przemysław Górecki: To, o czym mówi Krzysztof, można też z powodzeniem odnieść do projektów komercyjnych. Warto przyglądać się współpracy z klientem już od pierwszych tygodni – czy płaci faktury, czy oddelegował osobę dedykowaną do projektu, z którą mamy bieżący kontakt i która dostarczy nam wiedzę domenową. No i liczyć, monitorować koszty. Obecnie jesteśmy w stanie co to złotówki powiedzieć, jaką mamy marżę na określonym projekcie, czy ile w danym miesiącu wydaliśmy na marketing, employer branding czy szkolenia. Według mnie to rzeczy, które obowiązkowo powinien wiedzieć każdy przedsiębiorca, a niestety najczęściej umykają one w gąszczu faktur i przelewów. Mało kto monitoruje to tak dokładnie. Zwykle sprowadza się to do obejrzenia stanu konta, a jeśli kwota jest większa niż kwartał temu, to dobrze. My też tak robiliśmy, ale doszliśmy do wniosku, że to za mało, bo często nie są brane pod uwagę podatki, zaliczki, nieopłacone jeszcze faktury. Pewnego dnia tak mnie to zdenerwowało, że napisałem własne oprogramowanie, które nam to dokładnie policzy (śmiech). Nazwaliśmy je roboczo CostControl i kto wie, może za jakiś czas zrobimy z tego własny produkt?
Jak myślicie, dlaczego przedsiębiorcy nie chcą opowiadać o swoich porażkach?
Dr Katarzyna Witkowska, PR & Marketing Manager Ermlab Software: To są chyba jakieś schematy pokoleniowe, ale też kulturowe. Duża część współczesnych przedsiębiorców to osoby wychowane przez pokolenie, które zaciskało zęby – bo jakoś to będzie, bo nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej itd. W Polsce mówienie o swoich sukcesach nadal nie jest powszechną narracją – wiele firm umniejsza swoim zasługom, a porażki traktuje, jako coś wstydliwego, co należałoby zachować w czterech ścianach. I rzeczywiście, są momenty, gdy porażka jest tak duża, że sprawę uratować może tylko umiejętna komunikacja kryzysowa. Ale i to nie są sytuacje bez wyjścia. Jeśli jesteśmy refleksyjni i budujemy wokół swojej marki zaangażowaną społeczność, z którą dodatkowo mamy dobre relacje, to porażki nam niestraszne. W końcu to naturalna część życia, ryzyko wpisane w podejmowane przez nas działania. Dziś zresztą odbiorcy cenią autentyczność i transparentność – chętniej wybaczą nam potknięcie, do którego uczciwie się przyznamy, niż potknięcie, które nieudolnie będziemy chcieli zamieść pod dywan.
Czy powinniśmy wstydzić się swoich porażek?
Dr Krzysztof Sopyła: Reid Hoffman, założyciel LinkedIna, powiedział kiedyś, że jeśli nie wstydzisz się pierwszej wersji swojego produktu – wypuściłeś go za późno. Wydaje mi się, że ten “wstyd” jest niejako wpisany w prowadzenie biznesu. Grunt to umieć go przełamać i przekuć go w konstruktywne działania. Dlatego tak ważne jest, by nie podchodzić do porażek bezrefleksyjnie.
Dr Katarzyna Witkowska: To dobrze brzmi, ale w praktyce są to bardzo bolesne sytuacje. Porażka zawsze generuje nieprzyjemne emocje – wstyd, rozczarowanie, poczucie straty. To zdecydowanie negatywne uczucia, a my jako ludzie najchętniej byśmy ich unikali. Zresztą wielu z nas do perfekcji opracowało sobie rozmaite strategie kompensacyjne, których celem jest unikanie konfrontacji z nieprzyjemną sytuacją. W tym wszystkim trzeba by jednak pamiętać o tym, że jeśli chcemy się rozwijać, to uczenie się na własnych błędach, zawsze będzie jedną z lepszych metod.
Jaką dacie radę dla młodych przedsiębiorców, którzy stawiają pierwsze kroki w świecie biznesu?
Dr Krzysztof Sopyła: Poradziłbym im, nieco przewrotnie, by mieli głowę w chmurach, a nogi na ziemi. Powiedziałbym też, by zbyt dużo nie analizowali i nie bali się, bo ryzyko porażki wpisane jest w prowadzenie biznesu, „nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi”. No i najważniejsze – by liczyli, stale obserwowali trendy i analizowali efektywność działań (koszty, nakład pracy vs ROI).
Zostaw komentarz