Ania Dziadosz prowadzi bloga od 2013 roku. Początkowo pisała jedynie o kosmetykach, jednak z czasem rozszerzyła tematykę i dziś klasyfikuje swojego bloga jako lifestylowego. Zdarza się jej podejmować współprace z rożnymi markami, jednak nie bierze przypadkowych zleceń. Spinki i Szpilki to dla niej miejsce, w którym „może robić, co jej się żywnie podoba”.
Marta Wujek, Marketing i Biznes: Kiedy założyłaś bloga?
Ania Dziadosz, autorka bloga Spinki i Szpilki: W 2013 roku. Powód był prozaiczny: nikt nie chciał mnie zatrudnić do pisania za pieniądze, więc założyłam bloga, by móc robić to gdziekolwiek (choć za darmo).
Skąd u ciebie zacięcie do pisania?
Od dziecięcia tak mam! W podstawówce napisałam powieść, której bohaterowie do złudzenia przypominali koleżanki i kolegów z klasy z tą różnicą, że mieli nieco inne imiona, a akcja toczyła się 20 lat później (czyli mniej więcej teraz). Dziewczyna której nie lubiłam została trzykrotną rozwódką z trojgiem dzieci (każdym z innego ojca), natomiast najbliższa koleżanka robiła oszałamiającą karierę. Wyobraźnia zdecydowanie nie wyprzedziła rzeczywistości. Pisałam również wiersze jak każda egzaltowana nastolatka i nieoczywiste opowiadania. Pierwszego bloga założyłam ponad 10 lat temu, ale wolałam włóczyć się po mieście zamiast go pisać.
Skąd nazwa Spinki i Szpilki?
Stąd, że założyła go jednocześnie wciąż dziewczynka w spinkach, lecz również już kobieta w szpilkach, czyli osoba stojąca w rozkroku pomiędzy okresem nastoletnim i dorosłością. „Szpilki” to również aluzja do dawnej gazety „Szpilki. Tak powstały Spinki i Szpilki!
Zakładając bloga myślałaś o tym, że będziesz na nim zarabiać?
Nie, nie myślałam tak wcale.
Zarabiasz na blogu?
Bardzo rzadko.
Bo nie chcesz, czy nie ma chętnych?
Bo wbrew obiegowej opinii o blogerach – nie biorę każdej współpracy. Ktoś ostatnio na jakiejś grupie blogerskiej ładnie powiedział, że monetyzacja bloga polega na umiejętnym odmawianiu i ja się pod tym podpisuję obiema rękami. W związku z tym na blogu reklamuję tylko produkty w moim przekonaniu tego warte.
Czyli były propozycje, które odrzuciłaś z jakiegoś powodu?
Pewnie! Do dziś pod koniec miesiąca przed pensją przypominam sobie propozycję reklamy margaryny, którą się wcześniej strułam. Odrzuciłam ten deal, chociaż mogłam zarobić równowartość swojej miesięcznej pensji.
Jak wyglądała Twoja pierwsza współpraca?
Chodziło o robienie zakupów w Internecie. Jedna z koleżanek-blogerek zrobiła mi piękne zdjęcia, a inne trzymały kciuki, żeby tekst miał moc odsłon. Stresowałam się bardzo i chyba ze trzy dni pisałam ten post tak, by jednocześnie opisywał fajną historię i był dobrze wykonanym zleceniem. Mnóstwo osób się zachwyciło, ale i tak znalazła się jedna sceptyczka z Kielc, która napisała w komentarzu: „świetny wpis – szkoda, że reklama!”.
Sama szukałaś pierwszego zlecenia, czy to firmy się odzywały?
Same się odezwały – ale raczej agencje PR niż bezpośredni klienci. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale jeżeli jakkolwiek uda się Wam zaistnieć w blogosferze i piszecie o tym, co autentycznie Was interesuje, znajdą się ludzie, którzy będą to czytać, a tych czytelników właśnie poszukują reklamodawcy.
Myślisz, że można utrzymywać się z pisania bloga?
Można i znam mnóstwo osób, które tak robią – podziwiam, szanuję, ale nie praktykuję, bo nie umiem.
Lifestylowych blogów jest dużo, nie bałaś się konkurencji?
Nie, w życiu tak o tym nie myślałam. Blog na początku miał być tylko kosmetycznym, ale w końcu znudziło mi się pisanie wyłącznie o cieniach, kremach czy pomadkach, więc rozszerzyłam tematykę.
Skąd zamiłowanie do kosmetyków?
Stąd, że nigdy nie umiałam ich dobrze używać, a dzięki blogowi udało mi się przetestować naprawdę moc nowości. Teraz już wiem, co z czym się je.
Ilu masz czytelników?
W najlepszych momentach niecałe 20 tysięcy UU miesięcznie.
A czy ty sama masz swoje ulubione blogerki lub blogerów? Może jest ktoś na kim sama się wzorowałaś?
Na nikim się nie wzorowałam, ale w polskim Internecie istnieje tyle wspaniałych blogów, że naprawdę nietrudno znaleźć stronę prowadzoną z pasją i energią.
Czym się zajmujesz poza prowadzeniem bloga?
Ciężką pracą na etacie – od 9 do 17 siedzę w biurze.
Opowiedz coś o budowaniu społeczności wokół bloga. Masz jakieś sprawdzone patenty, co jest ważne?
O dziwo najwięcej reakcji zazwyczaj zbierają moje nieprzefiltrowane przez chęć zebrania miliona lajków komentarze, które do tej pory w smsach wysyłałam najbliższym koleżankom ku ich uciesze. Recepta zdaje się być prosta: szczere komunikaty rokują duże organiczne zasięgi.
Jak często tworzysz i publikujesz nowe posty?
Teoretycznie staram się pisać dwa-trzy razy w tygodniu, a marzec jest dla mnie prywatnie trudnym, zatem w połowie miesiąca powstały może trzy wpisy.
Zdarza się że twoi czytelnicy piszą do Ciebie, bo np. bardzo spodobał się im lub był dla nich pomocny twój post?
Tak, piszą i proszą o rady, albo opowiadają swoje historie. Niezmiennie mnie to dziwi, szokuje i wzrusza. Zwłaszcza tekst o wadach wymowy spotkał się z dużym odzewem. Okazało się, że nie ja jedna na koloniach opowiadałam, że moje „r” ma usprawiedliwienie w korzeniach we Francji.
Prowadzisz bloga od 2013 roku, zauważyłaś przez ten czas jakieś znaczące zmiany w ogólnie pojętej blogosferze?
Tak, wszystko się sprofesjonalizowało: zdjęcia, szablony i domeny. Wiele osób kształci się w podstawach SEO i pisze posty biorąc pod uwagę wyszukiwarkę, a nie tylko swoją wenę. Oprócz blogosfery działają jeszcze inne krainy, w których mieszkają Youtuberzy, Instagramerzy, a nawet Muserzy (użytkownicy musically). A i tak przeżyją najtrwalsi, najbardziej pracowici albo zwyczajnie najsprytniejsi.
Czym jest dla Ciebie ten blog?
Miejscem, w którym mogę robić, co mi się żywnie podoba – z uwagi jednak, że jest firmowane moim nazwiskiem, ograniczam się rozsądkiem i nie publikuję rzeczy, których wstydziłabym się przeczytać na głos na własnym pogrzebie.
Ten wywiad powstał dzięki BuyBox w ramach cyklu Zarabianie na blogu. Tutaj znajdziesz wywiad z Anną Gołębiewską, Okiem Mamy.
Zostaw komentarz