Marketing i Biznes Marketing Jeżeli coś jest za darmo, znaczy że ty jesteś produktem. Dane – waluta przyszłości

Jeżeli coś jest za darmo, znaczy że ty jesteś produktem. Dane – waluta przyszłości

Debiut giełdowy Facebooka odbył się w 2012 roku. I to już wtedy mówiło się, że jeśli coś jest za darmo, to znaczy, że Ty jesteś produktem. Choć w tamtych czasach nie dla wszystkich było to jeszcze tak oczywiste. Dziś jesteśmy świadomi, że dane to obecnie najcenniejsza waluta na świecie. 

Jeżeli coś jest za darmo, znaczy że ty jesteś produktem. Dane – waluta przyszłości
Dane to największa broń XXI wieku Pandemia spowodowała jeszcze większe zamknięcie nas w sieci Po walutę przyszłości czyli dane sięgają też przestępcy Czy w obecnych czasach możemy sobie pozwolić na bycie offline?

🚀 Rozpocznij 2024 z przytupem! Wyjedź do Wilna z innymi przedsiębiorcami

Wypełnij niezobowiązujący formularz

40 tys. zapytań – tyle przesyłamy zapytań w Google na sekundę, co minutę na YouTube pojawia się 300 godzin filmów, na Facebooku każdego dnia pojawia się 100 terabajtów danych, a co minutę wysyłanych jest 31 mln wiadomości – wylicza serwis businessinsider.com.pl. Te liczby pokazują nam, z jak ogromną skalą mamy do czynienia, jeśli chodzi o rynek danych, które są zbierane na nasz temat niemalże na każdym kroku.

Informacja jest najpotężniejszą bronią XXI wieku. Ten, kto ma do niej dostęp, jest w stanie osiągnąć sukces dużo szybciej i na szerszą skalę niż ten, który działa tylko na podstawie obiektywnych faktów. Informacje o naszych nawykach, dane o naszych preferencjach, poszukiwanych lekach, odwiedzanych stronach, produktach i rozwiązaniach zbierają instytucje komercyjne. Wykorzystują je do tego, by właściwie skierować swoje akcje marketingowe: o określonej porze, poprzez kanały dystrybucyjne, których używamy oraz w formie zgodnej z naszym profilem klienta. Zjawisko sprzedaży danych jest tak powszechne, że nie jesteśmy w stanie się przed nim uchronić całkowicie, szczególnie w środowisku biznesowym. Możemy blokować reklamy, pliki cookies nie mniej jednak jest to czasochłonne i nie zawsze skuteczne komentuje Karolina Ziętal, analityk danych z doświadczeniem w instytucjach finansowych oraz firmach produkujących oprogramowanie.

Mogą Cię zainteresować

Według Anastasya Fomenko, która posiada ponad 20-letnie doświadczenie w branży digital marketingu i sprzedaży dane to nowa waluta, a każdy przedsiębiorca próbuje uzyskać jej jak najwięcej, nawet jeśli nie wie, co z nią zrobić. Według specjalistki dobrze zebrane i przeanalizowane dane pomagają dopasować ofertę do indywidualnych potrzeb i rozwijać markę, ponieważ jej reklamy są wyświetlane głównie klientom, którzy mogą być potencjalnie zainteresowani jej ofertą.

– Istnieje wiele serwisów gromadzących dane, zaczynając od gigantów międzynarodowych, takich jak Google, Facebook, a kończąc na lokalnym fryzjerze. Zbieranie danych rozpoczęło się od wykorzystania CRM – zarządzania relacjami z klientem, którego głównym celem jest personalizacja user experience, nawiązanie lepszych połączeń z klientem, za pośrednictwem takich opcji jak na przykład: wyślij pozdrowienia na urodziny, przypomnij o wygaśnięciu ubezpieczenia lub kolejnej darmowej fryzurze, wyślij promocję na wybrane produkty – dodaje Anastasya Fomenko.

Pandemia jeszcze mocniej wcisnęła nas w sieć

W obecnych czasach, gdy pandemia koronawirusa wymusiła na nas przeniesienie swojej aktywności zawodowej oraz prywatnej do sieci niemalże w 100 proc., wniosek może nasuwa się jeden: nie jesteśmy w stanie uchronić się przed zbieraniem danych o nas. Każdy z nas korzysta z różnych serwisów społecznościowych i platform, które skrzętnie analizują każdy nasz ruch w sieci. Pytanie, czy rzeczywiście powinniśmy się aż tak mocno przed tym zjawiskiem bronić? 

Patrząc czysto praktycznie, pomijając ogromne zyski wielkich korporacji i inwigilację, o której mówią sceptycy Internetu, koniec końców, jako użytkownicy otrzymujemy “pod nos” to, czego akurat w danym momencie potrzebujemy. Ile razy zdarzyło Wam się szukać na przykład nowego blendera do kuchni, a sieć chwilę po tym z każdej strony bombardowała Was reklamami najnowszych blenderów i akcesoriów do nich? Patrząc czysto praktycznie, to nawet wygodne, bo w końcu nie musicie przeczesywać setek stron internetowych, czy odwiedzać dziesięciu sklepów stacjonarnych, by zrobić porządny research na rynku.

Problem pojawia się natomiast, gdy uświadomimy sobie, że poddając się takim “manipulacjom” zostajemy w pewien sposób zamknięci w bańce, która ogranicza się do naszych preferencji i zainteresowań, a odpowiedzią na nie są oferty tych firm, które stać na szeroko zakrojony marketing w sieci. Tym sposobem otrzymamy informacje o blenderach czołowych firm, ale niekoniecznie dotrzemy do lokalnego producenta, którego produkty mogą być równie interesujące.

Czego tak naprawdę powinniśmy się obawiać?

Nieodpowiedni wybór blendera nie wydaje się jednak być ogromnym zagrożeniem, które może mieć realny wpływ na nasze życie i bezpieczeństwo. Jeżeli mówimy o firmach, które zbierają nasze dane w celach marketingowych, to warto wiedzieć, że anonimizują one te dane i uzyskują jedynie informacje o tym, że użytkownik A lubi to i to, ubiera się tu i tu i jada w lokalu w centrum danego miasta. Niestety po walutę przyszłości, czyli dane sięgają również przestępcy.

– Najpopularniejszym z tego typu procederów jest zbieranie danych kart kredytowych, które później mogą być wykorzystywane do zakupów online i przelewania pieniędzy z indywidualnego konta. Niektóre dane osobowe, informacje o indywidualnych zwyczajach, podróżach i stylu życia mogą być również wykorzystywane do wpływania na bliskich danej osoby i wyłudzania od nich pieniędzy. Najbardziej wrażliwymi i mniej wykształconymi użytkownikami są dzieci, które z łatwością udostępniają wiele danych, nie wiedząc, jak mogą one wpłynąć na nich lub ich rodzinę – tłumaczy Anastasya Fomenko.

Prawo do “niebycia na Facebooku”

Tytuł tego nagłówka to cytat z książki Wojciecha Orlińskiego pt. Internet. Czas się bać. Myślę, że to doskonała lektura, która udowadnia, jak bardzo jesteśmy uwikłani w sieć i jak bardzo nie jesteśmy w stanie się od niej uwolnić, a co za tym idzie od zbierania tysięcy danych na nasz temat. Orliński w pierwszym rozdziale wspomina o wpływowej osobie, która publicznie oświadczyła, że opuszcza Facebooka. Według autora jest to luksus dostępny tylko dla wybranych.

– Podziwiam, zazdroszczę, gratuluję nowej drogi życia. Ale nie sądzę, żebym ja miał w tej kwestii realny wybór. Czy mają go inni? Prawo do “niebycia na Facebooku” nie jest przywilejem dostępnym kurczącej się grupce obywateli powyżej pewnego progu społecznego, majątkowego i wiekowego. Czy taki wybór ma na przykład gimnazjalista, któremu nauczycielka oznajmi, że informacje o życiu klasy – terminy klasówek, plany wycieczkowe, wywiadówki, zastępstwa – będą publikowane na “profilu klasy na Facebooku”? Czy ma go licealista, dla którego “niebycie na Facebooku” oznacza odcięcie od kręgu rówieśniczego? Czy będzie miał go student, boleśnie świadomy – jak to dzisiaj studenci – że najwyższy czas na budowanie sieci kontaktów społecznych dających nadzieję na znalezienie pracy po studiach jest na pierwszym roku, bo potem będzie już na to za późno? A jak już znajdzie tę pracę, to czy może dalej mówić o wyborze, jeśli do założenia konta na Facebooku zmusi go pracodawca lub niewidzialna ręka rynku? Coraz mniej jest zawodów, w których można sobie pozwolić na luksus “niebycia na Facebooku” – fragment książki Wojciecha Orlińskiego “Internet. Czas się bać”.

Myślę, że spostrzeżenia Orlińskiego (swoją drogą mojego byłego wykładowcy), które wydał w 2013 roku są cały czas tak samo aktualne. Różnica polega na tym, że po tych ośmiu latach więcej korporacji i światowych gigantów zdaje sobie sprawę, jak wiele może zyskać z danych złowionych z sieci, w której każdy z nas jest już w pewien sposób uwięziony. Pytanie, czy możemy z tym walczyć? Czy możemy żyć offline? Z pewnością odpowiedź na to pytanie, jak sugeruje Orliński brzmi: nie. Niemniej powinniśmy uważać na to co i komu udostępniamy w sieci.

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl