Wiecie co w tej branży nie istnieje?
Terminowość.
Poważnie. Ostatnią wypłatę w terminie dostałam wtedy, gdy pracowałam w budżetówce.
Siłę łańcucha mierzy się wytrzymałością jednego oczka – to prawda, którą znają wszyscy. Każde ogniwo musi być wystarczająco odporne, by nie zrujnować całej konstrukcji, nie odpaść, nie ugiąć się, nie zawalić wszystkiego. Motyw z „łańcuchem” można przenieść na wiele branż. Także na te „nowoczesne technologie”, które w dużej mierze są zautomatyzowane.
Kiedyś na Facebooku zobaczyłam coś, co mnie rozbawiło do łez, a potem spłynęła na mnie fala goryczy. Ktoś – z góry przepraszam, na śmierć zapomniałam kto – wrzucił post z bardzo poważną treścią: „Lista agencji reklamowych, które płacą w terminie”.
A kliknę – pomyślałam.
I zobaczyłam pusty plik.
Hmmm… coś się wykrzaczyło?
Kliknę jeszcze raz.
Pusty plik.
Zrozumiałam wszystko. Komentarze rozwiały wszelkie wątpliwości. Agencje reklamowe nie płacą w terminie. Wszyscy doskonale o tym wiedzą. I co ciekawe – one nadal funkcjonują! Chwalą się wygranymi przetargami, rekrutują, robią deale, eventy, fokusują się na targety. I nie płacą.
Oczywiście głównym tłumaczeniem jest zawsze „Bo klient także opóźnił wpłatę za kampanię”. Czyli co – ślizgamy się tylko pomiędzy tymi funduszami, które mamy dostać? Bez jakiegokolwiek marginesu, chociażby po to, by ratować sytuacje awaryjne, by płacić innym w terminie, by mieć jakiekolwiek „zaskórniaki”? Czasami jest tak, że nawet, jeśli nam nie zapłacą, to my mamy możliwość, by zatrzymać całą, żenującą procedurę, która buduje zaległości finansowe i długi. I paskudnie psuje cały rynek!
Nazwijcie mnie naiwną. Mogę też być preppersem, który z góry zakłada, że coś się wykrzaczy. Ale doświadczenie z ostatnich kilku lat daje mi tę wiedzę, że – niestety – tak trzeba. Musisz mieć środki na to, by ratować sytuacje awaryjne. Inaczej tracisz twarz, opinię, klienta.
Dostaję zlecenie. Ze zlecenia nie wywiązuje się zatrudniona przeze mnie osoba, kot jej zdechł, czy tam musiała suszyć włosy (o tym za moment). Klient czeka. A to dobry klient jest, więc nie mogę sobie pozwolić, by go stracić. Deadline jest i zbliża się nieuchronnie. Wykładam więc backupową kasę i biorę kogoś innego. Albo zarywam noc, by oddać zlecenie. Staję na rzęsach, by udało się oddać w terminie deal. Tak ustaliliśmy. Nie chcę stracić ani twarzy, ani opinii, ani klienta.
Udaje się. Klient ma zapłacić w ciągu 7 dni.
Płaci po 3 tygodniach. Bo jemu też ktoś nie zapłacił.
Wyobrażam sobie, jak to przenieść na normalne życie. Robię zakupy w Biedronce czy innym Lidlu. Przy kasie informuję kasjerkę, że zapłacę jej dopiero wtedy, gdy klient zapłaci mi. Przecież kiedyś zapłaci, prawda?
Tak samo kupuję paliwo, płacę za ZUS, książki, wodę i gaz. Wspaniała wizja, prawda?
Szkoda tylko, że nie.
Ale nie samą kasą człowiek żyje. Terminowość to także dostarczanie projektów i mam wrażenie, że do grona branż, które zawsze mają opóźnienia, czyli np. budowlano-wykończeniowe, czy związane z serwisowaniem CZEGOKOLWIEK, dołączył IT i e-commerce.
Kiedy będzie ta strona gotowa?
Dwa tygodnie!
Plus vat. Hehe.
Z ciekawszych wymówek, które zebrałam w moim życiu i które dostałam po zawaleniu terminu dla mnie, króluje:brak prądu, brak Internetu, brak sensu;
śmierć babci (ja nie wiem ile jedna osoba może mieć babć, ale zdaje się, że babcia znajduje się w co czwartej Kinder Niespodziance);
załatwiałam rzeczy.
Zaczynam powoli do tego tematu podchodzić ortodoksyjnie, ale mam po prostu dość zawalania terminów – jakichkolwiek. To już – i to do tego tak szybko – stało się normą, na którą przymykamy oko. Bo jakoś tam będzie. Bo i tak mało kto wywiązuje się z obietnicy.
Coraz częściej mówi się o tym w kuluarach. Coraz śmielej – na głos.
Hej, a Tobie płaci w terminie?
A w życiu! 2 tygodnie obsuwy!
Wzięłam do tego zlecenia firmę X. Obiecali, że wywiążą się w terminie.
A w życiu! 2 tygodnie obsuwy!
Naprawdę, niezależnie, czy pracujemy z juniorami, którzy dopiero raczkują w branży i którym szczególnie powinno zależeć na tym, by było spoko, czy z wielkimi firmami. Ja nie wiem, czym to jest spowodowane. Hajs to jedno. Za dużo klientów? Za mało pracowników? Za krótka doba? Zbyt słaba organizacja? Optymalizacja? Babcia umarła?
Tylko to jest taka pieprzona spirala nienawiści. Często jest tak, że firmy „łatają” dziury finansowe, biorąc jakieś dodatkowe zlecenia, które mają opłacane, więc mogą wykorzystać te pieniądze na zaległości, ale… wysiadają czasowo. I znowu – obsuwa goni obsuwę. Zawalony termin? Jeden, dwa dni. Góra pięć. Maks tydzień. I na końcu: „Och, faktycznie, zapomniałam wysłać przelew! Już się robi! Soooorki!”.
Droga branżo, wszystkich nas to wkurza! Każdy tego doświadczył i pewnie wielu z nas samemu zaliczyło taki problem, więc piszę do wszystkich! Nie róbcie z gęby dupy! Nie ślizgajmy się w finansach, na zasadzie: „Jakoś to będzie” + „Byle do pierwszego/dziesiątego/dwudziestego pierwszego”. Szanujmy terminy i – na Teutatesa! – po to mamy maile, Facebooki, telefony, by informować o obsuwach! A może po prostu nie dopuszczajmy do obsuw? Wyliczyć roboczogodziny z małym marginesem to taki problem?
To ten… kończę i #czekamnaprzelew.
Czytaj również:
5 prawd, o których musisz wiedzieć, zanim zostaniesz social media menadżerem.
https://marketingibiznes.pl/biznes/abc-crowdfundingu-czyli-jak-sfinansowac-swoj-projekt-z-pomoca-innych
Zostaw komentarz