W latach 30. ubiegłego wieku, niejaki Lawrence Frank założył w Beverly Hills pierwszy klub kolacyjny. Akurat jedzenie nie do końca było główną pobudką tych spotkań – w Stanach panowała prohibicja, a Lawrence chciał się legalnie napić z kolegami. Kilkadziesiąt lat później, motywy organizowania kolacji tzw. składkowych, ze znajomymi lub przypadkowymi ludźmi, są ciut inne. Chęć zjedzenia dobrze i niedrogo w kameralnej atmosferze, poznania nowych osób, swobodnej rozmowy przy lampce wina.
Był czas, mniej więcej w latach 2008-2012, kiedy zauważało się w kraju boom na kluby kolacyjne. Polacy zaczęli się masowo interesować gotowaniem, pojawiało się wiele programów kulinarnych w telewizji, a moda na spotkania na wspólne biesiadowanie przybyła z Zachodu nad Wisłę. Pierwszym klubem była warszawska Uczta Babette. Poza tym również w stolicy powstał Latający Talerz, No to Pięknie, Na 4 widelce, Pod Widelcem; we Wrocławiu – Pod Beszamelem, No to jemy; w Rzeszowie – Dobry Wieczór Rzeszów, a w Trójmieście 12 krzeseł. Z tych wszystkich działają dalej Na 4 widelce, choć to bardziej blog niż klub, oraz 12 krzeseł. Latający Talerz przekształcił się w normalną restaurację. To jest główny problem dotychczasowych klubów w Polsce – dość szybko przechodzą w stan uśpienia. Kilka kolacji, zazwyczaj niezbyt regularnych i nagle koniec. Powstają na ich miejsca nowe, ale wydaje się, że już nie tak liczne i niezakładane z takim zapałem. Gdzie leży problem? Może chodzi o to, że każdy z tych klubów działał na zasadzie hobby i dodatkowego zajęcia gospodarza? Pasjonat gotowania, który sam szykował kolację dla kilku lub kilkunastu osób, pobierając opłaty tylko za produkty. Mając zwyczajną pracę, życie, rodzinę, ciężko ogarnąć kilkudaniowy posiłek dla pokaźnej grupy często nieznajomych osób, powiedzmy raz w tygodniu, czy nawet miesiącu. Zapału i energii starczało na początek, potem wiele osób dopadała szara rzeczywistość i klub samoczynnie przestawał działać.
Tymczasem w Europie, Stanach, Australii rynek klubów kolacyjnych czy też tzw. jednodniowych restauracji (inaczej też: pop-up restauracje) jest bardzo bogaty i prężnie działa. Większość z nich to jednak nie inicjatywy amatorskie i hobbystyczne, ale profesjonalne. Jak to działa? Po pierwsze kluby mają strony internetowe. Tam pojawia się menu, kalendarz spotkań oraz możliwość rezerwacji miejsca lub nawet zakupu biletu. Każdy może przyjść z jedną osobą towarzyszącą. Uiszcza się opłatę, za którą szef kuchni kupuje produkty, czasem też alkohol, choć są też opcje we własnym zakresie. W opłacie może być też wliczona stawka dla właściciela klubu. To oczywiście niewielka część ceny, ale po odjęciu kosztów zostaje jako zysk. Innym pomysłem zarabiania na klubie są reklamy, afiliacje czy sponsorowanie. Zwłaszcza producenci produktów żywnościowych, sprzętu kuchennego, wydawcy książek kucharskich mogliby być zainteresowani wspieraniem klubu, który miałby już wyrobioną markę, renomę i popularność. To tak na początek, ale można też rozszerzyć skalę – na przykład połączyć siły z innych kucharzami, by zwiększyć częstotliwość kolacji lub stworzyć sieć klubów w kilku miastach. Opcja samodzielnego przygotowywania kolacji u siebie w domu dla wielu osób to taka trochę zabawa w restaurację, ale na innych warunkach. Mniej kosztowna i kłopotliwa, przynosząca jednak też mniejsze przychody, a przede wszystkim dość męcząca. No i warunek podstawowy – musicie kochać, i umieć, gotować.
Inny projekt związany z klubami kolacyjnymi opiera się nie na założeniu klubu jako takiego w pojedynkę, ale na stworzeniu portalu, który byłby platformą łączącą ludzi w klub na jeden wieczór. Takie rozwiązania istnieją np. w Niemczech. Na stronie internetowej zakładasz konto, wybierasz miasto, czas, opcję menu, z kim przyjdziesz itd. Organizator łączy to wszystko w całość i zapewnia za opłatą wystawną kolację, upichconą w czyimś mieszkaniu przez kucharza, który byłby oczywiście członkiem zgromadzenia. Takie przedsięwzięcie wymagałoby kooperacji z wieloma osobami chętnymi do gotowania oraz z dostawcami produktów, a przede wszystkim stworzenia profesjonalnej platformy internetowej. Plus jest taki, że tak naprawdę o gotowaniu nie musisz wiedzieć wiele. To bardziej inicjatywa dla kogoś ze smykałką managera, umiejętnościami organizacyjnymi oraz łatwością nawiązywania kontaktów.
Klub kolacyjny może też być formą strategii marketingowej firm produkujących jedzenie. Na przykład producent makaronów Barilla organizuje w Polsce takie spotkania w różnych miastach. Zjawiają się na nich często blogerzy kulinarni, którzy później piszą relacje z wydarzenia i przy okazji promują Barillę.
Amatorskie kluby kolacyjne próbują od kilku lat zaistnieć na dłużej na kulinarnej mapie Polski, ale jakoś bez sukcesów. Może pora na to, by ktoś zajął się organizacją składkowych imprez w sposób profesjonalny. Kto wie, może przy odpowiedniej skali działalności, dopisującej frekwencji i skutecznej promocji, uda się zrobić z tego swój biznes życia.
Czytaj również:
https://marketingibiznes.pl/e-commerce/wywiad-ewelina-siedlecka-temat-e-commerce-b2b-czesto-pelnimy-role-ewangelisty-branzy
Zostaw komentarz