Marketing i Biznes Biznes Polska firma, która dała początek deskorolkowej modzie

Polska firma, która dała początek deskorolkowej modzie

Polska firma, która dała początek deskorolkowej modzie

Prowadzisz firmę? Rozwiń swój biznes podczas konferencji Founders Mind

Sprawdź szczegóły!

Tomek Skwarek od dziecka jeździł na deskorolce, a w późniejszym czasie zaczął je również kolekcjonować. Kiedy jego narzeczona wróciła z Australii i przywiodła ze sobą plastikową deskę, postanowili wspólnie zająć się produkcją takich desek w Polsce. Byli drugą firmą na świecie, która produkowała takie deskorolki. Nazwali je fishkami, a chwilę po tym cały świat je już tak nazywał.

Dwa lata temu pan Tomek (po 25 latach) odszedł z korporacji i postanowił zająć się tylko deskami. Dziś produkują już nie tylko deski, ale i wodoodporne plecaki dla osób, które uprawiają sporty wodne oraz deski do surfingu. I nie jest to ich ostatnie słowo, bo zapowiadają, że w przyszłym roku zaskoczą swoich klientów ponownie.


Marta Wujek, Marketing i Biznes: Kiedy zajął się pan deskami?

Tomek Skwarek, współwłaściciel Fishskateboards Sp.zo.o.: Produkcją deskorolek zająłem się w 2011 roku, moją wspólniczką jest moja narzeczona. Jeździłem na deskach jako dzieciak, a później je kolekcjonowałem. Moja pierwsza deskorolka była plastikowa.

Czyli fishka?

Tak, aczkolwiek one wtedy nazywały się rollery, mercedesy itp. Miałem kolekcje deskorolek plastikowych z lat 70’ i 80’. Oprócz nich w mojej kolekcji jest też rosyjska deska metalowa, która jest tak ciężka, że można powiedzieć, że jest to deska obronna (śmiech).

Moja kolekcja rosła, bo często znajomi przynosili mi swoje deski, które na przykład znaleźli w garażu. Stąd wziął się pomysł na reaktywowanie produkcji plastikowych deskorolek.

Nazwa fishka została wymyślona przeze mnie. Założyliśmy z narzeczoną, że nasze deski będą kolorowe, bo dawniej wszystko było szarawe i smutne. Chcieliśmy wprowadzić trochę fantazji w ten świat.

Przy czym od początku chcieliśmy tworzyć coś dla ludzi dojrzałych.  Ja myślałem o swoich rówieśnikach, w których miłość do deskorolek pozostała.

W 2011 roku na rynku były głównie longbordy i klasyczne deski skejtowe, nie było wtedy jeszcze criuserów. Więc nasze środowisko było podzielone. Z jednej strony byli skejci, a z drugiej longbordziści. Obie grupy nie darzyły się sympatią.

Okazało się, że oba środowiska nas zaakceptowały, może nie zawsze się do tego przyznawały, ale uważały że jest to coś fajnego. Natomiast naszymi pierwszymi klientami byli hipsterzy, którzy chcieli mieć coś innego, dzięki czemu mogliby się wyróżnić.

Poza deskami razem z Wojtkiem Brewką prowadzę galerię Officyna Art. & Design. Wojtek jest malarzem i również jeździ na desce. W pewnym momencie kolega wpadł na pomysł, że namaluje trzy obrazy, które umieścimy na deskach.

Fishskateboards
fot. marketing i biznes

W efekcie zrobiliśmy kolekcję z obrazami. Nazwaliśmy tę trójcę fishka art. Później okazało się, że naszymi głównymi klientami i osobami, które najbardziej się zaangażowały w tę subkulturę były dziewczyny! 80 proc. naszych klientów to były dziewczyny. Nie spodziewaliśmy się tego zupełnie.

Może kolory tak podziałały?

Możliwe, że tak. No więc kiedy dziewczyny zainteresowały się naszymi deskorolkami, wybuchła na nie prawdziwa moda.

Kiedy wprowadzaliście fishki, to w Polsce nikt ich jeszcze nie produkował?

Nikt. Byliśmy drugą firmą na świecie. Pierwszą była firma z Australii Penny Skateboards.

Sklepów pewnie też nie było zbyt wiele?

Były tylko drewniane deskorolki, które były sprowadzane. W Warszawie były dwa sklepy. Dziś jest ich całe mnóstwo, poza tym można dostać deski w sklepach sportowych.

Czyli jest ostra konkurencja?

Konkurencja jest bardzo duża. Natomiast mamy wiernych fanów i sprzedawców, którzy mają swoich klientów, a którzy chcą tylko nasze deski. W planach mamy odświeżenie naszego konceptu, żeby coś nowego się zadziało. Jak się wszystko dobrze ułoży już w przyszłym roku pokażemy coś nowego, ale na razie nie będę zdradzał co nam chodzi po głowach.

Firma z Australii była waszą inspiracją?

Zdecydowanie tak. Moja partnerka mieszkała przez wiele lat w Australii i kiedyś przywiozła do Polski taką deskę. Wtedy stwierdziliśmy, że to jest to.

Oczywiście te osiem, dziewięć lat temu, kiedy to się zaczęło nie myślałem o tym, że będę robił to zawodowo. Podchodziłem do tematu hobbistycznie, bo jak wspominałem kolekcjonowałem deski. Okazało się jednak, że po kilku latach stworzyliśmy modę na takie deskorolki.

I nazwaliście je fishkami i cały świat zaczął je tak nazywać. Czyli zrobiliście coś podobnego jak Adidas, na wszystkie buty sportowe mówimy dziś adidasy…

To jest najgorsze co mogło nas spotkać.

Dlaczego?

Teraz wszystkie deskorolki nazywane są fishkami. Dlatego osobom, które nie są w tym temacie, ciężko jest rozróżnić poszczególne modele. Wszystkie deski są kolorowe, w podobnym kształcie, wszystkie nazywane są tak samo, a przy tym pisane na różne sposoby.   

Nasza fishka jest przez „shk”, bo chodziło o rybkę. A zdarzają się „fizki”, a nawet „fiszki”. Często ktoś przychodzi do nas z reklamacją i mówi: „moja fishka się popsuła”, a pod pachą ma deskę, która nie jest fishką.  My daliśmy ten rozpęd, a teraz to wszystko niestety uderza w naszą markę.

Fishskateboards
fot. marketing i biznes

Rozumiem, że jest problem z rozróżnieniem modeli, bo wszystkie nazywane są tak samo. Jednak w jaki sposób może to uderzać w waszą markę?

Chociażby ostatnio mieliśmy nieprzyjemną sytuację z jedną z dużych sieci sklepów W zeszłym roku wypuścili deskorolki, które nazwali fishkami, czyli naszą nazwą, która jest zastrzeżona znakiem towarowym. Przeprosili nas za to, a w tym roku zrobili dokładnie to samo.

No ale kto bogatemu zabroni? Jest firma, która stara się unieważnić nasz znak towarowy i kolejna, która zarejestrowała nazwy Fiszka, Fiszboard, Fiszskateboards.

Okazuje się, ze jest taki proceder, że różne firmy szukają tylko dobrze rozwijających się marek podczepiają się pod ich sukces jak pasożyt. Przypominają pijawki, które wypijają krew a jak już się obeżrą lub jak żywiciel już nie ma więcej do zaoferowania to porzucają ofiarę i szukają kolejnej.

Mimo wszystko jest to sukces, bo całe środowisko używa waszej nazwy. Czyli bardzo szeroko dotarliście do miłośników desek…

Tak to prawda, i to przy tak małym biznesie. Bo to wszystko robiliśmy pracując jeszcze w korporacji, to była typowa zajawka. Dzięki temu, że nie tylko zajęliśmy się produkcja desek, ale przede wszystkim sami siedzieliśmy w tym środowisku, to zaczęło się rozchodzić. Tak naprawdę dopiero dwa lata temu odeszliśmy z korporacji.

Fishskateboards
fot. marketing i biznes

Czym się pan zajmował w korporacji?

Przez dwadzieścia lat pracowałem w IT, nie jestem informatykiem, sprzedawałem rozwiązania informatyczne.

Jak wyglądał proces produkcji? Skąd pan wiedział jak zrobić pierwszą deskę i gdzie?

Wiedzieliśmy, że musi to być deska, która będzie trwała, bo wiele firm wyłożyło się na tym, że deski pękały. Przez ponad rok testowaliśmy różne firmy, które robiły dla nas próby. I dopiero po roku wybraliśmy jedną z nich. Mamy mnóstwo pierwszych, testowych egzemplarzy, które okazywały się kruche.

Wystarczyło, że ktoś większy na niej stanął i od razu pękała krusząc się. Były też takie, które były zbyt elastyczne i wyginały się prawie do ziemi. Jako pierwsi na świecie przejechaliśmy po plastikowej deskorolce samochodem i nasz ostateczny model to wytrzymał.

To jaką ma wytrzymałość, do ilu kg?

Musieliśmy określić się co do wagi, jaką wytrzymuje nasza deska. Nie mogliśmy wpisać wagi samochodu, chociaż to przeżyła, więc podajemy, że jest to 100 kg.

Natomiast mamy film z 2011 roku, kiedy przejeżdżamy po desce samochodem i ona się wygina praktycznie do ziemi, a potem wraca do swojego kształtu i jest do użytku. Filmik miał blisko 600 tys. oglądających i wywołał niezłą burzę w Internecie.

Gdzie są produkowane wasze deski?

Niestety w Polsce nie było technologii, która pozwalała na wyprodukowanie takiej deskorolki. Poza tym, przynajmniej na tamte czasy, minima produkcyjne, które nam wyznaczono i koszt wejścia był tak wysoki, że nie byliśmy w stanie tego zrobić.

Zaczęliśmy więc szukać fabryk na świecie i znaleźliśmy fabrykę w Chinach i do dziś nasze plastikowe deskorolki są tam produkowane, a tu na miejscu składane. Mamy różne rodzaje customizacji.

A można zamówić personalizowaną deskę? Na przykład gdybym chciała mieć na niej swoje zdjęcie?

Niestety przy tej technologii nie ma takiej możliwości, bo jest to zbyt drogie. Gdybyśmy robili jedną deskę na specjalne zamówienie, to kosztowałaby ogromne pieniądze.

Ile desek do tej pory sprzedaliście?

Około 50 tyś. deskorolek od 2011 roku.

Które deski sprzedają się najczęściej?

Fishki i jest to cały czas nasz podstawowy produkt.

Kim są wasi klienci?

Nasi pierwsi klienci, gdy zaczynaliśmy w 2011 roku, mieli po osiem, siedem lat. Obecnie są to już osoby pełnoletnie, które przywiązały się do naszej marki. I to właśnie oni zaczęli mobilizować nas do tego, żebyśmy pomyśleli o kolejnych rodzajach deskorolkach.

Te osoby dalej chciały jeździć, ale chciały spróbować większych desek, byli już bardzo sprawni na desce, więc mieli większe wymagania. Zaczęliśmy więc produkować deskorolki drewniane, przy czym skupiliśmy się na deskorolkach, które są deskami do przemieszczania się czyli tzw. criusery, które są w różnych rozmiarach.

Fishskateboards
fot. mat. pras.

Następnie weszła fish wood, czyli drewniana deska, którą produkujemy w Polsce. Kształtem przypomina tradycyjną fishkę. Jeżeli chodzi o samą fishke przychodzi dużo osób dorosłych, które potrzebują czegoś do przemieszczania się, co będzie małe i poręczne w trakcie podróży. Więc fishka nie jest tylko dla dzieci.

Poza deskami produkujecie również wodoodporne plecaki pod marką Fish Dry Pack. W którym momencie przyszedł na nie pomysł?

Cały czas nasi klienci namawiali nas na to, żebyśmy stworzyli plecak dla deskorolkowca. Szukaliśmy odpowiedniego plecaka, robiliśmy różne próby w szwalniach. Jednak wszystkie plecaki, które stworzyliśmy podczas tych prób, niczym się nie różniły od tego co jest dostępne na rynku. Ciężko było się wyróżnić.

Nam zależało na plecaku użytecznym. Zawsze byliśmy związani ze środowiskiem surferów,  dawaliśmy im nasze deskorolki do testowania. Piach i woda dla deskorolki jest zabójstwem. Dlatego chcieliśmy stworzyć plecak, który chroniłby swoją zawartość absolutnie w każdych warunkach.

Podczas naszych podróży znaleźliśmy w Azji plecaki, które były wodoodporne i które nas zainspirowały. Wydawało nam się, że to było to. I tak wyprodukowaliśmy 18-litrowe plecaki z naszym logiem.

Wypuściliśmy je w zeszłym roku. Nasi klienci stwierdzili niestety, że nie jest to plecak dla nich. Natomiast nieoczekiwanie pojawiły się osoby, które są związane ze światem sportów wodnych. Dla nich to był strzał w dziesiątkę.

Cały plecak jest zrobiony z PCV wszystko jest zgrzewane, nie ma szwów, więc woda nie ma prawa dostać się do środka. Osoby, które zainteresowały się naszym nowym produktem, zaczęły przychodzić do nas ze swoimi propozycjami.  Pod wpływem ich sugestii powstała kolekcja na ten rok. Każdy model dedykowany jest zupełnie innej grupie osób.

Fishskateboards
fot. marketing i biznes

Przykładowo te największe rozchwytywane są wśród osób, które pływają na desce. Wychodząc z wody masz wszystko na sobie mokre. Do tej pory wiele osób w takich sytuacjach wykorzystywało torbę IKEA, ale ona niestety przepuszcza wodę. Nie było więc odpowiedniego rozwiązania.

Osoby uprawiające sporty wodne potrzebowały czegoś co jest duże, wodoodporne, a przy tym żeby miało w środku suchą komorę, żeby oddzielić rzeczy suche od mokrych. I tak powstały nasze największe torby.

Nasi znajomi mieszkają w Portugalii i oni opowiedzieli nam, że u nich ludzie wpadają posurfować na godzinkę w przerwie na lunch. Tak więc taka osoba po serwowaniu otwiera naszą torbę, wchodzi do niej, spłukuje z siebie piasek dwoma litrami wody, ściąga piankę, wychodzi z torby, przebiera się do pracy, a całą resztę zawija, wrzuca do samochodu i martwi się tym dopiero w domu.

Później powstały inne modele. Przykładowo mamy odpowiednik naszego plecaka w wymiarach, które idealnie wpisują się w lotniskowe wymogi co do bagażu podręcznego.

No i przede wszystkim udało nam się stworzyć coś oryginalnego. Nasze plecaki się wyróżniają. Sam mam pomarańczowy i zdarza mi się, że ludzie zaczepiają mnie na ulicy i pytają skąd mam taki plecak.

Gdzie one są produkowane i skąd ten materiał?

Materiał kupujemy od różnych dostawców. Jest to materiał, z którego robi się pontony, tylko jest zdecydowanie cieńszy. Dlatego kiedy nasz plecak wypadnie np. z kajaka, to nie zatonie, tylko będzie unosił się na wodzie. Firm, które je zgrzewają, bo ich się nie szyje,  jest tylko kilka na świecie i niestety nie są to firmy polskie.

Jak powstają projekty?

Siadamy, rysujemy na kartce jak miałoby to wyglądać, nasi graficy przenoszą to na projekt komputerowy, a firma, której zlecamy wykonanie przenosi to na formę profesjonalną i sprawdza czy wszystkie nasze pomysły da się zrealizować, bo jest to dość trudny materiał.

W swojej ofercie macie również deski do surfingu. Dlaczego zdecydowaliście się iść w tym kierunku?

Kiedy zrobiliśmy plecaki, wysłaliśmy je do Portugalii. Zaczęły do nas wracać głosy, że ludzie potrzebują deski do serfowania po asfalcie. Zaczęliśmy produkować więc deski, które są bardziej skrętne, tak zwane Surf&Skate. Od nich się nie odpycha, tylko balansuje się ciałem.

Mój kolega z Portugalii zaraz po tym jak wysłaliśmy mu nasze produkty, poznał jednego z największych producentów desek surfingowych na świecie, Grahama Smitha, który akurat był w Portugalii na zawodach. Jordy Smith, jego syn jest jednym z pięciu najlepszych surferów na świecie!

Fishskateboards
fot. mat. pras.

Okazało się, że on się strasznie zafascynował deskorolkami z Polski! Kiedy go poznaliśmy okazało się, że może on zrobić dla nas spersonalizowana linię desek do surfingu pod naszą marką.

Deskorolka wywodzi się z surfingu. Najpierw był surfing, a później surferzy zaczęli szukać alternatywy do poruszania się na lądzie. Natomiast my odwrotnie – zaczęliśmy od deskorolek, a teraz przeszliśmy na deski surfingowe.

W Polsce dużo osób kupuje deski surfingowe?

Nie jesteśmy mekką surfingową, ale coraz więcej osób się tym interesuje. Okazuje się, że Bałtyk dla chcącego może się okazać bardzo dobrym akwenem do surfingowania.

Poza tym w Polsce rozwija się turystyka surfingowa. W Europie najlepsze warunki do tego sportu są w Portugalii, tak więc mamy w Polsce bardzo dużo osób, które tam podróżują.

Wiele osób, wynajmuje deski na miejscu, a gdy staje się coraz lepszym w tym sporcie, szuka własnej deski. Jest to ważne, bo każde najmniejsze szczegółna takiej desce ma znaczenie, więc powinno się dobierać ją do warunków fizycznych każdej osoby, jej preferencji i umiejętności.

W Polsce coraz bardziej popularny staje się Surf&Skate dzięki powstającym sztucznym falom. Największa taka fala została w tym sezonie zbudowana przez mojego znajomego przed Wola Parkiem w Warszawie.

Jest to świetne miejsce do surfowania w mieście. Najfajniejsze jest to, że na fali możemy zobaczyć zarówno tych najmłodszych jak i ich rodziców. To zajawka dla każdego. Jazda na tych deskorolkach po mieście nazywana jest też serfowaniem po asfalcie czyli AsfaltSurfers.

Mieliście coś wspólnego ze sztuczną falą w Wola Parku?

Przyszła do nas dziewczyna po deskorolkę dla dziecka. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że jest ona z zarządu Wola Parku. Powiedziała, że  Wola Park szuka jakiś ciekawych atrakcji,  dla swoich klientów . I wtedy padł pomysł stworzenia takiego  miejsca w centrum Warszawy ze sztuczną falą z kompozytu, instruktorami i naszymi deskami.  

Najśmieszniejsze jest to, że myśleliśmy,  że będzie to zabawa dla dzieci. Zakładaliśmy, ze rodzice przyprowadzą tam swoje pociechy i pójdą na zakupy. Okazało się, że przychodzą całe rodziny i rodzice równie aktywnie korzystają z tej atrakcji.

Bierzecie udział jeszcze w jakiś akcjach?

Staramy się być blisko wydarzeń sportowych związanych z deskorolkami i sportami wodnymi. Mamy już kilka ciekawych konceptów zrealizowanych jak chociażby wspomniany Wola Park.

Poza tym cały czas szukamy podobnych możliwości, chcemy być czymś więcej niż tylko sklepem z deskami. Chcemy aktywnie propagować tę kulturę. Jesteśmy patronem 10 obozów surfingowych i skejtowych dla dzieci, na których maluchy śmigają na naszym sprzęcie.

Niestety deskorolka wciąż postrzegana jest po macoszemu. Skejtów traktuje się jako łobuzów. Natomiast taka aktywność ma niesamowite walory rozwojowe! Im wcześniej zaczniemy jeździć, tym lepiej rozwiniemy zmysł równowagi.

Fishskateboards
fot. marketing i biznes

Co roku podczas Nocy Muzeów Galeria Oficyna organizuje festiwal. Mamy tu muzykę, różne aktywności artystyczne, coś do zjedzenia i deskorolki oczywiście. Wystawiamy nasze deski, przychodzą całe rodziny.

Bardzo często jest tak, że dzieci przez cztery godziny nie chcą stąd wyjść, bo tak świetnie się bawią! Ostatnio był trzy latek, najpierw jeździł na brzuchu, potem na siedząco, a jak wychodził już jeździł na nogach! Rodzic wychodząc kupił mu deskorolkę, bo nie mógł wyjść z podziwu, jak szybko ten mały zrobił postępy.

A najstarszy klient?

Mamy klienta, który kupił już chyba wszystkie nasze deski. Zaczął od fishki, po pewnym czasie żonie kupił big fishka, następnie kupił synowi fishke, potem dla siebie longborda, a na koniec wrócił jeszcze po Criusera dla siebie. Ten pan ma około 65 lat.

Jak wygląda marketing w takiej firmie. Jest wam w ogóle potrzeby, czy informacje roznoszą się poczta pantoflową?

Marketing jest nam bardzo potrzebny i przyznam szczerze, że bardzo dużo czasu nad nim spędzamy. Oczywiście poczta pantoflowa jest bardzo cenna. Jednak nie możemy się opierać tylko na niej.

Staramy się wspierać osoby z tego środowiska. Przykładowo Wiktor Borsuk, który jest siedmiokrotnym mistrzem Polski w kajsurfingu, współpracuje z nami od lat i jego opinia jest dla nas bardzo pomocna.

Współpracujemy tez z Pawłem Tarnowskim, mistrzem Polski, Europy i Świata w windsurfingu. Działamy też z wieloma innymi, może mniej utytułowanymi osobami, ale które mają w swoim środowisku siłę przebicia.

Różnego rodzaju influencerzy, podróżnicy, jak chociażby chłopcy z Poland by Locals (tutaj pisaliśmy o Poland by Locals), są dla nas bardzo cenni. Ostatnio nasz plecak pojawił się w TVN, bo osoba, która podróżuje po świecie miała nasz plecak.

To było zamierzone?

Nie, ta osoba miała ten plecak wcześniej niż wiedzieliśmy, że zaproszą ją do TVN. Jest to osoba, która podróżuje z Martyną Wojciechowską. Daliśmy jej nasz plecak do testów, a później się okazało, że przyszła z nim do telewizji.

W ilu sklepach można kupić wasze produkty i czy tylko w Polsce?

Jeżeli chodzi o deskorolki, w Polsce mamy około 60 sklepów.

Własnych?

Nie, po prostu wystawiamy się u kogoś. Własny sklep mamy jeden, w którym się teraz znajdujemy. Aczkolwiek traktujemy go bardziej jako showroom. Jesteśmy troszeczkę schowani, trzeba o nas wiedzieć, żeby tu trafić. Nie nastawiliśmy się na reklamę tego miejsca, bo odrywałoby to nas od innych zadań, bo mamy tutaj całe swoje biuro.

Sprzedajecie też poza granice kraju?

Poza Portugalią mamy dystrybucję w Czechach, na Ukrainie i Rosji. Ciężko się przebić zagranicę, bo jest bardzo duża konkurencja. Na początku było nam łatwiej, natomiast z czasem powstawało coraz więcej takich sklepów. Poza tym zagranica zainteresowana jest głównie deskami drewnianymi.

Jak rozumiem pan nadal jeździ na desce? Dojeżdża pan na desce do pracy?

Trochę byłoby ciężko dojeżdżać do pracy, bo mieszkam w Łomiankach (śmiech). Ale tak, jeżdżę cały czas. Z resztą swoją deskę mam cały czas w bagażniku samochodu, parkuję samochód, a dalej na desce. Moja ulubiona deska to te skejtsufingowe.

 

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl