Gdy słucha się historii startupowych, można dostrzec jeden wspólny element. Każdy chce szybko rosnąc, jakby to było wpisane w DNA tego typu firm. Po rozmowie z Piotr Zaniewicz z Right Hello dostrzegłem jak presja na zbyt szybki wzrost może być niebezpieczna. Piotr przypłacił tę pogoń zdrowiem ale nie jest jedynym, który chciał szybciej, wyżej, lepiej. Często przedsiębiorcy mówią czy piszą „za wolno” a ja chce pokazać Ci, w których momentach u mnie było za szybko.
Za szybko założyłem firmę, trochę presja otoczenia, trochę mit, że własna działalność to większe pieniądze, niezależnośc i większy komfort. W ogóle firmę zakłada się aby było WIĘCEJ, WIĘKSZY, LEPIEJ, LEPSZY odmieniane przez wszystkie przypadki. Okazało się kilka lat później, że dojrzewac mogłem dłużej na etacie, ucząc się w mniej kosztowny sposób. I ogólnie wiem, że jest trend mówienia „żałuję, że tak późno założyłem firmę” u mnie jest totalnie odwrotnie.
Za szybko zatrudniłem człowieka, bez przygotowania do tego, bez umiejętności wyznaczenia celów, zadań i stworzenia jakiegokolwiek procesu, zresztą jakiego procesu, ja wtedy kiepsko zarządzałem samym sobą, a co dopiero innymi. Za szybko zatrudniłem, zrobiłem to pochopnie bo wydawało mi się, że więcej kasy w jednym miesiącu to sygnał do wielomiesięcznego prosperity. Szybko ocknąłem się gdy miałem miesiące, w których spóźniłem w wypłacie wynagrodzenia, zacząłem nerwowa wprowadzać mikromanagment i kiepsko spać po nocach myśląc jak ja to wszystko ogarnę. A wszystko w tamtym czasie to ja, piwnica rodziców i pracownik.
Za szybko pojawiło się większe biuro no bo piwnica była za mała na dwie osoby i „trzeba” było wynająć biuro. Powierzchnia będąca kosztem, odległością i brakiem oszczędności czasu, dobrze wspominam ale de facto nie optymalizować żadnego parametru, było dalej, drożej niż u rodziców w piwnicy i niestety z perspektywy czasu nie było sensu sięgać po biuro.
Za szybko sięgnąłem po finansowanie zewnętrzne. Nie uważam, że kredyt jest czymś złym, może być albo dźwignią albo gwoździem do trumny. U mnie nie było gwoździem do trumny ale do dźwigni to temu zabiegowi było daleko. Kredyt trzeba dobrze policzyc. Bo kredyt to nie jest rata + odsetki, kredyt to jest często zwiększenie kosztów stałych bo inwestujesz w większy lokal, ludzi albo chociaż leasingowanie sprzętów. Biorąc kredyt wziąłem kolejnego pracownika (wzrost kosztów), większe biuro (wzrost kosztów), jeszcze jednego pracownika (kolejny wzrost kosztów) i sprzęt foto/video (dla odmiany wzrost kosztów). Nigdy nie miałem takiej presji finansowej jak w tamtym czasie. Kasa była bo przychody rosły, ale rozdmuchiwałem sobie też koszta. Krach dopiero miał przyjść, bo nie zauważyłem, że zbyt dużo jajek było w jednym koszyku z napisem „bardzo duży klient”.
Zbyt szybko przyszedł kryzys. Gdy dziś jestem po kilku mniejszych i większych kryzysach, to biorę w aktualnej covidowej sytuacji byka za rogi i nie pozwalam bydlakowi tak łatwo mnie zrzucić. Ale to dzięki doświadczeniu, umiem dużo lepiej sterowac głową, manipulować swoimi czynami, lepiej regenerować ciało, zajmować głowę by odpoczywała, mniej panikować w podbramkowych sytuacjach ale pierwszy poważny kryzys mało mnie nie zabił. Przyszedł zbyt szybko na niedoświadczonego przedsiębiorcę. Ten byk przypominał rozwścieczonego muskularnego samca, który chciał mnie zmiażdżyć, a ja wychudzony torreador po tygodniowym kursie „Corida dla bystrzaków”. Brak doświadczenia to największy zabójca gdy do drzwi puka kryzys.
Zostaw komentarz