Wystarczy przejrzeć Internet, by dość szybko znaleźć poradniki dotyczące tego, jak być efektywnym w pracy, jak zarządzać czasem, jak ustalać priorytety dla zadań. Szumne hasła mówiące o tym, by zrobić ze swojej pasji pracę, a wówczas nie przepracuje się ani jednego dnia. Cytaty z Jobsa, Bezosa, Gatesa, którzy zaczynali od niczego, od garażu czy wyprzedaży z kartonu, aby ciężką pracą i uporem dojść na szczyt. I gdzieś z tyłu głowy kiełkuje nam wtedy myśl, że każdemu może się udać. Tylko potem zapominamy o jednym – o tym, by nie zwariować i znaleźć środek, granicę oddzielającą nasze życie prywatne od zawodowego. A to jest niestety trudne.
Ciągle w biegu
Pokolenie naszych rodziców żyło w czasach Beatlesów i tabletki antykoncepcyjnej. My możemy napisać tweeta do Donalda Trumpa, zostawić komentarz pod zdjęciem Miley Cyrus albo stać się viralem jak dwudziestotrzyletnia Brittany Broski, znana w sieci jako Kambucha Girl, która w ciągu dwóch lat: ukończyła uniwersytet (warto dodać, że magna cum laude), dostała pracę w banku, opublikowała w sieci swoją reakcję na wypicie napoju, po czym została z tego banku zwolniona, a w 2019 otrzymała nagrodę TikTokera Roku.
To historie, którymi współczesny internauta jest karmiony każdego dnia. Sukces. Sukces. Sukces! Kontrakty, pieniądze, życie na wysokim poziomie. Stres, samotność, wypalenie. Płaczliwe filmiki wrzucane do sieci, gdy przychodzi kryzys, a kryzys przychodzi nagle – wystarczy jeden błąd.
Czy to będzie zatem tekst o płaczliwych influencerach przepraszających za swoje pomyłki? Nie. Będzie o tym, jak łatwo zatracić się w pogoni za sukcesem. Bo przecież jest on na wyciągnięcie ręki, prawda? Wystarczy tylko dużo pracować.
Z jednej strony sami sobie śrubujemy poziom wytrzymałości. Jesteśmy świadomi, że przecież są zawody, w których nadgodziny są wręcz wyznacznikiem pracowitości. Są nawet wskazane. Te pojedyncze zapalone światła w przeszklonych biurowcach o 19, 20, 21… 22 godzinie. Taski muszą zostać zakończone. Zlecenia muszą zostać zrealizowane. Bez względu na to, czy to praca na etat, czy u siebie.
Praca w weekendy? Dla niektórych to norma!
Przychodzi wymarzony weekend. W piątkowe południe sieć zalewają memy z odliczaniem do weekendu. Ten jedzie w góry, ta do spa. Ktoś inny zaplanował rodzinny wyjazd, a jeszcze ktoś inny – maraton imprez. Niezależnie od wyboru warto zastanowić się, kto z nas pomiędzy naszymi weekendowymi zajęciami, podczas których mamy odpocząć, zrelaksować się, spędzić czas z rodziną, nie wytrzymuje i loguje się na skrzynkę służbową. „Dobra, odpiszę!” – bo właśnie ktoś zadał pytanie na fanpejdżu. Z każdej strony docierają do nas komunikaty, że niewykorzystane okazje się mszczą, i może akurat w ten sobotni wieczór ktoś desperacko potrzebuje odpowiedzi na niezwykle ważne pytanie. Muszę to więc zrobić, inaczej stracę potencjalnego klienta.
Problem z równowagą między życiem prywatnym a pracą nie jest związany tylko z nowymi technologiami. Można wyliczać przykłady, gdy zatracamy się w naszej pracy. Całość wymaga ustalenia prostych zasad, których często nie jesteśmy w stanie przestrzegać. Praca po godzinach? Wystarczy zapytać znajomej fryzjerki czy weterynarza, ile razy zostali poproszeni o to, by „otworzyć po pracy, bo…”. Podejście, które prowadzi do kryzysu, to nic innego jak przedkładanie pracy nad własne życie.
Work–life balance stało się popularnym hasłem, o którym coraz częściej mówi się w kontekście współczesnej pracy, nie tylko z perspektywy pracowników, ale i pracodawców, psychologów i socjologów. Wypalenie zawodowe, przepracowanie, chroniczne zmęczenie przekładają się na większość aspektów życia prywatnego. Tak – na zdrowie także. Polacy, według badania Organizacji Wspólnoty Gospodarczej i Rozwoju, są w czołówce najbardziej zapracowanych narodów świata. Zajmują siódme miejsce z 1928 godzinami pracy, podczas gdy nasi sąsiedzi Niemcy w ciągu roku pracują średnio 1363 godziny. Przestaliśmy stawiać na „life”. Rządzi nami „work”.
Pracodawcy też wolą wypoczętych pracowników
Tymczasem, by ochronić pracownika, coraz więcej przedsiębiorstw stawia na 6-godzinny dzień pracy. Ostatnim hitem LinkedIn była wiadomość, że pracownicy pewnej firmy są nagradzani specjalnymi bonusami, jeśli w weekend i podczas urlopu nie logują się na służbową skrzynkę. Pokolenie zapracowanych milenialsów w ciągu najbliższych pięciu lat będzie stanowiło 75 proc. siły roboczej. Nietrudno więc o wniosek, że jeśli nic się nie zmieni i wciąż będziemy gnać w stronę sukcesu, z presją tegoż właśnie spełnienia, to zawiśniemy nad krawędzią.
Równowaga między życiem zawodowym a prywatnym to niezbędny element zdrowego podejścia do pracy. To jeszcze nie ten moment, w którym „młode i dynamiczne zespoły” zostaną zamienione na „35–40-godzinny tydzień pracy”, ale widać już pewne zmiany. Największe korporacje w swoich biurach stworzyły środowiska, które sprawiły, że pracownicy przestali chcieć mieć życie prywatne. W pracy mieli wszystko! Kuchnia ze świetnym zapleczem, pokój do relaksu, wyjazdy, szkolenia. Uzależniliśmy się od pracy jak od cracku. Nasze mieszkania zmieniły się w 18-metrowe „studia”, w których było miejsce do spania i przechowywania ubrań. Wymieniliśmy przyjemność pracy na przepracowanie. Na stres, nadciśnienie, problemy trawienne, chroniczne bóle, depresję, bezsenność, lęk.
Czy wszyscy? Nie. Ale wystarczy wsłuchać się w emitowane w telewizji, radiu czy nawet Internecie reklamy. Problemy ze snem. Z trawieniem. Z erekcją. Twórcy tych reklam nie tworzą ich wolontaryjnie. To najstarsze prawo kapitalizmu – popyt i podaż.
Wypalenie zawodowe to kolejny problem
Ktoś wreszcie spojrzał na temat wypalenia zawodowego z perspektywy pogoni za sukcesem. Obliczono, że przemęczenie, stres, wypalenie w pracy, a także wahania nastroju i drażliwość kosztują od 125 do nawet 190 miliardów dolarów rocznie tylko w Stanach Zjednoczonych (według „Harvard Business Review”). To nie sztuka mieć pracowników, którzy tyrają po 80 godzin w tygodniu. Sztuką jest utrzymanie zdrowej i produktywnej siły. Stąd te wszystkie „eksperymenty” ze skracaniem dnia roboczego, coraz popularniejsze chociażby w krajach skandynawskich.
Baby boomers, czyli pokolenie urodzone między 1945 a 1960 rokiem, oraz pokolenie X (1961–1980) słynęły z tego, że nie miały najmniejszego problemu z podziałem życia na pracę i prywatność. Popularny był slogan 3 × 8, czyli 8 godzin snu, 8 pracy i 8 dla siebie. Pokolenia te reprezentowane były także przez osoby, które zatrudniły się raz w danej firmie i przepracowały w niej 20–30 lat – aż do emerytury. Wszystkie te elementy sprawiają, że trudno im zrozumieć, z czym musi się mierzyć typowy milenials. Poziom stresu był zupełnie inny, bo chociaż żyjemy w dużo „wygodniejszych” czasach, to dysproporcje pomiędzy poszczególnymi elementami składającymi się na balans pracy i życia prywatnego są drastyczne.
Abstrahując od sytuacji globalnej pandemii, w której teraz się znajdujemy i która wywróciła wiele branż do góry nogami, jest kilka kluczowych zasad, które można wprowadzić, by homeostaza między pracą (której potrzebujemy) a życiem prywatnym (którego również potrzebujemy) nie została zachwiana. Celem jest satysfakcja.
Satysfakcja, którą otrzymuje pracodawca, mierzona jest przede wszystkim w zadowoleniu pracownika, zachowującego zdrowie psychiczne i fizyczne, bez chorobliwego stosunku do pracy i który potrafi wypocząć. Wypoczywa po to, by efektywniej, „ze świeżą głową” pracować. By umieć odciąć się od problemów i zagadnień zawodowych. By realizować swoje pasje, na przykład sportowe czy artystyczne. By mieć czas dla siebie i swoich bliskich. Zadowolony pracownik buduje wizerunek pracodawcy. Jest lojalny. Pracuje lepiej. Lepiej się czuje. A dodatkowo nie naraża pracodawcy na koszty. Jakie? Chociażby rekrutacji, przeciągających się zwolnień, niedotrzymanych terminów.
Co może pracownik? Co może właściciel jednoosobowej działalności gospodarczej? Zawodowo: od czasu do czasu postawić na pracę zdalną. I tak, fryzjer czy weterynarz może mieć problem z pracą w tym trybie, ale jeśli można, to warto przeznaczyć 1–2 dni w tygodniu na pracę w domowym zaciszu. Drugą opcją, która pozwala dopasować się pod indywidualne podejście do każdego pracownika, jest elastyczny harmonogram. Jedni bowiem potrafią zerwać się bladym świtem i o 7 już być w pracy, a inni potrzebują powolnego rozruchu i startu o 11. Warto spróbować. Warto także pytać. Anonimowe ankiety zadowolenia z pracy w tych czasach powinny być absolutnym minimum. Pracownicy mają w końcu swoje refleksje na temat komfortu pracy. Zaczynając od banałów, typu smak kawy w ekspresie, kończąc na mobbingującym kierowniku działu.
8 godzin i tyle…
Work–life balance nie mówi o tym, by wykonywać swoją pracę na zasadzie odbębnienia 8 godzin i tyle. Mówi za to o tym, że perfekcjonizm i dążenie do niego może mieć na nas zgubny wpływ. Balans między życiem prywatnym, a pracą mówi by nie marnować czasu, by skupiać się na priorytetach. Krok pierwszy? Mniej social mediów. To one coraz częściej wywołują w nas poczucie bycia kimś gorszym. To one wywołują w nas poczucie konieczności bycia najlepszym. Kolejny krok? Sport i pasje. Sport nie tylko dla zdrowia fizycznego, ale też psychicznego. A pasja? Po to, by odciąć się na moment od całego świata. Planowanie rozrywki, urlopów, przełamywanie rutyny. I ponad wszystko – dobry, spokojny sen.
Potrzebujemy tego balansu. Tego zdrowego, bezstresowego podejścia do życia zawodowego i prywatnego. W innym wypadku staniemy się pokoleniem ludzi, których pokonała własna „nadambicja”.
Zostaw komentarz