Marketing i Biznes Biznes TE trzy rzeczy wystarczyły, aby odniósł sukces w branży executive search (Daniel Lewczuk, Executive Network)

TE trzy rzeczy wystarczyły, aby odniósł sukces w branży executive search (Daniel Lewczuk, Executive Network)

Słowo "niemożliwe" dla niego nie istnieje. Zaczynał jako manager, dziś jest seryjnym przedsiębiorcą i aniołem biznesu. Mowa o Danielu Lewczuku, założycielu i prezesie Executive Network, firmy specjalizującej się w obsadzaniu stanowisk najwyższego szczebla kierowniczego. W ciągu ostatnich lat przebył cztery pustynie i wziął udział w najtrudniejszym wyścigu etapowym MTB na Kostaryce. Dzisiaj rozmawiamy o tym, jak wyglądała droga do miejsca, w którym Daniel jest teraz, skąd czerpie inspiracje na rozwój własnych biznesów oraz jakich rad udzieliłby osobom, które chcą stawiać pierwsze kroki w świecie inwestycji.

TE trzy rzeczy wystarczyły, aby odniósł sukces w branży executive search (Daniel Lewczuk, Executive Network)
Skąd pomysł na biznes, który aktualnie reprezentujesz? Posiadasz 24 lata doświadczenia w branży doradztwa personalnego. Co zadecydowało o tym, że stałeś się seryjnym przedsiębiorcą? Jak wygląda proces delegowania w Twojej firmie? Rzeczy, zdarzenia, osoby, książki i filmy, które miały szczególny wpływ na rozwój Ciebie i Twojej organizacji. Jakich najważniejszych zmian dokonaliście w ciągu ostatnich 12 miesięcy? Jakimi przemyśleniami podzieliłbyś się z osobami, które dopiero chcą zacząć przygodę z inwestowaniem? Czy istnieją konkretne działania, jakie może podjąć przyszły przedsiębiorca, zanim założy własny biznes, aby mieć łatwiejszy start? Stawiasz sobie wyzwania nie tylko biznesowe, ale również sportowe. Ukończyłeś bieg ultra o łącznej długości 1000 km na czterech pustyniach — Saharze, Gobi, Atakamie i Antarktydzie. Jak to wpłynęło na Twoją psychikę przedsiębiorcy? Czy to wydarzenie zmieniło Twoje spojrzenie na życie i biznes Udało Ci się ukończyć również La Ruta Race, wyścig MTB, polegający na przebyciu Kostaryki od Pacyfiku do wybrzeża Atlantyku w ciągu trzech dni. Jak wspominasz tamto wydarzenie? Jaką radę dałbyś osobom, które chciałyby, ale jednocześnie obawiają się podjąć takiego wyzwania?

Prowadzisz firmę? Dołącz do Founders Mind, najlepszej konferencji dla biznesu w Polsce

Sprawdź szczegóły wydarzenia

Jesteś założycielem i prezesem Executive Network, firmy wchodzącej w skład IMD International Search Group, globalnej organizacji executive search, czyli firmy specjalizującej się w obsadzaniu stanowisk najwyższego szczebla kierowniczego. Skąd pomysł na biznes, który aktualnie reprezentujesz?

Daniel Lewczuk: Skończyłem studia w USA na kierunkach MBA oraz teologii. Gdy tylko wróciłem do Polski zacząłem rozsyłać swoje CV i już w ciągu tygodnia odezwało się parę firm. Po odbyciu kilku rozmów kwalifikacyjnych, szybko otrzymałem po nich 3 propozycje:

  • od jednej firmy audytorskiej z tzw. „wielkiej czwórki”,
  • od jednego z funduszy private equity,
  • oraz od wiodącej wtedy firmy executive search w regionie Europy centralnej i wschodniej.

Z różnych powodów nie zdecydowałem się na dwie pierwsze, ale po spotkaniu z właścicielem firmy executive search w pięknej willi Żoliborza – spotkaniu, które odbyło się na luzie, pełnym śmiechu i opowieści obydwu stron, stwierdziłem, że z takim szefem chciałbym pracować. I tak wtedy szef stał się później moim przyjacielem. Szybko też okazało się, że praca z ludźmi i szeroki zakres obowiązków, decyzyjność i swoboda działania jest tym, w czym dobrze się sprawdzałem. Paradoksalnie, pierwsza moja praca był na stanowisku managerskim/kierowniczym. I tak w tej branży funkcjonuje już od 24 lat. 

Posiadasz 24 lata doświadczenia w branży doradztwa personalnego. Co zadecydowało o tym, że stałeś się seryjnym przedsiębiorcą?

Po powrocie ze Stanów zdecydowałem się na pracę dla firmy executive search. To był bardzo fajny okres rozwoju zarówno branży, jak i mnie samego. Zdobywałem doświadczenie w różnych obszarach zarządzania. Na początku back-office (Office management, relacje z bankiem, nadzorowanie księgowości, zarządzanie ludźmi w administracji, negocjacje z kontrahentami, odpowiedzialność za system IT). Poźniej zacząłem zdobywać doświadczenie w typowym procesie executive search: strategia poszukiwań, research, identyfikacja, screening telefoniczny, rozmowy kwalifikacyjne, raporty, tzw. „długie listy” kandydatów, i finalnie „krótka lista” wyselekcjonowanych 3-4 najadekwatniejszych na dane stanowisko kandydatów, prezentacja dla Klienta, referencje, etc. Rekrutowałem w Polsce i regionie Europy Centralnej i Wschodniej.

W firmie mieliśmy wtedy sześciu partnerów. Trzech było za tym, aby rozwijać butikową firmę doradczą (executive search), trzech pozostałych chciało rozwijać holding HR-owy, rozbudowując obszary usługi i ekspertyzę. Kłócili się, nie było spójności. Trudno było wyznaczyć przez to kierunek rozwoju. A ja muszę wiedzieć dokąd zdążamy. I to było początkiem myśli by odejść i spróbować sił „na swoim”.

Często powtarzam, że branża executive search ma niski próg wejścia. By osiągnąć spory sukces, upraszczając, wystarczą trzy rzeczy: telefon, laptop i network (znajomość ludzi na rynku). Ja miałem wszystkie trzy. Oczywiście trzeba lubić pracować z ludźmi, być odpornym na odrzucenie (podpisuje się 3-5 projektów na 100 starań, spotkań, etc), trzeba umieć zadawać dobre pytania, mieć umiejętność uważnego słuchania, potrafić zapamiętywać ogromną ilość nazwisk, i parę innych 🙂

Po 6 latach odszedłem. W sierpniu 2004 roku wystartowałem ze swoją pierwszą firmą, którą była firma rekrutacyjną. Po roku do Polski przyjechali przedstawiciele sieci IMD International Search Group by pozyskać Partnera w Polsce. Spotkali się z 60 firmami, ostatecznie wybrali mnie i mój zespół. To sprawiło, że szybko musiałem podzielić zespół i szukać drugiego biura. Bardziej doświadczeni (i starsi) konsultanci przeszli do nowo utworzonej firmy executive search (jako część IMD), pozostali zostali w firmie rekrutacyjnej. Parę miesięcy później nadarzyła się okazja zaangażować się kapitałowo i wesprzeć młodych studentów tworzących portal GoldenLine. Zdecydowałem się na inwestycję. Dziś nazywa się to angel investing. A kilka kolejnych miesięcy później zjadłem lunch w Londynie z John C. Maxwell, autorem kilkudziesięciu książek o przywództwie, który miał też świetne programy szkoleniowe. Wtedy wiodące firmy szkoleniowe w Polsce miały zarówno swoje programy autorskie (lokalne), jak i tłumaczone i na bazie licencji szkolenia Kena Blancharda czy Stevena Coveya. Szkoleń Maxwell-a nie było w Polsce. Poleciałem wraz z moim ówczesnym wspólnikiem, ś.p. Andrzejem Wiszenko do Singapuru na tydzień i zostaliśmy certyfikowani w 4 programach szkoleniowych. I tak w dwa lata od stania się przedsiębiorcą, powstały cztery firmy w branży HR: firma executive search, firma rekrutacyjna, firma doradczo-szkoleniowa i portal społecznościowy dla profesjonalistów.

Jak wygląda proces delegowania w Twojej firmie?

Firmy executive search i w dużej mierze firmy rekrutacyjne czy doradztwa personalnego (poza kilkoma wyjątkami) to firmy zatrudniające kilka, kilkanaście osób, rzadko kilkadziesiąt (wtedy to są najczęściej firmy selekcyjne pracujące na success fee). Tak więc tego typu firmy, dzielą się w zasadzie na trzy grupy ludzi: konsultantów odpowiedzialnych za business development, za konsultantów realizujących projekty i ich merytoryczny przebieg, zespół zajmujący się researchem oraz administracja i wsparcie. Mając umiejętności sprzedażowe, przynosiłem do firmy sporo biznesu, alokując to odpowiednio na zespół. Delegowanie jest ściśle związane z typem projektu, jego wagą i ekspertyzą (wiedzą rynkową) konsultanta.

Rzeczy, zdarzenia, osoby, książki i filmy, które miały szczególny wpływ na rozwój Ciebie i Twojej organizacji.

Są dwa słowa, które szczególnie lubię, kiedy mówimy o rozwoju: świadomy i intencjonalny. Jako nastolatek, nie lubiłem czytać książek. Kiedy stałem się przedsiębiorcą, to właśnie w nich szukałem dla siebie inspiracji, rozwoju, wzrostu kompetencji, czy benchmarków.  Dziś w domu mam gabinet i bibliotekę z kilkoma tysiącami książek. Nie umiem czytać do końca jednej, od początku do końca. Fascynuję się i interesuję w danym czasie różnymi obszarami rozwoju, przywództwa czy zarządzania. Wtedy biorę kilka czy kilkanaście książek i czytam je wyrywkowo, szukając inspiracji. Wolę książki w wersji papierowej niż na Kindle. Kiedy w ręku mam książkę, mam też ołówek. Mam tendencje do zakreślania tego, co wydaje mi się fajne, mądre, ciekawe, inspirujące, etc. Mój system oznaczania książek polega na zakreślaniu filmów, scen czy lektur, które wydają mi się interesujące. Zaznaczam je po to, aby je później sprawdzić, kupić lub wykorzystać do np. zobrazowania jakiejś myśli.

Kiedyś zrobiłem niespodziankę i zabrałem kilka osób z kluczowego zespołu do Londynu na dwudniową konferencję z John C. Maxwell. Byli zachwyceni. Zaaranżowałem też nie tylko osobiste spotkanie z nim ale też każdy miał możliwość zrobienia sobie z nim pamiątkowego zdjęcia. Byli zachwyceni. Osobiście, kiedy nadarza się okazja na żywo posłuchać takich ludzi jak Tony Robins, Nick Vuijcic, Brian Tracy, John C. Maxwell czy innych-staram się z nich korzystać.

Czytam kilkadziesiąt książek rocznie. Co roku (w swojej głowie) tworzę top 10 tych, które wydawały mi się najfajniejsze, najciekawsze. Mam też swoją listę top 10 ulubionych w ogóle 🙂

Pracowaliśmy też dla siedmiu ze 100 najbogatszych Polaków. Spotkania z nimi i praca dla nich jest zawsze niezapomnianym doświadczeniem (choć często niezmiernie trudnym) i to właśnie z takich doświadczeń staram się czerpać inspiracje. 

Jakich najważniejszych zmian dokonaliście w ciągu ostatnich 12 miesięcy?

Banalne, ale przez wiele lat twierdziłem, że można porozmawiać z kandydatami jeszcze kiedyś przez Skype, teraz przez Teams, Zoom czy inne video komunikatory, ale z wybranej listy kilku kandydatów należy osobiście przesłuchać tych najlepszych. Pandemia to zmieniła. Duża część branży przeszła na rozmowy kwalifikacyjne on-line. I coraz więcej firm w branży doradztwa personalnego stoi przed dylematem czy utrzymać biuro (fizycznie) czy przejść na pracę zdalną i pracę on-line. Nauczyliśmy się w 100% pracować zdalnie. Co ciekawe, łatwiejsze wydaje mi się „spotkanie” z nowym prezesem on-line, kiedy prosisz go o 20-30min video rozmowę, niż jak to miało miejsce wcześniej, prosząc go o spotkanie osobiste. Tak naprawdę nic nie zastąpi dobrego lunchu i spotkania bezpośredniego, mimo to wszyscy uczymy się odnajdywać w nowej rzeczywistości.

 

Codzienne łączenie życia zawodowego z prywatnym, w tym liczne obowiązki związane z rolą przedsiębiorcy, mogą być przytłaczające. Founders Trip to #reset. Złap wiatr w żagle, aktywnie wypoczywając na tle szczytów Tatr w otoczeniu ludzi o podobnym mindsecie. Weź udział w wyjeździe w innymi founderami – zobacz szczegóły oferty.

 

Będąc aniołem biznesu, m.in. GoldenLine.pl, platformy networkingowej #1 w Polsce, jakimi przemyśleniami podzieliłbyś się z osobami, które dopiero chcą zacząć przygodę z inwestowaniem?

To temat rzeka. Czytelnicy mogą znaleźć wiele artykułów i wywiadów, jakie udzieliłem, na mojej stronie (danielewczuk.pl).

W skrócie:

  • Inwestowanie jest „łatwe” (bo to tylko kwestia znalezienia kompromisu pomiędzy kupującym i sprzedającym co do wartości udziału). Ale wychodzenie z inwestycji z zyskiem jest bardzo trudne.
  • Jeżeli nie masz kapitału, który jesteś gotów stracić, nie inwestuj.
  • Nie inwestuj w rzeczy, firmy, start-upy, koncepty biznesowe, na których się nie znasz i nie jesteś w stanie choćby na minimalnym poziomie merytorycznie zweryfikować.
  • Szukaj syndykatów inwestycyjnych (większej grupy inwestorów).
  • Pamiętaj, że 9/10 start-upów w ciągu 3 lat upadnie.
  • Inwestuj w ludzi, nie w firmę.
  • Trzymaj się z daleka od tzw. „seryjnych start-upowców”.
  • Rozważ inwestycję, jeżeli: jest na to (produkt/usługa) popyt/rynek, jest zespół (a nie tzw. one man show), oraz produkt/usługa jest dobra.

O doświadczeniach inwestycji aniołowych można by napisać dobrą książkę 🙂

Czy istnieją konkretne działania, jakie może podjąć przyszły przedsiębiorca, zanim założy własny biznes, aby mieć łatwiejszy start?

Po pierwsze, przedsiębiorczość nie jest dla każdego. Trzeba mieć odpowiednie predyspozycje i c echy charakteru. Przedsiębiorczość jest trudna. Często rozczarowująca. To sinusoida upadków i wzlotów. Radości i frustracji. Dobrze zawsze jest zrobić rozpoznanie (prządne i dogłębne) rynku czy jest na dana usługę, produkt potencjalny rynek zbytu. Czy są firmy konkurujące z tym pomysłem? Warto znaleźć jakiś wyróżnik. 20 lat temu, ktoś, kto zakładał firmę, nie myślał i nie mówił: „muszę pozyskać inwestora czy inwestorów” na sfinansowanie tego pomysłu. Rozwój firm był organiczny. Warto zbudować sobie jakąś poduszkę finansową, aby móc przetrwać pierwsze miesiące, zanim pojawią się pierwsze przychody lub zyski.

Stawiasz sobie wyzwania nie tylko biznesowe, ale również sportowe. Ukończyłeś bieg ultra o łącznej długości 1000 km na czterech pustyniach — Saharze, Gobi, Atakamie i Antarktydzie. Jak to wpłynęło na Twoją psychikę przedsiębiorcy? Czy to wydarzenie zmieniło Twoje spojrzenie na życie i biznes?

To tylko mała część wyzwań, które podejmowałem. Pustynie są absolutnie nieprzyjazym miejscem i środowiskiem. Są trudne pod wieloma względami. To naprawdę  trudny test przetrwania. Zachwycałem się ich pięknem, przerażała mnie ich wielkość, monumentalność. Nauczyły mnie jeszcze większej pokory. To właśnie tam, dowiedziałem się o sobie tego, czego wcześniej o sobie nie wiedziałem. Że potrafię być niesłychanie wytrzymały w trudnych warunkach, precyzyjny w myśleniu w ekstremalnych sytuacjach. Że przesuwam granice, które wcześniej wydawały mi się niewyobrażalne, niemożliwe do przekroczenia.

Tak więc po ukończeniu biegu po 4 pustyniach, jak ktoś mówi, że coś jest niemożliwe, spoglądam na taką osobę (w pracy czy w życiu prywatnym) i odpowiadam (pół żartem, pół serio): „naprawdę?”. I ci co mnie znają i wiedzą, o niektórych wyzwaniach, jakie ukończyłem, doskonale zdają sobie sprawę z tego, co wtedy myślę o „niemożliwym” 🙂  O tym i innych doświadczeniach pisałem w książce, która stała się bestsellerem, „4 Pustynie: biegnij i znajdź własną drogę”.

Udało Ci się ukończyć również La Ruta Race, wyścig MTB, polegający na przebyciu Kostaryki od Pacyfiku do wybrzeża Atlantyku w ciągu trzech dni. Jak wspominasz tamto wydarzenie? Jaką radę dałbyś osobom, które chciałyby, ale jednocześnie obawiają się podjąć takiego wyzwania?

Tak, to najtrudniejszy wyścig etapowy MTB na tej planecie. Startowało 600 zawodników. Pojechałem tam z dwoma przyjaciółmi: jednym z Chicago, drugim z Toronto. Trzy dni, ok 250 km trasy, 9000 m przewyższeń, czyli w 3 dni wjechaliśmy na Mt. Everest na rowerach. Przez dżunglę. W temperaturze 40 stopni, z 90%+ wilgotnością, wspinając się na 2-3 wulkany i zjeżdżając z nich przy nachyleniu nawet 24 stopni.

Rok później, La Ruta jechał słynny Lance Armstrong. Ledwo załapał się w pierwszych 10% zawodników. Na początku trudno mi było w to uwierzyć, ale w końcu on był królem szos. A tu jechaliśmy po pastwiskach, drogach szutrowych, kilkadziesiąt razy przekraczając płytkie rzeki, po erupcyjnych ścianach wulkanów, lawirując pomiędzy wyrzuconymi skałami i głazami przez wulkan.

Nie miałem wiele czasu na aklimatyzację. Pobrałem zbyt dużo pastylek z mikroelementami i solą by zatrzymać wodę w organizmie przy takich gorących warunkach. Przesadziłem. Kiedy wróciłem do Polski, przez 3 dni miałem bardzo opuchnięte stopy i nogi. Ale wspomnienie wyścigu – niepowtarzalne. Jeden z prezesów sporej spółki w Polsce, kiedy dowiedział się, że ukończyłem wyścig, zaczął się do niego przygotowywać, i gdyby nie Covid, pewnie miałby go już za sobą. A tak, myślę, że wystartuje w 2023…

Ja generalnie jestem zwolennikiem tego, aby ludzie stawiali sobie wyzwania (na miarę swoich możliwości), które początkowo ich przerażają. I patrzyli, czego uczy ich ta droga w realizacji tych ambitnych celów. Czy one będą łatwe? Pewnie nie. Czy będą czasem bolesne? Może tak być. Czy będą wymagać wyrzeczeń? Niewątpliwie. Czy będą tego warte? Oby tak  🙂

Zakończę jednym z moich ulubionych cytatów, który powiedział kiedyś Jack Canfield: Wszystko to, czego pragniesz, jest po drugiej stronie lęku…”

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl