Marketing i Biznes Biznes Najtrudniejsze w tym, co trudne. O problemach przedsiębiorcy, z którymi się borykałem

Najtrudniejsze w tym, co trudne. O problemach przedsiębiorcy, z którymi się borykałem

Najtrudniejsze w tym, co trudne. O problemach przedsiębiorcy, z którymi się borykałem

Prowadzisz firmę? Dołącz do Founders Mind, najlepszej konferencji dla biznesu w Polsce

Sprawdź szczegóły wydarzenia

Do napisania tego artykułu zainspirowała mnie książka Bena Horowitza pt. „The hard thing about hard things”, którą serdecznie polecam każdemu z Was. Książka w największym skrócie opowiada o tym, co jest najgorsze, najbardziej „niechciane” i brutalne w prowadzeniu firmy. Tak się składa, że przez ponad 8-letnią praktykę biznesową, uzbierałem swoje „najtrudniejsze w tym, co trudne”.

Najtrudniejsze w tym, co trudne

Nie dywersyfikujesz i masz pozamiatane

Gdy zaczynałem ponad 8 lat temu, cały swój biznes postawiłem na rozwiązania wspierające pozycjonowanie stron internetowych. Tworzyłem seo-copywriting i linkowanie z for i katalogów, czyli outsourcing dla agencji pozycjonujących. 

Okazało się, że źle zdywersyfikowałem biznes i to z dwóch powodów. Po pierwsze większość przychodu, bo ponad 80%, pochodziło od dwóch klientów. Po drugie wszystko było uzależnione od aktualnych „kaprysów” wyszukiwarki. Zmiana algorytmów wyszukiwania spowodowała, że dwóch klientów, którzy dostarczali ponad 80% miesięcznego obrotu, odeszło, a pozostali, którzy byli rozliczani w modelu success fee, okroili wpływy. 

Jakie były tego konsekwencje? Musiałem zwolnić jedynego pracownika, którym była moja siostra. Pierwszy raz poczułem prawdziwy strach i bardzo silny stres. Miałem wówczas 21 lat, totalnie nie byłem uodporniony na porażkę i nie miałem planu B. Odbudowanie wówczas małego obrotu zajęło mi kilkanaście mozolnych miesięcy, wpędziło w małe zobowiązania finansowe i nauczyło „dywersyfikuj głupcze”.

Biznes to nie zawsze uczciwość

Jako młody człowiek twierdziłem, że skoro wszystko się „kręci”, to nie muszę mieć zabezpieczenia finansowego. Pieniądze wpadają, więc będą naturalnie wypadać. 

Wtedy pozwalałem sobie na dużo, bo pozwalały na to wpływy na konto. Gdy masz 21-22 lat i zarabiasz więcej niż Twoi rodzice, czujesz, że potrafisz zarabiać. Zaczynasz myśleć – niesłusznie! – że jesteś Midasem i że wszystko, czego się dotkniesz, zamieni się w złoto. Ale co masz sobie myśleć skoro raz wyszedłeś z tarapatów i w kilka miesięcy odbudowałeś to, co straciłeś?

Dziś wiem, że to bzdura, a opuszczenie gardy przez nadmierną pewność siebie spowodowało, że znów dostałem kilka silnych ciosów. Zostałem oszukany przez kontrahenta, a co gorsze umowa, którą pobrałem z Internetu miała potworne luki. Mówiąc wprost: ówczesny kontrahent wykorzystał moją naiwność i bez skrupułów znów wepchnął mnie w kłopoty. Dziś wiem „umowa głupcze!”

Gdy dochodzi do zwolnienia, a osoba zwalniana wiązała z Tobą przyszłość

Najtrudniejsze w tym, co trudne jest też zwalnianie. Rekrutacja i onboarding to sztuka. Jeżeli za dużo obiecasz, a później nie dotrzymasz i będziesz zmuszony zwolnić kogoś ze swojej winy, będzie Ci z tym potwornie źle. 

Co prawda, obie strony są dorosłe i powinny być świadome, że pracownicy mogą odejść lub zostać zwolnieni, ale coś powoduje, że za każdym razem proces zwalniania jest trudny. Myślisz, czy to była słuszna decyzja, czy mogłeś postąpić inaczej. Gdy zwalniasz, bo nie potrafiłeś stworzyć odpowiedniego miejsca, myślisz jeszcze bardziej intensywnie.  

Zwalniałem przed świętami, zwalniałem po miesiącu chociaż plany były dalekosiężne, zwalniałem, gdy osoba miała łzy w oczach, kredyt lub, gdy specjalnie dla nas przeprowadzała się z innego miejsca w Polsce. W takich sytuacjach nie da się nie myśleć, nie da się nie czuć wyrzutów sumienia i to jest właśnie najtrudniejsze, w tym co trudne. 

Dziś bardzo dużo uczę się o rekrutowaniu i onboardingu, bo wiem, że jeśli podczas tego procesu obiecasz za dużo, możesz później mieć pod górkę przy współpracy lub relacjach z Twoim pracownikiem.

Zbyt duża swoboda lub zbyt duże patrzenie na ręce

Kontrola pracownika to podstawowe narzędzie, bez którego nie mógłbyś mierzyć postępów, nie wiedziałbyś, czy zmierzasz we właściwym kierunku i czy realizujesz cele. Ale! Nadmierne kontrolowanie sprawia, że pracownik traci pewność siebie, czuje się podirytowany tym, że zatrudniliśmy go jako wybitnego rzemieślnika, a teraz traktujemy jak juniora. Been there, done that. 

Wiem, że przez chaosu odchodzili ode mnie pracownicy i klienci, a ja stawałem się control freakiem, zamiast cieszyć się z codziennego obcowania w pracy. Co polecam? 

Pierw wyznaczyć granice, wyjaśnić jak raportujemy pracę, jak robić podsumowania i statusy prac, a następnie przenieść to na narzędzia i zaufać. Oczywiście, to, że komuś ufamy, nie oznacza, że ta osoba może to wykorzystywać. To, że nie odpytujemy codziennie „jak tam postęp prac”, nie znaczy, że o tym zapomnieliśmy, a pracownik jest zwolniony z obowiązku przekazywania statusu pracy. 

Wyznaczenie granic i kontrolowanie KPI (realnych) jest właśnie podstawą, aby zobaczyć, czy firma zmierza w dobrą stronę i czy na pewno zatrudniliśmy dobrego pracownika.

Gdy przedsiębiorcy rodzi się dziecko

Czy dziecko może być najtrudniejsze, w tym co trudne? Może, chociaż dostarcza bardzo dużo życiowej radości. W moim przypadku przez pierwsze 6 miesięcy zamieniłem się w zombie. 

Mało snu, przerywany sen i dużo pracy. Nieprzytomność na spotkaniach, spadek formy i… zastąpienie zdrowych posiłków tym, co jest szybkie. 

Efekt: kilka kilogramów więcej, obniżenie produktywności co najmniej o kilkadziesiąt procent i chaos. Tak właśnie wyglądają początki ojca-przedsiębiorcy. 

Na szczęście stosunkowo szybko się to normuje, kolki ustępują, znów zaczynasz przesypiać noce, zaczynasz ściskać kalendarz i bardzo mocno szanować swój czas. Stajesz się „fokus driver”, co oznacza, że skupienie na celach i ich realizacji nakręca Cię, a w połączeniu ze świadomością, że po powrocie z pracy czeka na Ciebie ktoś w domu jest jeszcze bardziej „driven”.

Dla niektórych święta to radość, dla mnie gwóźdź do trumny

W czasie mojej 8-letniej kariery przedsiębiorcy uczestniczyłem w dwóch, trudnych świętach Bożego Narodzenia. Za pierwszym razem, gdy pogorszyła się sytuacja firmy. Byłem tym przygnębiony, prezenty były „uboższe” i nie wiedziałem co robić. 

Drugie święta udało mi się uratować, bo spostrzegłem w październiku, że „odpłynęło” nam trochę biznesu i zacząłem więcej pracować, więcej sprzedawać i przez to mieć mniej czasu dla siebie. Efekt tego był taki, że gdy nastały święta, byłem tak przemęczony, że każdą możliwą okazję przeleżałem. Wycisk fizyczny z ostatnich tygodniach odbił się na mnie, dał w kość i pokazał, że organizm przy wzmożonej pracy, kiedyś upomni się o swoje. To tak jak z pracownikiem, który robi nadgodziny – kiedyś przyjdzie „payday” w najmniej oczekiwanym momencie. W moim przypadku: przeleżany okres między świętami a nowym rokiem. Nie polecam!

Gdy jesteś nazbyt rozproszony

Robiąc biznes, musisz się na nim skupić i nie mówię, że nie możesz zdywersyfikować źródła pochodzenia przychodów, bo to jest wręcz wskazane. 

Chodzi o to, abyś uzyskał bardzo wysokie skupienie na tym co robisz. Żyjemy w świecie, w którym każdy chce nam przerwać. Dzwoniący telefon, a w nim przedstawiciel handlowy, Twoja księgowa, Twoja żona, Twoja mama i każdy twierdzi, że jego sprawa jest ważniejsza niż czynność, którą aktualnie wykonujesz. 

Dorzućmy social media. Twój kolega chce wyjść na piwo, Twojemu znajomemu urodziło się dziecko, a Twoja koleżanka właśnie jest na wakacjach. 

Każdemu dajesz mikro część siebie, dajesz mu cząstkę swojego czasu. Przeznacz 5 minut dziennie, ale tylko dla 10 najważniejszych osób. Rodzina, koledzy itd. 

Przepraszam za brutalne stwierdzenie, ale to takie samo okradanie z czasu, jak to, gdy „siedzisz” w telefonie zamiast opiekować się synem lub cieszyć się z kolacji z żoną. Działa to trochę tak: oni nas okradają z czasu, który my powinniśmy maksymalnie przepracowywać, a potem z racji tego, że nie wszystko wykonaliśmy, okradamy bliskich z czasu, który powinniśmy przeznaczyć dla nich. Naprawienie tego stanu rzeczy to najtrudniejsze z tego, co trudne i sam mam z tym spory problem. Ale cieszę się, że potrafiłem określić, że to problem.

Gdy słyszysz, że Ci nie idzie, a mówi to Twój autorytet 

Gdy byłem mały, miałem jeden autorytet. Chciałem być jak on. Imponowała mi jego postawa wobec świata, uczciwość, zasady gry ustalone i konsekwentnie realizowane. Nie przeszkadzało mi, że ta osoba jest tradycjonalistą i że niektóre jej przekonania są bardzo staroświeckie, bo w pewnym sensie to mi imponowało. Tylko, że zacząłem w tym czasie coraz więcej czytać, dyskutować i… popełniać błędy, błądzić. 

Pierw zbyt wcześnie rzuciłem pracę na etacie (tak, z perspektywy czasu uważam, że zbyt wcześnie), później miałem problemy finansowe, gdy pierwsza forma biznesu w jakiej działałem się załamała, później gdy zwalniałem pierwszego pracownika, a jeszcze później, gdy miałem opóźnienie w rozliczeniu z kontrahentami. 

Osoba, która mnie wspierała i była dla mnie autorytetem miała powody, aby mówić „miałem rację” i wykorzystywała to, wręcz z sadystyczną satysfakcją wbijała mi szpile w każdej możliwej sytuacji. Wtedy czułem się jak bokser w wadze koguciej po starciu z Tysonem. Dziś wiem, że te historie ukształtowały moją psychikę i pozwoliły zaakceptować fakt, że ludzie w najbliższym otoczeniu przez brak zrozumienia jak funkcjonuje Twoja firma, mogą nieumyślnie wypowiadać stwierdzenia i opinie, które mogą ranić.

Mentalność przedsiębiorcy

To bardzo ciekawe zjawisko. Dziś uważam, że mentalność robi przewagę i powoduje, że jedni przegrywają, inni z kolei odnoszą sukces. Firmę budujesz w chaosie, lepisz coś z niczego i masz dużo problemów, jeżeli ktoś nie pokazał jak to się robi prawidłowo, a większości z nas nie miał kto pokazać. 

Mentalność powoduje, że potrafisz zapomnieć o problemach i odpocząć w weekend, aby w tygodniu być bardziej produktywnym o te 10-20%, które przyspieszy Twój proces wychodzenia z problemów. Mentalność pozwoli Ci nie załamać rąk, gdy jest źle, tylko wypracować schemat wychodzenia z problemów. To także ona pozwala domykać sprzedaż, bo jeżeli sam przedsiębiorca nie ma pewności, to dlaczego kontrahent miałby mieć pewność, że Ci się uda.

Najtrudniejsze jest także to, by wiedzieć, kiedy się wycofać

Nietrafione inwestycje, chybione projekty, źle rokujący pracownicy, źle skalkulowane prace dla klienta. To wszystko naturalna droga przez mękę w biznesie. A najtrudniej podjąć decyzje, kiedy się wycofać. 

Nie możesz tego robić zbyt szybko, bo może się okazać, że nie dałeś wystarczającej szansy, ale zbyt późne wycofanie się może powodować straty finansowe i czasowe. 

Wychodzę z założenia, że pieniądze da się odrobić, czasu nie, dlatego najbardziej żal mi nam tym drugiego. Tak jest zarówno z chybionymi projektami, jak i niedopasowanymi pracownikami. Każda zła decyzja w firmie kradnie czas i pali pieniądze. 

Najtrudniej jest odciąć się od tego w odpowiednim momencie, bo błędów nie da się wyeliminować.

Na zakończenie dodam, że każdy z nas przedsiębiorców ma swoje „hard thing about hard things”. Daj znać w komentarzu, co dla Ciebie było najtrudniejsze i jak udało Ci się pokonać te przeszkody.

Zdjęcie główne artykułu by Pause08 z serwisu Flaticon

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl