Marketing i Biznes Biznes Michał Brański, WP: ścieramy się z globalnymi markami. To nasi prawdziwi konkurenci

Michał Brański, WP: ścieramy się z globalnymi markami. To nasi prawdziwi konkurenci

Michał Brański, WP: ścieramy się z globalnymi markami. To nasi prawdziwi konkurenci

Prowadzisz firmę? Dołącz do Founders Mind, najlepszej konferencji dla biznesu w Polsce

Sprawdź szczegóły wydarzenia

Kim jest Michał Brański?

Przedsiębiorcą rozpoczynającym swoją karierę w okresie, kiedy internet był miejscem nieskrępowanych eksperymentów, seryjnej przedsiębiorczości i „smart oportunizmu”. Polegał on na wyłapywaniu, które segmenty zostały przeoczone przez zachowawcze podmioty medialne poprzedniej generacji, z nieufnością podchodzące do euforii towarzyszącej komercjalizacji nowego medium. Po 15 latach budzimy się wszyscy w przestrzeni już skodyfikowanej (wypracowano dobre praktyki, media internetowe są pierwszym źródłem informacji, w najważniejszych sprawach ścigają się z mediami papierowymi i telewizją), hiperkonkurencyjnej (wewnętrznie i transgranicznie), z markami top-of-mind w każdej prawie kategorii. I co dalej? Gdzie szukać szybkich wzrostów na kolejną dekadę?

Na dziś zagadnienia dotyczące dojrzałego biznesu interesują mnie na równi z tymi  dotyczącymi startupów. A więc z jednej strony długowieczność, antycykliczność, tzw. fosa, ale i umiejętność wychwycenia, która spółka – lokalna lub globalna – złapała wiatr w żagle, i choć jest na wczesnym etapie rozwoju, to znalazła product-market fit i skorzysta na finansowaniu oraz profesjonalizacji.

Co masz na myśli, mówiąc o oportunizmie tych wczesnych lat?

Incydentalnie kryzys finansowy zbiegł się w czasie z zakończeniem pewnej fazy rozwoju internetu contentowego (ważne rozróżnienie – “contentowego”). W latach 1999-2007 istotnym było wprowadzenie na rynek możliwie dużo projektów w segmentach, które nie były przez nikogo dotknięte lub stare media traktowały swoją obecność w internecie jako wtórną do głównej działalności. Nadpobudliwość i moja pogoń za nowym były skuteczną metodą.

Lata 2009-2010 to okres pewnego paraliżu na krajowym podwórku.

Gdy jednak już zelżał strach i gospodarka wróciła na normalne tory ok. 2010-11 roku, internet był odmieniony. Z małymi wyjątkami (niewątpliwy sukces naTemat.pl i abcZdrowie.pl, mniej trwały serwisów z humorem) w obszarze treści rynek był „scementowany”, w rękach dużych grup wydawniczych, działających w różnych modelach (w PL ad-based; paywall jest raczej specyfiką rynków zamożniejszych niż nasz).

Nasza uwaga zaczęła się przesuwać w stronę e-commerce jako formy dywersyfikacji działalności. W tej przestrzeni pojawiliśmy się jako tzw. latecomer, ale potrafiliśmy podglądać świat, czytać “gazety jutra” (doniesienia z USA, UK, Niemiec i Skandynawii), zaczęliśmy od sprawdzonych schematów i inwestycji w spółki o potwierdzonych modelach biznesowych.

Czy to przesunięcie w Twoich zainteresowaniach objawia się także zmianą nawyków czytelniczych?

Dziś zaczytuję się w źródłach mówiących o tradycyjnym biznesie i “starych” segmentach gospodarki. W szczególności interesują mnie success stories firm długowiecznych i masowych, dla Kowalskich (Walmart, Ryanair/Wizzair/AirAsia, Ikea, JPMorgan & Chase, Dyson, Hilton Hotels, Domino’s Pizza, ale i Eurocash, Alioru, Link4 i tym podobne).

Nie zaprzestałem śledzenia źródeł startupowych (lektura serwisów, ale i coraz częściej jednak wyprawy na konferencje zagraniczne) – w poszukiwaniu inspiracji dla spółek z naszego portfela.

Dwie strony gospodarczej monety.

Nadrzędnym celem jest identyfikacja nowych sektorów gospodarki cyfrowej, nowej generacji e-commerce (głębsze modele i/lub nowe segmenty). Zapóźnione sektory gospodarki wchodzą na ścieżkę cyfryzacji, korzystając ze schematów znanych z innych branż – i te nam stosunkowo łatwo wymodelować, ale czasem muszą wymyślić własne sposoby na pokonanie barier na drodze do konsumenta – i te są najlepszą intelektualną przygodą.

Masz w rodzinie tradycje przedsiębiorczości?

Moi rodzice prowadzili małe przedsiębiorstwo. W domu miałem więc obraz zapracowanych ludzi, którzy tuż po przemianie ustrojowej, podglądając realia zachodnie, rzucili się do prowadzenia własnej firmy – z sukcesami, aczkolwiek nie na tyle dużymi, aby firma przetrwała do dziś.

Ile miałeś lat w momencie transformacji?

W ‘89 miałem 12 lat. Pamiętam zagonionych rodziców, bez wolnej chwili dla siebie, ciągle w rozjazdach, pracujących do późnych godzin. Zmęczonych, ale pogodnych, z poczuciem sprawczości.

Masz dwóch synów.

9- i 11-latka.

Też mają taki obraz ojca, jaki miałeś ty?

Owszem. Staram się przy nich mówić o pracy w superlatywach. Nigdy o “chodzeniu do roboty”, a raczej w taki sposób, by od początku rozumieli, że angażująca intelektualnie praca daje szansę spotkania ciekawych ludzi i doświadczania wartościowych rzeczy. Ze starszym z synów mogę już o tym głębiej rozmawiać, jego zresztą moja praca  mocno interesuje; z młodszym prowadzimy rozmowy z szerszym horyzontem, np. zastanawiamy się, ile osób i jakich zawodów stoi za każdą książką, filmem, budowlą, karierą muzyczną, komputerem itd.

Czy chłopcy są świadomi tego, kim ty jesteś i jaka jest w ogóle skala, w jakiej operujesz?

Myślę, że nie są w pełni świadomi i na pewno nie chcielibyśmy z małżonką w nich tego przedwcześnie budzić.

Tym niemniej, jakoś musisz wytłumaczyć powód, dla którego wracasz późno czy często wyjeżdżasz.

Pewnie, rozmawiam z nimi. Przepraszam, kiedy praca zabiera mi dzień przeznaczony dla nich, staram się zasadniczo dotrzymywać obietnic odnośnie godziny powrotu do domu, wakacji, rekompensować im weekendowym zaangażowaniem.

Masz takie poczucie, że to co robisz, jest wartościowe, z czysto osobistej perspektywy?

Myślę, że dziś mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem – tak. Naszym zdaniem polska przestrzeń cyfrowa została opanowana przez zagraniczny kapitał (Facebook i Google, ale widzimy to także w obszarze e-commerce). Chcemy przywrócić równowagę. E-commerce staje się tak istotny dla gospodarki, jak tradycyjne kanały handlu, powalczmy więc o niego.

Dystansujesz się więc do młodej myśli technologicznej, na rzecz bardziej klasycznych modeli biznesowych?

Nie nazwałbym tego “dystansowaniem”, ale nie mam tak dobrego przeglądu polskiej startupowej awangardy jak kiedyś – straciłem z oczu gros polskich młodych przedsiębiorców atakujących rynki globalne. Nasz focus to usługi dla konsumentów masowych w Polsce i regionie. Te cyfrowe biznesy z boku mogą wydawać się dość konserwatywne, działają w modelach wypracowanych 5-10-15 lat temu. Choć, gdy zajrzeć pod maskę, to rozwijają bardzo zaawansowane technologie (big data, machine learning, optymalizacje). Naszym zdaniem w tym segmencie są większe szanse zysku, jak i duża satysfakcja płynąca z rozwiązywania problemów milionów konsumentów.

Dominuje perspektywa finansowa?

Koniec końców to za pomocą tych pieniędzy tworzy się stanowiska pracy (a więc i zatrzymuje w Polsce ludzi), rozwija technologie tu na miejscu, umacnia pozycję (konsolidacja, przejęcia).

Jako branża fetujemy startupy wychodzące na świat, chociaż nie raz są to firmy tworzone z myślą o exitach do zagranicznych graczy, relokacji ludzi, transferze własności intelektualnej i tak dalej. Najbardziej cieszą mnie ci przedsiębiorcy, którzy osiągają sukces – w Polsce lub na świecie, a jednocześnie nie zamierzają odrywać się od polskich korzeni.

Ci, którzy przeprowadzają się do Silicon Valley robią źle?

Nie chcę tego oceniać, ale żyję w przeświadczeniu, że ostatecznie dla dobrobytu, tu na miejscu, przyczynią się te firmy, które będą rosły w regionie, a nie te, które migrują. Ci, którzy się tam przenoszą z działalnością i “centralą”, zazwyczaj zaczynają traktować Polskę, jak jeden z wielu rynków, a dodatkowo ewentualnie zaplecze software’owe (tzw. arbitraż IT).

Miejsce opodatkowania, miejsce, w którym rozwijane są kompetencje biznesowe, są kluczowe. Model naszej gospodarki nie może opierać się na eksporcie kompetencji IT (software house’y) i, finalnie, emigracji ludzi (sprzedaż startupów i relokacje).

Stąd mój emocjonalny dystans do spółek, które zatracają się w adoracji Silicon Valley, a przecież lokalizacja Polski (bliskość Niemiec, Skandynawii, Wyszehrad), a do tego styk m.in. z Ukrainą są mocnymi atutami za tym, aby działać tutaj. Pomaga nam bliskość kulturowa i wspólnota interesów gospodarczych.

Wciąż nie mamy masowego produktu konsumenckiego.

Ależ w e-commerce mamy – nie zapominajmy o Allegro, wokół którego zbudowano regionalnego czempiona.

Jako WP chcielibyśmy, żeby polskie “ekomersy” trafiły w kompetentne ręce. Udowodniliśmy, że po zakupie jesteśmy w stanie pomóc w walce z zagranicznymi graczami – segment po segmencie, od turystyki, poprzez produkty finansowe, meble, aż po modę. Definiujemy się jako ci, którzy polskim przedsiębiorcom pomagają szybciej zbudować skalę, skonsolidować rynek, zwiększyć tzw. defensibility.

Jednym z przykładów jest praca, którą wykonujemy w obszarze turystyki krajowej. Zaczęliśmy od inwestycji w Nocowanie.pl, potem pomogliśmy w zakupie kolejnych podmiotów z segmentu, po to, by skonsolidować rynek i walczyć, jak równy z równym, z Booking.com czy Airbnb. Jeśli nie będzie w kraju gracza zdolnego przeciwstawić się globalnej marce, dojdzie do klasycznej sytuacji winner takes all (czy też: winner takes most). Internet sprzyja monopolom.

WP stojące w pierwszej linii w walce o krajową, internetową gospodarkę?

Przez to, że interesują nas podmioty numer jeden, względnie numer dwa z szansą na lidera w poszczególnych segmentach, to tak, ścieramy się z globalnymi markami. To są nasi prawdziwi konkurenci.

Czy masz czasem refleksję nad ewolucją, jaką przeszliście?

Absolutnie tak. I widzę, że wtedy ten biznes był… inny.

Czasem mam wrażenie, że media są trochę za bardzo zajęte swoimi sprawami, a kiedy wchodzisz w obszar handlu, zaczynasz dostrzegać i rozumieć więcej. W każdym z tych sektorów musimy poznać biznes naszych partnerów, bo tam już rozliczamy się z tego, co konsument faktycznie wziął z „półki sklepowej”.

Na czym tak w zasadzie polega twoja rola w organizacji?

Moim zadaniem jest szukanie nowych obszarów inwestycji, które dają szansę na wysokie zwroty. Otwieranie nam głów na nowe modele biznesowe. W domenie mediów czy e-commerce’u posiadamy, my, czyli menedżerowie wszystkich szczebli, najlepsze kompetencje na rynku. Jako najbardziej dynamicznemu graczowi w obszarze internetu sprzyja nam “grawitacja” – ściągamy do siebie wszystkich tych, którzy chcą robić duże rzeczy, mające impakt w skali milionów użytkowników.

Nie macie problemów z rekrutacją.

U nas można pracować z największymi zespołami i budżetami. To mocny argument w rozmowach z kandydatem.

Jak z twojej perspektywy wygląda dostępność kompetentnych managerów?

To nam nie dokucza – dobrzy ludzie są. Jesteśmy również spółką, która pilnuje, aby awansować ludzi z wewnątrz. Posiadamy wewnętrzną giełdę pracy, umożliwiamy przesuwanie między spółkami, a w topowym zespole zarządzającym mamy ludzi, którzy przeszli drogę od pracowników początkowych szczebli. Jesteśmy  merytoryczną organizacją – cieszy mnie każda młoda osoba, która nie boi się ostro dyskutować i opierając się na danych, “challenge’ować” również menedżerów z dłuższym stażem.

Co teraz czytasz?

(Michał wskazuje na dwie książki leżące na stole) “Black Edge” – ta jest o insider tradingu na Wall Street i jest kanwą dla jednego z moich ulubionych seriali HBO Billions, a ta – “Money Masters of Our Time”, przedstawia autorów najlepszych kart w historii strategii inwestycyjnych – począwszy od Warrena Buffeta, poprzez Templetona, T.Rowe Price’a i tak dalej. Każdy z opisanych tu managerów ma swoją unikatową metodę oceny spółek…

Szukasz inspiracji?

Nieustannie. Jak oceniać jakość spółek. Na co uważać w ocenie wieloletnich perspektyw. Jak rozpoznać, który biznes jest cykliczny, a który odporny na wahania koniunktury. Na czym się nie poślizgnąć… każda z tych osób wnosi ciekawą perspektywę, a większość z nich ma 30-, 40-letnie kariery w inwestowaniu.

Robisz notatki z lektury?

Tak, mam notatniki dedykowane inwestycjom, żeby nauki nie zacierały się w pamięci.

Rekomendacje książkowe Michała Brańskiego:

  • "Król bólu", J. Dukaj

  • "Perfekcyjna niedoskonałość", J. Dukaj

  • “Accelerando” Charlie Stross

  • “Snow Crash” N. Stephenson

  • “The Player of Games” Iain M. Banks

  • ”Siły rynku” Richard Morgan

  • “Rainbows End”, V. Vinge

  • “Brasyl” Ian McDonald

Więc dziś skupiacie się tylko na dojrzałych spółkach e-commerce.

E-commerce w ciągu dekady urośnie co najmniej 4-krotnie. Czyli, jeśli kupisz dobrą spółkę z dużym defensibility (buffetowską “fosą”), to ona urośnie z rynkiem co najmniej 4 razy – choć lider zbiera również premię w postaci ponadrynkowego wzrostu. Jeśli spółka operuje w dużym segmencie, to jest to świetna inwestycja.

Rynek startupowy – seedy i early stage – traktujemy jako część ekosystemu, dla którego my jesteśmy odbiorcą. Fundusze VC widzą w nas potencjalnych inwestorów w momencie exitu.

Kiedy ten pomysł z poszerzaniem się w stronę ecommerce’u się pojawił?

W okresie lat 2011-2013. Rynek wydawców reklamowych zaczął faworyzować dużych. My spostrzegliśmy, że musimy uczestniczyć w procesach konsolidacyjnych i udało nam się być tym, który przejmuje, a nie jest przejmowany, a jednocześnie pokazać inwestorom schemat tego, jak zbudujemy obecność w e-commerce i jakie to będą typy spółek.

Dwie duże transformacje w jednym momencie – przejęcie WP i szarża w stronę ecommerce.

Konsolidacja z WP wynikała z konieczności poprawy parametrów biznesu mediowego. Od razu uruchomiliśmy proces poszukiwania spółek w ecommerce, działających w bardzo określonym modelu. Mamy ścisłe kryteria inwestycyjne.

Chodzi o ich rozmiar?

O rozmiar także, ale przede wszystkim postawiliśmy na segment marketplace’ów i lead generation.   Działalności te nie wymagają posiadania własnych stocków, nie zajmujemy się logistyką i zatowarowaniem, ale jednocześnie w jednym miejscu zbieramy rozproszony rynek, który inaczej dla konsumentów byłby trudnym do przebrania gąszczem. To robimy w turystyce, modzie, domu i wnętrzach, produktach finansowych. To są nasze kompetencje. Znamy swoje ograniczenia, stąd unikamy biznesów asset-heavy, choć są podmioty na rynku, które udowadniają, że i w tym modelu można wypracować wysokie marże.

Obecni jesteście także w finansach, a niedawno otworzyliście własny projekt – marketplace usług zdrowotnych.

To jest dla nas pewnym novum, bo to tej pory raczej kupowaliśmy, niż otwieraliśmy własne marketplace’y. Decyzja wynikała ze szczególnej pozycji WP abcZdrowie mierzonej zaufaniem i zasięgiem, jak i talentów menedżerów, których mieliśmy na pokładzie w tym segmencie. Obserwacja ich przy pracy, poziom zapału i inwencji… czysta magia.

Rękawica rzucona ZnanemuLekarzowi.

Możemy przynajmniej sprawić, że rynek będzie duo- a nie monopolem. ZnanyLekarz jest już od dawna uznanym graczem globalnym, a nam zależy na zbudowaniu pozycji w kraju i stąd ma się wziąć nasza przewaga.

W ogóle nie interesują was rynki zagraniczne?

Od niedawna rozglądamy się za ciekawymi przedsięwzięciami z regionu, ale generalnie tak, koncentrujemy się na wzmacnianiu pozycji w różnych obszarach tutaj, w Polsce.

Ale nie zderzacie się z tym, że w pewnym momencie rynek polski zrobi się za mały?

Oczywiście, stąd poszukiwania zagraniczne, o których wspomniałem.

No to może jednak rozsądnym byłoby upchnięcie kapitału w startupy na wczesnych etapach, które mogłyby dojrzewać do roli największych graczy w kolejnych sektorach?

Wydaje mi się, że w tej chwili nie brak kapitału na tych wczesnych etapach, wspomnę chociaż o takiej inicjatywie, jak KFK (Krajowy Fundusz Kapitałowy – przyp. red.). Do tego dochodzi oferta europejskich akceleratorów i funduszy seed.

To nie jest nasza rola – tam po drodze jest cały ekosystem. To, na czym nam zależy, to aby odbiorcami tych spółek nie były podmioty zagraniczne. Widzimy się w roli kompetentnego stratega, który z pomocą wiedzy i pieniędzy pozwoli im wyrastać na liderów. Tego w Polsce nie było do tej pory – poza strategicznymi posunięciami typu CCC przejmujące eObuwie.

Sądzę, że dla ogólnego dobrobytu ważne jest, żeby Polska miała czempionów w tym najszybciej rozwijającym się sektorze gospodarki, jakim jest ecommerce.

Wszyscy czekają na ruch Amazona w Polsce.

Nie sądzę, aby Amazon był w stanie znacząco zmienić układ sił w horyzoncie krótszym niż 10-letni. Amazon jest mocny w USA, Kanadzie, UK i Niemczech i ma do zrobienia biznes na wielu zamożnych rynkach w Europie. Polska być może będzie na tej liście wyżej, niżby predestynowała sama wartość, poprowadzona równaniem “PKB per capita razy ilość mieszkańców”. Nasz kraj stanowi zaplecze logistyczne, ale nadal, pozostaje krajem drugorzędnym w ich „excelach”. Myślę, że za łatwo przechodzi się do konstatacji, że skoro Amazon ma w USA blisko czterdzieści kilka procent B2C e-commerce’u, to wszędzie potoczy się ta historia podobnie.

Liczymy, że do tego czasu nasze biznesy okrzepną i staną się markami zaufania, pewne przewagi Amazonu (np. czas dostawy) staną się commodity. Mamy jeszcze kilka lat i koncentrujemy się głównie na wzmacnianiu wizerunku marek, tak by na przykład z zakupem kanapy od razu kojarzył się Homebook, a wyjazdem do Tajlandii – Wakacje.pl.

Czy w związku z tym wasz model działania zakłada wymienianie się między spółkami ruchem, klientami?

Ma to miejsce i stale pracujemy nad usprawnieniami na tym polu. Ważniejsze jest jednak to, by jedna spółka mogła uczyć inną, jak się poruszać w obszarach SEM czy SEO, jak kupować telewizję efektywnościowo – i to jest taki nasz “folder reklamowy”, którym się sprzedajemy przedsiębiorcom.

My jesteśmy spółką parasolową, która z kolei chce kupować tzw. spółki platformowe – czyli takie, które kupujesz z myślą o tym, by wokół niej prowadzić akwizycje konsolidujące rynek.

Na przykład?

Nocowanie.pl, które kupuje – z pomocą naszych pieniędzy, ale wciąż z oryginalnym założycielem na pokładzie, Kamilem Rucińskim – eHoliday.pl. Tym samym sprawiamy, że połączone siły dają lepszą pozycję rynkową niż Booking.com. To samo zrobiliśmy z Domodi, które wykupiło Allani.pl.

Zawsze pokazujemy tym przedsiębiorcom, że oni dla siebie nie są największymi konkurentami, tylko zagraniczne podmioty, które mają zapisane w modelu działania, że chcą być na dwudziestu kilku rynkach w Europie. Ich się bójcie – rywalizacja lokalna jest czasem jałowa, nie przygotowuje do nieuchronnej konfrontacji z graczem zagranicznym.

I oni to rozumieją?

Tak, bardzo dobrze – bez pudła. Oczywiście liczy się równoległa praca nad produktem, pricingiem, supplier base i tak dalej, ale równie ważne jest, aby konsolidować i szykować na wejście zagranicznych graczy.

Zaczynam obawiać się, czy to wszystko nie brzmi pretensjonalnie, bo jak się nad tym zastanowić, to wydaje się to raczej proste.

Może z tego miejsca, w którym siedzisz.

Może… Mi samemu prawie półtorej dekady zajęła internalizacja tego i wcielenie w życie. Myślę czasem o tym, że gdybyśmy nie kupili WP, a w międzyczasie wyszli z biznesu mediowego – bo między 1999 a 2013 mieliśmy wielokrotnie propozycje przejęcia, to byłoby to ogromną stratą z perspektywy rozwoju osobistego. Chcę przez to powiedzieć, że do 2013 roku, jako przedsiębiorcy medialni, względnie niewiele wiedzieliśmy o gospodarce.

Rekomendacje książkowe Michała Brańskiego:

  • "Ground Rules”, W. Buffet

  • "The Essays of Warren Buffett", L. A. Cunningham

  • “The Alchemy of Finance”, G. Soros

  • "The New Tycoons: Inside the Trillion Dollar Private Equity Industry That Owns Everything", J. Kelly

  • "Mastering Private Equity: Transformation via Venture Capital, Minority Investments and Buyouts”, C. Zeisberger, B. White, M. Prahl

  • "How Did We Get Into This Mess: Politics, Equality, Nature”, G. Monbiot

  • "Grand Hotel Abyss: The Lives of the Frankfurt School", S. Jeffries

Przejęcie WP. Jakie to uczucie, kiedy po kilkunastu latach wyścigu o pozycję lidera, po prostu kupujesz głównego rywala?

Uczucie ogromnej ulgi, że wychodzimy z roli trzecioplanowego gracza. Pierwszego dnia przekraczając mury tamtego budynku już wiedzieliśmy, że dla nas numerem jeden będzie marka WP. Myślimy, mówimy i oddychamy WP i jestem pewien, że ktoś kiedyś mnie przyłapie na tym, że powiem, że to myśmy założyli WP! (śmiech) Co byłoby oczywiście ogromną bzdurą. W końcu do 2013 roku był to jeden z naszych zajadłych konkurentów, z którym się nieraz ścieraliśmy tak, że wióry leciały.

Weszliśmy tam z ogromnym szacunkiem do ludzi, których tam zastaliśmy.

Nie uwierzę, że nie było uczucia triumfu.

Oczywiście, satysfakcja, ale bez cienia poczucia wyższości. Od początku mieliśmy takie przekonanie… że jeżeli ktoś o tę Wirtualną Polskę nie zadba, to zostanie połknięta przez zagraniczny holding i stracimy markę, która w każdym badaniu sentymentów wśród polskich internautów miała fantastyczne wyniki.

Przyznam szczerze, że krótko po ogłoszeniu tego newsa, byłem przekonany, że to WP przejęło was.

To prawda, byłoby to niemożliwe na ten czas bez wsparcia funduszu Innova Capital.

Ale pomysł był wasz, tria z o2?

Tak, Jacka Świderskiego.

Jak na to zareagowałeś?

Pomysł wydał mi się szalony, przyjąłem z niedowierzaniem! Jacek wykazał się genialnym zmysłem i chyba jako pierwszy z nas zrozumiał, że internet wchodzi w fazę dojrzałego biznesu i nie da się konkurować już tylko żywiołowością.

Tutaj warto nadmienić, że w naszej prawie 20-letniej działalności jedno się nie zmieniło – mój drugi wspólnik, Krzysztof Sierota, zawsze wypracowywał z zespołem nietuzinkowych ludzi (a dziesiątki takich osobowości jest lub było pod skrzydłami Krzyśka) rozwiązania technologicznie przewyższające konkurencję, szybsze i nieporównywalnie tańsze. Napędzała nas ciągła zmiana, pogoń do przodu, w taki sposób jednak, by unikać ślepych uliczek technologii.

Tyle laurki dla moich partnerów (śmiech).

o2 zaczęliście rozwijać pod koniec ‘99 roku, masz więc perspektywę umożliwiającą ocenę, czy porównywanie technologii blockchain właśnie do internetu z tamtych lat jest zasadne?

Niektórzy porównują blockchain do internetu z roku 1995. Mi się wydaje, że jesteśmy na, analogicznie, jeszcze wcześniejszym etapie, a więc ustalania protokołów (Tim Berners-Lee i druga połowa lat 80-tych). W 95. roku były już pierwsze portale i sklepy internetowe, a oferowana wygoda i wartość były oczywiste. Jasne, wtedy też setki komentatorów tech i biznesowych to kontestowało, ale istniały namacalne dowody na to, że mamy do czynienia z czymś niezwykle praktycznym.

Blockchain składa bardzo dużo fantastycznych obietnic, ale w żadnej z nich nie pokazał jeszcze, jaka jest ścieżka realizacji od A do Z. Najbliżej sensownych implementacji jesteśmy w obszarze modernizacji łańcucha dostaw, sourcingu, poprawienia przejrzystości i szybkości transakcji.

To się wydarzy?

W krótszej perspektywie na pewno może się wydarzyć dla czegoś, co jest dobrem wirtualnym, czy też usługą – waluty, akcje, instrumenty pochodne, kredyty, booking usług hotelowych. Ale czy uda się wykorzystać go jako rejestr własności? Miejsce, w którym zawiera się kontrakty ubezpieczeniowe? Nie jestem pewien. Dziś brakuje pomysłu na to, jak będzie wyglądać kładzenie mostów między zapisem w łańcuchu bloków a światem fizycznym.

I choć czasem wydaje mi się, że kryptowaluty są najmniej interesującym ze wszystkich możliwych zastosowań łańcucha bloków, to może się okazać, że długo będą jedynym praktycznym wdrożeniem na masową skalę.

Lubię o tym czytać, ale uważam, że jest zdecydowanie, zdecydowanie za wcześnie, by implementować to w biznesie. Jako technoentuzjasta tematem interesuję się od 2013 roku. W ostatnich miesiącach zająłem się nim ponownie, ale po przeczytaniu kilkudziesięciu opracowań dziś określiłbym się mianem umiarkowanego optymisty, który myśli o blockchainie w perspektywie 5-10 lat, a nie roku, czy dwóch lat.

Wydaje mi się też, że blockchainowe projekty trapi myślenie magiczne. Prześlizgiwanie się nad problemami, brak pogłębionej analizy, założenie o spontanicznej, masowej adopcji bez wsparcia tradycyjnego marketingu, teamów sprzedażowych i dużych struktur ludzkich.

Wystrzegam się jednak błędu, jakim jest uproszczone myślenie: “egzotyczny, nieznany dziś model, więc nie przyjmie się”; “zdecentralizowany, czyli bezpieczny”; “scentralizowany, czyli zły i niesprawiedliwy”; “niekontrolowany, czyli dobry i egalitarny”. Debaty o przyszłości blockchainu pełne są takich mielizn.

Każdy, kto śledzi cię w social mediach wie, że jesteś aktywnym komentatorem. Czy poza dystrybucją, korzystasz z Facebooka także w ramach konsumpcji treści?

Zgadza się, każdego dnia konsumuję dużo treści i wiadomości, uczestniczę w wielu dyskusjach. Wśród źródeł informacji Facebook jest jednak dla mnie na 5. miejscu po Twitterze, Reddicie, Flipboardzie oraz HackerNews+ProductHunt+TechCrunch. Owszem, jest miejscem, gdzie dużo publikuję, ale sam niewiele czytam – za wyjątkiem wyselekcjonowanego grona cenionych osób. Byłem sfrustrowany generalną miałkością facebookowych treści, podkręconą chwytliwością, za którą nie kryło się nic więcej, brakowało substancji. Nie dowiadywałem się niczego o świecie, ponieważ ukazujące się tam publikacje w największej mierze oddziałują na emocje. Ten sam sceptycyzm staram się zaszczepiać znajomym i dzieciom.

W ostatnich 2 latach bardzo zmienił się mój stosunek do Twittera. Dobrze skonfigurowany stanowi doskonałe, pierwsze źródło wiedzy. Oferuje niezrównany dostęp do najciekawszych ludzi na świecie. Oni nie siedzą na Facebooku, tylko właśnie “ćwierkają”. Gdzie indziej mógłbym wejść w rozmowę z Charlie Strossem, Ramezem Naamem, George’em Monbiot? Twitter również wymusza lapidarność, komunikaty są nieprzegadane, oszczędne.

Czy wraz z dorastaniem synów, zamierzasz jakoś ten aspekt regulować?

Na pewno będę opóźniał moment wejścia w smartfony. Nie chcę ich zupełnie odcinać od technologii i sprawiać, aby czuły, że w grupie rówieśników czegoś im brakuje, ale będę wypatrywał takich urządzeń i rozwiązań, które pozwolą wykluczyć dostęp do narzędzi i aplikacji mało wartościowych.

Ale tak, jak opóźniam dostęp do smartfonów, tak jestem rodzicem, który bardzo wcześnie podarował dzieciom własne laptopy – już w wieku 6 lat.

Laptopy tak, a tablety?

Tablety nie, zdecydowanie. Uważam, że to urządzenia, które “upasywniają” zamiast rozwijać. Komputer uczy pisania, daje dostęp do dużej ilości konfigurowalnego software’u, a ten z kolei umożliwia spędzanie wolnego czasu w bardziej wyrafinowany sposób. Tablet jest taką… zaślepką, przenośnym telewizorkiem.

Tablet towarzyszy mi i służy przede wszystkim jako czytnik książek. Ale nadal wolę lekturę fizyczną, papierową, bo to wysyła dzieciom inny sygnał. Regularnie syn zagaduje mnie o ciekawą okładkę, książkę, którą czytam albo którą widzi w domu na półce, często za wcześnie, aby po nią sięgnąć samemu, ale jest ona kanwą do podjęcia dyskusji.

Czy książka może być ostatnim ratunkiem w rzeczywistości nieustannie zagłuszanej powiadomieniami?

To nie jest prosta sprawa… nie wiem. Jestem przejęty widokiem dzieciaków, które spędzają czas na YouTube’ie, Instagramie czy Musical.ly, nie potrafiąc ocenić, co jest wartościowe, a co stanowi jedynie „gumę do żucia” dla mózgu.

Wszystkim rodzicom radzę uczulać dzieci na działanie mechanizmów rekomendacji, używając metafory “to, co podsuwa ci YouTube, to to, jaki ma obraz ciebie; jakim cię widzi? mądrym, czy szukającym głupawej rozrywki?”

Szokiem była dla mnie zaobserwowana sytuacja, która zresztą powtarzała się później wielokrotnie w różnych kontekstach – usiadła obok mnie w samolocie młoda osoba, która otworzyła rolkę aparatu w telefonie. Kątem oka widzę, że przewija tysiące zdjęć… własnej twarzy. A później przez pół lotu wybiera niektóre z nich, resztę usuwa, koloruje, przerabia i tak mija jej czas. Jakiej ogromnej presji te dzieci są poddawane, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.

Jeśli na rynku pojawi się telefon, który umożliwi mi ograniczanie dostępu do wybranych stron i aplikacji, to będę pierwszym klientem. Czyli – nie upośledzać, bo chcę, żeby miały dostęp do Google czy YouTube’a, ale w sposób kontrolowany.

Myślisz, że te aplikacje eksploatują istniejące w nas pragnienia, czy je w nas kreują?

Trudno się oprzeć telewizji, Facebookowi i Instagramowi. Czasem jedynym sposobem jest pełne odcięcie, bez półśrodków.

Uważam z kolei, że takie gry jak Minecraft, Kerbal Space Program, Roblox, Cywilizacja i generalnie aplikacje sandboksowe są świetną rozrywką – skłaniają dzieci do strategicznego myślenia, kooperacji, konstruowania, pracy iteracyjnej.

To zupełnie co innego, niż pozwolić im przeglądać ciągnący się w nieskończoność strumień zdjęć na Instagramie. Uważam go za największe zło; zna nasze słabe punkty i bezlitośnie je wykorzystuje.

Podziel się

Zostaw komentarz

Najnowsze

Powered by: unstudio.pl