Maciej Krajewski to dyrektor generalny polsko-holenderskiego software house’u Yameo, który realizuje projekty między innymi dla niemieckich banków i organizacji pozarządowych z Afryki. Rozmawiam z Maciejem Krajewskim o budowaniu zespołu, pracy projektowej i sporcie. Bohater dzisiejszego wywiadu jest bowiem triathlonistą.
Na zdjęciu: Maciej Krajewski, CEO Yameo | fot. by Darek Wojtała
Artykuł powstał we współpracy z firma Yameo
W książce „Biznes Po Prostu” Leszek Czarnecki napisał, że lubi współpracować ze sportowcami, bo zwykle to zdeterminowane i zorientowane na cele osoby. Podziela Pan tę opinię?
Maciej Krajewski, CEO Yameo: Zdecydowanie tak. Od najmłodszych lat jestem związany ze sportem, bo już w szkole podstawowej intensywnie trenowałem żeglarstwo, które potem przerodziło się żeglarstwo regatowe. Osiągnąłem na tym polu nawet kilka sukcesów, jednym z nich jest tytuł mistrza makroregionu pomorskiego. I choć kolejne szkoły i studia nie pozwoliły na tak intensywny tryb treningów, nigdy sportu nie porzuciłem. Amatorsko uprawiałem siatkówkę, pływałem. Potem przyszedł taki czas w moim życiu, że postanowiłem coś zmienić i… zacząłem trenować triathlon.
Wracając do pytania: wśród ludzi uprawiających sport jest silna automotywacja i wytrwałość w dążeniu do celu, a ja to cenię. Takie osoby są przyzwyczajone do pokonywania różnych przeszkód, barier i lęków, także swoich własnych. Sportowcy inaczej też reagują na porażki niż osoby niezwiązane ze sportem. Szybciej podnoszą się z kolan i wyznaczają nowe cele. Potrafią więc przekuć porażkę w sukces, a to ważna umiejętność w biznesie.
Triathlon to sport raczej dla indywidualistów, osób, które muszą polegać na sobie. Czy taka umiejętność jest także ważna w biznesie?
Dla mnie triathlon nie tylko jest umiejętnością polegania na sobie. To coś więcej. Poszukiwanie najlepszej możliwej dyspozycji sportowej, codzienny rozwój i wzrastanie na drodze, praca nad sobą nie tylko dla siebie. Dodatkowo, za każdym razem, gdy startuję w zawodach, towarzyszy mi grupa wsparcia, kibice, rodzina i znajomi, którzy dopingują mnie na trasie. Bez nich nie osiągałbym wymiernych rezultatów. Są jak drużyna i dodatkowy motywator. Doceniam ich rady i wyrozumiałość.
Lubi Pan współpracować z innymi sportowcami?
Najbardziej lubię współpracować z otwartymi osobami, które wprost mówią, co myślą, nie owijają w bawełnę, precyzyjnie przekazują swoje potrzeby i jasno komunikują problemy i zagrożenia. Jeśli przy okazji uprawiają sport – doskonale!
W jaki sposób dobiera Pan takie osoby do swojego zespołu?
Wciąż nie znalazłem złotego środka, więc polegamy na metodzie prób i błędów.
Podczas rozmów rekrutacyjnych wyraźnie można zauważyć otwartość człowieka, jednak cały czas staram się pamiętać, że spotkanie rekrutacyjne nie trwa długo i jest trochę sprzedażą wizerunku obu stron. Można się pomylić. Prawdziwy charakter współpracownika poznajemy podczas godzin spędzonych wspólnie nad projektem, szczególnie w trudnych jego fazach.
Otwartość jednak to za mało. Wierzę, że zespół powinien składać się z różnorodnych osób. Gdybyśmy zbudowali „stado” dominujących współpracowników, którzy bezpośrednio mówią, co myślą i zachowują się w podobny sposób, nie mielibyśmy funkcjonalnego zespołu. Taki powstaje dopiero wtedy, gdy mamy na pokładzie mieszankę cech i osobowości oraz ludzi z różnych środowisk i z różnymi doświadczeniami. Takich, którzy nie boją się porażek i takich, którzy wykonają dokładne szacunki ryzyk, zanim podejmą jakiekolwiek decyzje. Wizjonerów i analityków. Zaczynamy pracować świetnymi narzędziami rozwojowymi, które pomagają nam znajdować wspólny język i lepiej się komunikować. Jestem przekonany, że to szybko zaowocuje.
Czym się Pan zajmował przed dołączeniem do zespołu Yameo?
Karierę zawodową rozpocząłem jeszcze podczas studiów. Pracowałem wtedy dla małego startupu, który tworzył nowoczesne systemy telekomunikacyjne. Dołączyłem do jego zespołu, gdy zatrudniał kilka osób, a potem, ani się obejrzeliśmy, liczył ponad setkę ludzi.
Początkowo byłem dev-opsem, następnie awansowałem na kierownika projektu, aż wreszcie stałem się dyrektorem technicznym. Przepracowałem tak 8 lat, ale w pewnym momencie powiedziałem sobie: muszę coś zmienić. Chciałem poszerzyć horyzonty i musiałem podjąć niełatwą decyzję: przejść do niewielkiej firmy technologicznej, która od dłuższego czasu dobrze radzi sobie na rynku, ale boryka się z pewnymi wyzwaniami czy podjąć pracę w znanej korporacji?
Wybrałem mniejszą organizację, jednak lubię wyzwania. I w gruncie rzeczy nie była to trudna decyzja, czułem to i podskórnie wiedziałem, że właśnie to chcę w życiu robić.
I te doświadczenia przygotowały Pana do roli dyrektora generalnego Yameo?
Tak się w moim zawodowym życiu złożyło, że miałem okazję doświadczać różnego typu zarządzania. Poznałem też różne obszary szeroko pojętego procesu tworzenia oprogramowania: kontaktowałem się w z klientami, odpowiadałem za wsparcie techniczne, uczestniczyłem w specyfikacji projektów, wdrażałem i utrzymywałem je. Potem, na kierowniczych stanowiskach, wyznaczałem kierunki rozwoju, musiałem przewidywać i brać pod uwagę i klienta, i zespół, i realne możliwości. To mi pozwoliło na zdobycie różnorodnych doświadczeń i wiele mnie nauczyło.
To znaczy?
Chociażby tego, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Niezależnie w jak ciężkiej sytuacji jesteśmy, zawsze możemy znaleźć rozwiązanie problemu.
Jak doszło do tego, że został Pan dyrektorem generalnym Yameo?
Spółka powstała 14 lat temu, mamy długi staż jak na software house. Centrala była w Holandii, natomiast dział operacji w Polsce. Przez długi czas taki model pracy się sprawdzał, bo można było sprzedawać projekty informatyczne po zachodnich cenach, a realizować je w Polsce, gdzie koszty operacyjne były dużo niższe.
Jednak sytuacja gospodarcza Polski znacząco się zmieniła i w efekcie outsourcing przestał być aż atrakcyjną formą prowadzenia biznesu. Właściciele Yameo stwierdzili, że nie chcą budować firmy w ten sposób: zależało im na klientach i dostarczanej jakości. Obaj mieszkają w Holandii, więc potrzebowali kogoś, kto byłyby na stałe w Polsce i przekształciłby firmę opartą na modelu waterfall w firmę korzystającą ze zwinnych metodyk. Bardziej otwartą, szybko się adoptującą.
Dostrzegłem w tym szansę na rozwój. Zaproponowałem kilka rozwiązań już w procesie rekrutacyjnym i tak przyszedłem do Yameo jako dyrektor techniczny. Dość szybko awansowałem na dyrektora zarządzającego. Teraz, po trzech latach i wielu wdrożonych zmianach, objąłem stanowisko CEO firmy i dziś jestem współwłaścicielem. Cieszę się, że mi zaufali, ale przede mną jeszcze długa droga.
Jakie pomysły przedstawił Pan założycielom?
Wszystkie dotyczyły zmiany sposobu działania firmy. Jestem orędownikiem zwinnego podejścia w ogóle, a w wytwarzaniu oprogramowania szczególnie, postawiłem zatem na efektywne procesy. Moje zmiany miały prawo się nie podobać, musieliśmy założyć, że część ludzi opuści Yameo. I choć były to trudne decyzje, podjęliśmy je. Przede wszystkim chciałem też zbliżyć naszych pracowników do klientów. Nie wyznaczać pojedynczych analityków do kontaktu z klientami i zbierania wymagań w metodyce waterfall, lecz zachęcić cały zespół do pracy „ramię w ramię”. Wpłynąć na sposób myślenia, a w konsekwencji – działania.
Praca nad projektami IT charakteryzuje się tym, że wciąż coś się zmienia, bo i technologia, i potrzeby klientów dynamicznie ewoluują. Trzeba szybko na te zmiany reagować, a jest to możliwe tylko mając kontakt z klientem. Według mnie to klucz do sukcesu.
I faktycznie dziś tak pracujecie?
Tak. W pierwszej kolejności staramy się zrozumieć potrzeby klientów. Skróciliśmy więc łańcuch komunikacji, by „po drodze” nie zatracać informacji i żeby wytyczne trafiały bezpośrednio do wykonawców projektu. W praktyce oznacza to, że programiści kontaktują się z klientem i w trakcie realizacji projektu – wraz z product ownerem – modyfikują założenia. Obie strony mają siebie na wyciągnięcie ręki.Zaszło też sporo zmian na poziomie zespołu – mamy współpracę i wzajemne rozumienie. Zlikwidowaliśmy silosy i obecnie wszyscy pracujemy wspólnie. Jako jedna drużyna.
Planuje Pan kolejne zmiany?
Zależy mi przede wszystkim na zachowaniu pełnej stabilności, zwłaszcza jeśli chodzi o klientów. Chciałbym też skoncentrować się na wybranych segmentach rynku. Uważam, że dla długofalowego sukcesu firmy warto skupić się na konkretnych branżach i technologii, bycie ekspertem od wszystkiego chyba jeszcze nikomu nie przysporzyło chwały. W naszym przypadku będzie to rynek wideo B2C i systemów mikropłatności, gdzie już możemy pochwalić się kilkoma rozwiązaniami dla niemieckich banków.
Pracujecie jednak nie tylko dla klientów z Niemiec, ale także dla klientów z Afryki. Skąd taki wybór?
Yameo to polsko-holenderska spółka, a Holandia to kolonialny kraj, związany z Afryką. Stąd pomysł właścicieli spółki, by rozwijać się na rynku afrykańskim, co zaowocowało zresztą realizacją kilku bardzo interesujących projektów. Jeden z najważniejszych to projekt realizowany bezpośrednio dla Narodowego Funduszu Zdrowia w Ghanie, dla którego opracowaliśmy system do zarządzania przepływem dokumentacji medycznych i rejestracji faktur. Brzmi może banalnie, ale zawiera setki biznesowych reguł zapobiegających różnym defraudacjom. To projekt bardzo zaawansowany technologicznie.
Zanim podjąłem pracę w Yameo, postrzegałem afrykańskie kraje jako kraje mniej rozwinięte niż kraje w Europie lub w Ameryce. Taki „łatwy pieniądz” dla tych, którzy nie umieją przebić się na bliższych nam rynkach. Myliłem się! W niektórych aspektach kraje w Afryce są zaawansowane technologicznie, bo gdy wdraża się tam najnowsze rozwiązania, to robi się to od razu za jednym zamachem, przeskakując kilka etapów technologicznych.
Na co trzeba się przygotować, podejmując współpracę z klientami z Afryki?
Przede wszystkim na różnice kulturowe, na przykład inne rozumienie pojęcia czasu, co najsilniej odczuwa sprzedaż i kierownicy projektów. Postrzeganie społecznych ról kobiet i mężczyzn. Wpływ na biznes ma, oczywiście, pogoda, czyli tropikalny klimat czy infrastruktura. Ogromnym wyzwaniem są kwestie polityczne czy potencjalne wybuchy rewolucji. Gdybyśmy chcieli na przykład otworzyć w Polsce biznes z branży fintech, to musimy być przygotowani na rozmaite, zwykle skomplikowane regulacje prawne. W krajach afrykańskich przepisy nie są tak precyzyjnie zdefiniowane, dzięki czemu niektóre pomysły można wdrożyć szybciej.
Tutaj, dużo bardziej niż w innych rejonach świata, trzeba zadbać o swoje zdrowie. Zalecane szczepienia, profilaktyka antymalaryczna, dbanie o higienę czy odpowiednia dieta mają duże znaczenie, choćby podczas delegacji.
Z którego projektu jest Pan najbardziej dumny?
To nie jest łatwe pytanie! Pod kątem takim zwyczajnym, ludzkim, powiedziałbym, że z tych, które realizujemy dla organizacji pozarządowych. To projekty, które zmieniają życie ludzi na drugim końcu świata. I my to widzimy, bo przesyłają nam zdjęcia i filmy. Pod kątem technologicznym i biznesowym – z tych, które pozwalają się rozwijać naszym pracownikom, bo pracują przy najnowszych rozwiązaniach, a klientom przynoszą namacalną wartość. Przyczyniliśmy się do powstania publicznej służby zdrowia w Ghanie, pracowaliśmy nad zamkniętym systemem obiegu pieniądza, by rozwijać farmy żywności w Kenii, pracujemy nad systemem ulepszającym życie uchodźców. Każdy z tych projektów napawa dumą.
Jak ocenia Pan współpracę z organizacjami pozarządowymi?
Do tej pory współpracowaliśmy z trzema dużymi tego typu podmiotami (WorldVision jest czwartym co do wielkości NGO na świecie). Pokusiłbym się o stwierdzenie, że współpraca z NGO niczym się nie różni od współpracy z komercyjnym podmiotem – to są często ogromne organizacje, ze strukturami z dziesiątkach krajów. Tak samo należy poznać faktyczne potrzeby klienta i znaleźć rozwiązanie jego problemu. Może jest odrobinę bardziej wymagająca emocjonalnie?
Najbliższe wyzwanie to?
Hm… Wiesz, Vital Heynen nieprzypadkowo został wybrany trenerem roku. Stworzenie mistrzowskiej drużyny, która nawet w rezerwowym składzie znajduje się na podium, to nie lada wyczyn. Chciałbym w tę stronę poprowadzić Yameo. Będzie to jednak możliwe tylko wtedy, gdy to pracownicy będą chcieli zrobić to wraz ze mną.
Zostaw komentarz