– W trzecim roku działalności firmy, kiedy miałem już jednego pracownika, ale nadal wszystkiego uczyłem się sam, miałem wątpliwości, czy obrany model się sprawdzi. Firma i jej przychody rosły, ale zastanawiałem się, czy mogłyby rosnąć jeszcze szybciej, gdybym zatowarował sklep i zmienił trochę koncepcję – wspomina Adam Kubarski, producent obuwia i właściciel sklepu Akardo.
Zatowarował więc magazyn. Wybrał modele i wydał sporo pieniędzy. To miał być test. Nie trafił jednak z decyzjami. Okazało się, że nie tego oczekiwali klienci Akardo, co skończyło się kryzysem, który niemal położył firmę. Jak Adam Kubarski i jego żona, Karolina Kubarska, poradzili sobie z tym problemem? Opowiadają w niniejszym wywiadzie.
Michał Bąk, Marketing i Biznes: Dlaczego w świecie, który chce robić startupy i aplikacje, Ty chcesz sprzedawać buty przez Internet?
Adam Kubarski, założyciel Akardo: Pochodzę z rodziny szewskiej, z okolic Wadowic. Jest tutaj mnóstwo ludzi w tej branży- każdy zna jakiegoś szewca. Tak samo, jak każdy zna stolarza. To dwie branże, które od początku 90-tych prężnie się rozwijały w moich stronach. Co za tym idzie, wpojono we mnie zamiłowanie do butów produkowanych w tradycyjny sposób.
Po drugie, w trakcie studiów w Krakowie, podjąłem pracę w sklepie internetowym twojemeble.pl. Na początku byłem odpowiedzialny za bazę produktową, a z czasem miałem coraz więcej obowiązków. Na początku pracowaliśmy we trójkę. Gdy odchodziłem było nas 40-50 osób. W trakcie tej pracy pozyskałem dotację i uruchomiłem własną firmę. Połączyłem wówczas miłość do butów z pasją do e-commerce, który czułem od dawna, bo zacząłem sprzedawać buty przez internet już w gimnazjum.
Nadal nie rozumiem. Skoro nie jest to najbardziej seksowny biznes, a świat chce aplikacji, dlaczego więc chcesz robić pieniądze w takim modelu?
Adam: Wynika to z pasji do butów, którą można połączyć z pasją do e-commerce. Większość sklepów towaruje się, sprzedaje buty i wysyła je w ciągu 24-48 godzin. Przebija się coraz wyżej ten, kto szybciej wyśle paczkę, czy kto ma dłuższe terminy na zwrot. My działamy inaczej, bo sprzedajemy buty lokalnych, wadowickich szewców. Są to małe, lokalne zakłady, które często prowadzą całe rodziny z pokolenia na pokolenie, w których to zakładach mąż i ojciec robią buty, a jego, żona, i dzieci je pakują. Z takich zakładów korzystamy. Dajemy im szansę, bo z jednej strony są super fachowcami, wybitnymi ekspertami w swoim fachu, a z drugiej strony ciężko im współpracować z korporacjami, które mają duże wymagania (na przykład co do terminów płatności). W tym ich wspieramy i łączymy dwa światy: ich pracę i rzemiosło z naszą umiejętnością budowania e-commerce, ekspozycją w Internecie i marketingu. Dajemy im markę, zrzeszamy ich, pomagamy „ogarnąć” kolekcje i wzornictwo, bo z tym również niektórzy rzemieślnicy mieli spory problem na początku współpracy z nami.
Na Wasze buty czeka się od 5 do 10 dni. Sprawia to, że Wasz model biznesowy różni się od sklepów, w których towar można otrzymać niemal od razu. Klienci to rozumieją?
Adam: Mamy świadomość, że nie każdemu odpowiada tak długi czas oczekiwania. Nie ukrywam, że to było moje największe zmartwienie na początku, gdy założyłem Akardo. Teraz jednak widzę, że jest to jeden z naszych największych atutów. Ludzie chwalą nasze produkty i są świadomi, że z jednej strony muszą poczekać na buty, ale z drugiej, gdy otwierają paczkę, to mają buty pachnące skórą i warsztatem szewskim. To właśnie podkreślają w komentarzach na Facebooku, w wiadomościach i podczas rozmów telefonicznych. Wiedzą, że mają buty wyprodukowane specjalnie dla siebie i to w przystępnej cenie. Ale przede wszystkim wiedzą, że to buty o bardzo dobrej jakości.
W jaki sposób podkreślacie takie walory jak zapach, które trudno przekazać przez Internet?
Adam: Przede wszystkim promujemy rzemiosło i że jest to wyrób lokalny, który nie kosztuje fortuny. Wszędzie staramy się podkreślać tę ideę.
Przed naszym spotkaniem wspomniałeś o błędzie, który na początku Was spowolnił. Co to był za błąd?
Adam: W trzecim roku działalności firmy, kiedy miałem już jednego pracownika, ale nadal wszystkiego uczyłem się sam (skąd pozyskać klienta, jak pokazywać atuty produktu, jak reklamować firmę itd.), miałem wątpliwości, czy obrany model się sprawdzi. Firma i jej przychody rosły, ale zastanawiałem się, czy mogłyby rosnąć jeszcze szybciej, gdybym zatowarował sklep i zmienił trochę koncepcję.
Zatowarowałem więc magazyn. Sam wybrałem modele i wydałem przy tym sporo pieniędzy. To miał być test. Nie trafiłem jednak z decyzjami. Okazało się, że nie tego oczekiwali klienci Akardo. Skończyło się to dla mnie nieszczęśliwie, bo wpadłem w spore problemy finansowe. W firmie pojawił się kryzys, praktycznie skończyła mi się gotówka. To właśnie wtedy poważnie zastanawiałem się nad zamknięciem Akardo. Na szczęście, po pewnym czasie się pozbieraliśmy.
Zmieniliśmy biuro na dużo tańsze, pocięliśmy koszty tam, gdzie się tylko dało to zrobić. Definitywnie odeszliśmy od modelu stockowania i jeszcze bardziej zaczęliśmy podkreślać, że w Akardo robimy buty na zamówienie.
Udało nam się wyjść z dołka, poszedłem do innej firmy na etat. Dużo się w tym czasie nauczyłem. Wiele kryzysowych sytuacji udało mi się przekuć w to, jak dziś funkcjonujemy. Nabyłem sporo wiedzy. Przekonałem się, że zatowarowanie magazynu u nas po prostu nie działa. Okazało się więc, że obrana na początku droga była słuszna. Wyciągnąłem wnioski z popełnionych błędów i dzisiaj to przynosi efekty.
Przejście przez ten kryzys nie było łatwe, bo wówczas mieliśmy z Karoliną po 22-23 lata, a na dodatek Karolina była w pierwszym miesiącu ciąży.
Jak poradziliście sobie ze stresem?
Adam: To była ogromna ściana! Ale dzięki temu, że z Karoliną jesteśmy osobami wierzącymi, mieliśmy wsparcie nie tylko od siebie, ale też od Boga. Dzięki Niemu udało się nam. Nie ukrywam, że byłem pod ogromną presją, ale usiedliśmy wspólnie z Karoliną, zrobiliśmy plan działania i wdrożyliśmy go w życie.
Na szczęście tak się połączyły kropki, że wyszliśmy na prostą. Ja nie wierzę w zbiegi okoliczności, tylko w Bożą Opatrzność. Właśnie, wtedy gdy najbardziej tego potrzebowałem, tych „zbiegów okoliczności” i mentalnych, i życiowych było najwięcej. Firma zaczęła jeszcze szybciej rosnąć, a ja pracując na etacie odkryłem kilka narzędzi, które wykorzystywałem, gdy musiałem zarządzać firmą zdalnie.
Kilkanaście lat temu uważałem, że nie kupię mebli lub butów przez Internet. Ludzie, z którymi rozmawiałeś także mieli takie przekonania?
Adam: Tak. Nawet wniosek o dofinansowanie rozpatrywała dwuosobowa komisja, który miała podzielone zdania. Jeden z panów stwierdził, że to super pomysł, bo jego córki kupują buty przez Internet. Przypomnijmy- mieliśmy rok 2012. Drugi z panów stwierdził natomiast, że pomysł jest beznadziejny. Uważał, że nikt nie kupi obuwia przez Internet, jeżeli nie będzie mógł go wcześniej przymierzyć.
Dlaczego akurat Wam udało się osiągnąć sukces, skoro po drodze widzimy cmentarzysko martwych biznesów?
Adam: Podkreśliłbym dwie najważniejsze rzeczy. Pierwsza to umiejętność sprzedawania w Internecie. Ludzie myślą, że sprzedawanie w Internecie jest proste i tanie, że bariera wejścia na ten rynek jest stosunkowo niska. A jest przecież całkowicie odwrotnie. Nie dość, że konkurencji jest coraz więcej, to jeszcze cały e-commerce stał się mocno specjalistyczny i szybko się zmienia. Musisz być cały czas w temacie i się go uczyć, a co najważniejsze – wyciągać wnioski z popełnionych błędów. To nie jest tak, że otwierasz sklep i masz od razu klientów. Do sklepu musisz sprowadzić ruch, zabezpieczyć go. Trzeba mieć dobrą ofertę i dobrą cenę. Trzeba bardzo dobrze obsługiwać klienta i podobnych tematów jest naprawdę bardzo dużo.
Druga sprawa to cechy charakteru, które determinują to, komu biznes wychodzi, a komu nie. Odwaga, odporność na stres, czy wytrwałość w dążeniu do wyznaczonego celu. Musisz wierzyć w swój pomysł mimo trudności, które się będą pojawiały.
Ważne jest też, żeby wyciągać wnioski, bo problemy będą się pojawiać. Zawsze. W każdej firmie. I jeżeli już decydujemy się na bycie przedsiębiorcą, to należy nauczyć się obserwować i wyciągać wnioski z każdego popełnionego błędu. Jeżeli jakiś projekt nie wyjdzie, to musimy np. zrobić pivot i zobaczyć co się zrobiło dobrego, w czym jest się dobrym i nie rezygnować całkowicie z obranej ścieżki, a próbować ją modyfikować.
Sklepy internetowe nie są szczególnie nowoczesnymi biznesami. Wy jednak wcześnie zaczęliście sięgać po nowoczesne narzędzia i technologie, aby rozwiać firmę. Z czego to wynika?
Adam: Wiąże się z tym, że podczas kryzysu zarządzałem Akardo zdalnie. Pracowałem wieczorem lub wcześnie rano. Musiałem wymyślić coś, co dałoby mi możliwość codziennego i łatwego kontaktu z pracownikami. Wprowadziliśmy więc Slacka i Trello. Można powiedzieć, że zarządzamy Akardo trochę jak małym software housem, czyli projektowo, na metodzie Kanban, gdzie każdy ma swoje zadania i wie, czym ma się zająć. Załatwiamy tak wszystkie tematy w firmie: począwszy od reklamacji, poprzez sprawy biurowe i kończąc na tematach związanych z marketingiem. Wszystko to zapisujemy w Trello, które jest zintegrowane ze Slackiem. Korzystamy też z programu do fakturowania online. Wszystko jest opracowane tak, aby, po pierwsze, Akardo można było zarządzać zdalnie, a po drugie, aby usprawnić komunikację biura ze zdalnymi pracownikami.
Jak budujecie lejki na Facebooku?
Adam: Na początku, nie mając takiej dużej wiedzy specjalistycznej, kupowaliśmy ruch, bez większego budowania świadomości marki. Wówczas na Facebooku było dużo prościej, było dużo taniej, nie było takiej konkurencji, kampanie były bardzo ogólne.
Bardzo ogólne, czyli np. kobiety 25-40?
Adam: Dokładnie tak: Polska, kobiety lub mężczyźni, a później remarketing. Wtedy to działało, ale to było parę lat temu. Facebook był „nowy”, był dużo tańszy i przede wszystkim dużo prostszy. Te wszystkie narzędzia były bardzo łatwe i ze wszystkim radziłem sobie sam. Później musiałem oddać to komuś innemu, kto ma większe doświadczenie i kto sobie poradzi z tym lepiej ode mnie. To pokazuje właśnie, że e-commerce szybko się zmienia i trzeba cały czas się go uczyć. Na początku opieraliśmy się tylko o proste kampanie na Facebooku. Dziś prowadzimy działania marketingowe na wielu frontach i nie skupiamy się tylko na kupowaniu ruchu do sklepu. Staramy się promować nasze idee i wartości na Facebooku, w Google Ads, w porównywarkach modowych oraz na Instagramie. Bardzo ważne jest również dla nas budowanie zaufania do Akardo poprzez współpracę z blogerami.
Jak zaczęliście współpracować z influencerami?
Karolina Kubarska, koordynator marketingu w Akardo: Sporo czasu spędzałam w social mediach i widziałam, jak buduje się wizerunek marki za ich pośrednictwem. Prywatnie obserwowałam kilka influencerek. Widziałam, które mają zaangażowaną społeczność, a które z nich tylko reklamują produkty, ale nie mają wielkiego odzewu pod postami. Postanowiliśmy spróbować.
We wrześniu 2017 powiedziałam do męża, że przejmuję Instagram i że będę się nim zajmować. Uważałam, że to jest przyszłość i że za jakiś czas z tego kanału spłynie ruch i odzew. Adam miał wątpliwości czy to się uda.
Adam: Zaufałem Twojej intuicji, bo mnie nigdy nie zawiodła. Skoro nie mieliśmy zbyt wiele do stracenia, nie mieliśmy osoby dedykowanej do Instagrama (do tej pory to ja się nim zajmowałem), przekazałem żonie nasze konto w tym kanale komunikacji z klientami.
Karolina: No i wtedy zaczęłam nawiązywać relacje z influencerkami, które obserwuję. To nie były „duże” influencerki, ale raczej konta poniżej 10000 obserwujących. Nie jest to dużo, ale jak się okazało, po nawiązaniu z nimi relacji, wysłałam pierwszą partię butów do testów aby poznać ich opinię, potem kolejną. Ich konta rosły razem z nami. Nie obyło się jednak bez błędów. Nauczyłam się przede wszystkim, że liczba followersów nie znaczy aż tyle, bo ostatecznie chodzi przede wszystkim o zaangażowanie followersów.
Najlepszą drogą do rozpoczęcia współpracy z influencerami jest nawiązywanie z nimi relacji i prywatne obserwowanie. Tak właśnie robię. Jeśli ktoś zwyczajnie wzbudza we mnie sympatię i zaufanie – podejmuje próbę współpracy. Biorę pod uwagę też to, czy komuś będzie łatwo utożsamiać się z naszą marką: handmade, made in poland, skóra naturalna itd. To czasochłonne, bo żeby kogoś dobrze poznać trzeba spędzić godziny na jego profilu, oglądać każde instastory, reagować na nie. Ale ja to lubię, nawet bardzo! I szczerze lubię nasze influencerki. Są profesjonalne, ale przy tym bardzo naturalne i szczere. To dla mnie zaszczyt, że zgadzają się chodzić w naszych butach. Uważam, że to budowanie relacji z każdym, kto współpracuje z Akardo to podstawa owocnej i dobrej współpracy.
Nie jest tak, że influencerki tylko reklamują nasze produkty, ale naprawdę w nie wierzą. Wierzą w Akardo. Znają też naszą firmę od środka- przyjeżdżają do nas i mamy z nimi często także osobiste relacje.
Taką drogę przebyliśmy od września 2017. Wtedy nasz Instagram liczył 517 followersów. W tym momencie mamy 12 tysięcy obserwujących. Jest to społeczność bardzo zaangażowana, która reaguje na to, co publikujemy. Pokazujemy na Instagramie nasze biuro, produkcję butów, pracowników, nas samych i to działa. Ludzką twarz naszej marki.
Bardziej ufasz swojej intuicji, czy profesjonalnym narzędziom?
Karolina: Jestem kobietą, mam intuicję i bardzo jej ufam! Uważam, że w mediach społecznościowych ta intuicja jest bardzo ważna. Bardzo często robię coś, ponieważ intuicja właśnie tak mi podpowiada i często po prostu tak czuję i nie potrafię tego uargumentować twardymi statystykami albo udowodnić narzędziami. Wiem jednak, że to jest dobry kierunek. Znam się na analizie statystyk, ale nie tylko one wyznaczają kierunek moich ruchów marketingowych.
Doświadczenie pokazuje, że social media to ludzie i że my z tymi ludźmi musimy stworzyć relacje, zarówno z tymi influencerami jak i osobami, którym chcemy pokazać nasz produkt, czyli followersami i dopiero potem przekłada się to na sprzedaż, jakby „przy okazji”. Za wszystkim stoi człowiek, warto o tym pamiętać.
Jak to ludzkie podejście do Instagrama przekłada się na twardą statystykę jaką jest sprzedaż?
Adam: Początkowo próbowałem mierzyć ruch Analyticsie, ale w przypadku Instagrama bardzo duża część ruchu to po prostu „direct”. Tym bardziej, że długo nie mieliśmy tej, pożądanej przez wielu, funkcji na Stories- Swipe up, do przekierowywania na sklep. Link był tylko w BIO profilu głównego, więc zastanawiałem się, jak mierzyć efekty.
Próbowaliśmy np. takich metod, jak podawanie kodów rabatowych przez konkretne influencerki. Dziś widzę, że, gdy influencerka wspomni o nas w Stories albo wrzuci post o nas, odnotowujemy w sklepie większy ruch, a co za tym idzie, większą sprzedaż.
Używacie „pinezek” na Analytics, np. influencerka wspomniała o nas i widzimy, że to przełożyło się na wzrost sprzedaży lub ruchu?
Adam: Staram się to robić na bieżąco. Widzimy, że gdy pojawi się jakaś wzmianka o nas, to często ma to przełożenie na sprzedaż. Staraliśmy się UTM-ami tagować Instagrama, chociaż jest to dość trudne, na Facebooku jest to dużo prostsze, ponieważ ruch z directa przeważa z Instagrama. Z Facebooka generujemy bardzo dużo ruchu, który domyka się „directami”. To utwierdza nas w przekonaniu, że ludzie znają naszą markę. Wszystko dzięki temu, że mają styczność z nią na Facebooku, w sieci reklamowej Google i na Instagramie. To pokazuje, że wsparcie Instagrama ma ogromny sens, bo w momencie, w którym ten Instagram jest coraz większy, bardziej zaangażowany, tych „directów” jest coraz więcej. A ja wszystko analizuję jako większą układankę, więc jeżeli wszystko się spina i działa na rzecz tej głównej statystyki, czyli sprzedaży, to znaczy, że wszystko jest ok. Cały czas staramy się testować różne działania i się uczymy.
Dużo wydajecie pieniędzy na Facebooku? Słyszałem, że nie dopalacie reklamami live’ów i one też sprzedają.
Adam: Tak, ostatniego, urodzinowego live-a nie dopaliliśmy reklamami i miał bardzo duży zasięg organiczny. W wieczór, w którym go zorganizowaliśmy, odnotowaliśmy wyższą sprzedaż. Długo nie byłem do niego przekonany. Nasz zespół marketingowy z Karoliną na czele mnie do tego namówił.
Czyli taka akcja jak z live, gdzie pokazujecie swoją ludzką twarz przekłada się na sprzedaż?
Adam: Bardzo nam zależy na pokazywaniu ludzkiej twarzy. Po to jest właśnie wspomniany wcześniej Instagram: pokazujemy tam, że Akardo to głównie ludzie, którzy lubią swoją pracę, którzy pracują tutaj, bo utożsamiają się z ideą firmy, którzy nie boją się pokazać publicznie swojej twarzy na Instagramie. Karolina po prostu chodzi po biurze i pokazuje, co dana osoba robi, czym się zajmuje. Pokazujemy takie rzeczy, jak spersonalizowana, imienna naklejka na paczce, jakiś wierszyk, jakieś miłe słowo lub list. W każdej paczce jest dedykowany list, podpisany ręcznie przez osobę, która wystawiała fakturę i realizowała zamówienie.
Karolina, jak Ci się pracuje z mężem?
Karolina: Jasne dla mnie jest to, że Adam ma ostateczny głos. Nie zrobię niczego bez jego zgody. Mam świadomość, że w hierarchii jestem nieco niżej (przyp. red. Karolina pokazuje na tablicę, na której rozpisana jest struktura firmy Akardo, gdzie nad napisem „Adam” jest wymowna korona). Dla mnie ta hierarchia jest niepodważalna.
Zdarzają się Wam starcia?
Karolina: Oczywiście, są sytuacje dyskusyjne, ale wtedy przedstawiamy swoje argumenty i zastanawiamy się nad nimi.
Adam: Jak czegoś nie czuję, potrzebne są mi argumenty do podjęcia decyzji. Czasami jest tak, że pomimo braku argumentu, nie wtrącam się w coś, na czym się nie znam, bo są rzeczy, które Karolina robi lepiej ode mnie. Dlatego też ma duży zakres decyzyjności, jeżeli chodzi o jej działkę w firmie. Na mnie spoczywają finanse i wszystkie kluczowe aspekty funkcjonowania firmy.
Poza tym doświadczenie mnie nauczyło, żeby ufać intuicji moich pracowników, a przede wszystkim Karoliny, bo wierzę w odpowiedzialność i sprawczość każdego członka zespołu, bo każdy to co robi, robi lepiej ode mnie.
Ludzie mają problem z tym, żeby zatrudniać lepszych od siebie. Dlaczego Wy nie macie takiego problemu?
Karolina: Mam pokorę wobec tego, czego nie potrafię.
Adam: Dokładnie. Nie da się wszystkiego samemu zrobić najlepiej. Staram się zatrudniać lepszych od siebie w danej dziedzinie aby firma wchodziła na coraz wyższy poziom. Stopniowo również deleguję kolejne tematy aby móc bardziej zarządzać firmą strategicznie niż operacyjnie.
Karolina: Gdybyśmy sami na sobie polegali, firma na pewno by się nie rozwinęła, tak jak gdy przychodzi ktoś z zewnątrz i ma umiejętności, których my nie mamy albo ma te umiejętności, które my mamy, ale rozwinął je na dużo wyższy poziom. Każda nowa osoba w firmie to świeże spojrzenie – a to rozwija i firmę, i nas. My, od każdej nowej osoby, czegoś się uczymy.
Jak rozwijacie się poza firmą?
Adam: Ja się przede wszystkim rozwijam w firmie, bo firma, oprócz tego, że jest moją pracą, jest moją pasją. Z jednej strony bardzo lubię analizować twarde dane, z drugiej strony natomiast lubię branżę obuwniczą. Cieszę się, że mogę spotkać na ulicy kogoś, kto ma moje buty, mogę do niego podejść i zapytać się, czy są wygodne i czy jest z nich zadowolony.
Często zdarzają się takie sytuacje?
Adam: Oczywiście, mieliśmy kilka takich sytuacji. Super jest widzieć swoje produkty u przypadkowo spotkanych osób, to daje ogromną satysfakcję.
Jak rekrutujecie pracowników?
Karolina: Rekrutacja to długi proces, który czasami trwa miesiącami, jeżeli nie jesteśmy usatysfakcjonowani z efektów tej rekrutacji. Słuchamy naszych pracowników, a co za tym idzie, angażujemy ich w proces rekrutacji. Powiedzmy, że szukamy kogoś do biura obsługi klienta. Biorę wówczas obecnego pracownika BOK, żeby mógł zobaczył, z kim będzie pracować i żebym wiedziała kogo szukać. Zwracamy uwagę na to, z kim chcemy pracować: z osobą otwartą, zaangażowaną, chętną do pracy. U nas na starcie często nie trzeba mieć umiejętności, trzeba się angażować i trzeba chcieć u nas pracować – to jest dla nas kluczowe, bo wszystkiego innego można się nauczyć.
Adam: Ciekawostką jest fakt, że jeszcze nikt z Akardo sam się nie zwolnił. Mam nadzieję, że tak zostanie. Dobra atmosfera powoduje, że w kluczowych punktach sezonu, tak jak na przykład w Black Friday, każdy kto mógł został do godziny 22 zamiast do 18, chociaż wcale o to nie prosiliśmy i dowiedzieliśmy się o tym dopiero następnego dnia rano. Kilka kolejnych dni po Black Friday wyglądało podobnie.
Na zdjęciu: poprzednie biuro Akardo | fot. mat. pras.
Planujecie wyjść poza Polskę?
Adam: Tak. Naszym marzeniem jest aby buty Akardo były dostępne w najdalszym zakątku świata. Myślę, że nadszedł już odpowiedni czas na to i wiosną 2020 roku powstanie sklep nastawiony na zagraniczną sprzedaż.
Mowa o krajach ościennych, czy o bogatszych regionach Europy?
Adam: Docelowo chcemy wysyłać buty do całej Europy. Na początek spróbujemy swoich sił prawdopodobnie w południowo-wschodniej części Europy. Jeszcze to analizujemy.
Z czego wynika dobór potencjalnie właśnie takich geolokalizacji?
Adam: Uważam, że Zachód jest bardzo nasycony. Jak ktoś przeanalizuje koszty reklamowe, koszty kliknięć, wysokość budżetów lub same marki, które figurują na tamtych rynkach, dojdzie do takiego wniosku. Natomiast rynek południowo-wschodni jest rynkiem jeszcze rozwijającym się. Nie znaleźliśmy w tamtych regionach sklepów, które promują te same wartości co my, mają podobne produkty do nas, czyli robią buty na zamówienie dobrej jakości, w przystępnej cenie. Ten współczynnik ceny do jakości jest dla nas kluczowy.
Jak będzie wyglądać obsługa klienta na zagranicznych rynkach?
Adam: Na pewno będziemy mieć osobę, która będzie komunikować się biegle w języku angielskim. Planuję również zatrudnić kogoś, kto będzie mówił w ojczystym języku jednego kraju w którym chcemy się na początek najmocniej zaangażować.
Gdzie będziecie szukać tych pracowników?
Adam: Chcemy znaleźć ludzi tutaj na miejscu, blisko nas. Tak więc w grę wchodzą albo Wadowice, albo Kraków. Lubimy nawiązywać z ludźmi relacje, mieć z nimi bezpośredni kontakt tak, abyśmy mieli wpływ na to, jak funkcjonuje firma. Chcemy też, aby pracownicy “czuli to”, czym się zajmujemy. U nas każda osoba, którą zatrudniamy, była w zakładzie szewskim i wie jak robimy buty.
Jak będziecie budować ruch na zagranicznych rynkach? Tak samo jak w Polsce?
Adam: Na początku będziemy kupować ruch do sklepu. Spróbujemy powielić w dużej mierze to czego nauczyliśmy się do tej pory.
Jak dobrze rozumiem będziecie korzystać z Facebook Ads, Google Ads i Google Shopping?
Adam: Tak, chcemy takiej metody spróbować na początku w kilku krajach. Wyciągniemy wnioski, przeanalizujemy, gdzie jest największy potencjał dla naszej firmy i tam właśnie będziemy się bardziej angażować.
Czy to będzie Akardo.pl/hu itd. czy to będzie Akardo.com?
Adam: Nie chcę uchylać tego rąbka tajemnicy.
Ale marka nadal będzie „Akardo”, nie powstanie żaden subbrand do ekspansji zagranicznej?
Adam: Marka będzie „Akardo”. Specjalnie wybraliśmy taką nazwę, aby była łatwa do wymówienia w każdym regionie Europy.
Myślałeś o tym od samego początku? Pytam. ponieważ szwedzka marka „OSRAM” nie pomyślała o tym, że „OSRAM” nie brzmi szczególnie dobrze w języku polskim.
Adam: Tak, przejrzałem kilkanaście krajów w Europie i wiem, że Akardo to nie jest nic obraźliwego lub wulgarnego.
Jesteś świadomy, że w pierwszej fazie będziecie palić pieniądze szukając ruchu?
Adam: Tak, biorę to na klatę. Tym bardziej, że jak otwierałem sklep to nie potrafiłem tego zrobić za dobrze, wiedziałem tylko, jak technicznie robi się reklamy w Google i pierwsze 5000 zł przepaliłem. Miałem z tego 2 zamówienia. Doświadczenie nauczyło mnie, że część budżetu czasami trzeba trzeba przepalić, aby wyznaczyć właściwą drogę i zobaczyć co działa a co nie. Takie ryzyko jest czymś naturalnym w e-commerce. Jestem w tej branży od wielu lat i wiem, że muszę się cały czas uczyć.
Jak się czułeś po przepaleniu 5000 zł na samym początku?
Adam: To bardzo bolało. Ale szybko wyciągnąłem wnioski, zrezygnowałem z reklam tekstowych w Google, bo tam jest duża konkurencja. Na dodatek zrobiłem wtedy kampanię na bardzo ogólne frazy. To był błąd.
To był czas, gdy jeszcze nie byłoshoppingu, prawda?
Adam: Dokładnie tak. Ustawiłem więc bardzo ogólne frazy: półbuty męskie, półbuty damskie, buty, sklep z butami itd. Dzisiaj wiem, że to nie miało prawa wypalić. Dziś się reklamujemy również w Google, ale robimy to lepiej niż kiedyś. Teraz Google Shopping ma bardzo duże znaczenie.
Czy nie boisz się, że w miarę dalszego rozwoju będziecie musieli zmienić Wasz model biznesowy? Chociażby po to, by nadążyć z produkcją?
Adam: Naszym celem jest wspieranie małych zakładów szewskich i wykorzystywanie potencjału, który w sobie mają niezależnie od skali sprzedaży, jaką osiągniemy. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, nawiążemy współpracę z kolejnymi szewcami. Chcę, aby Akardo zawsze było firmą rodzinną, lokalną i odpowiedzialną społecznie. Wierzę, że jeśli będę dobrze nią zarządzał, urośniemy w siłę zachowując to, co dla nas najważniejsze – produkt będący owocem tradycyjnego rzemiosła.
Zostaw komentarz